Kiedy samotni wreszcie spotykają tego do pary, patrzą na świat przez różowe okulary. I nie zauważają przepaści...
– Po raz pierwszy w życiu jestem szczęśliwa – zakomunikowała Magda i uśmiechnęła się radośnie. – Bo do tej pory... – machnęła ręką w sposób, który sugerował, że wcale jej się nie wiodło.
– Pewnie miała pani kłopoty w domu? – problemy młodych często dotyczyły relacji z bliskimi.
– I to jakie – westchnęła. – Dla matki zawsze byłam nie dość dobra. Dostałam w szkole piątkę, pytała, dlaczego nie szóstkę. Według niej każde zadanie mogłam lepiej wykonać lub bardziej się postarać. Dzieciństwo to była nieustanna musztra: „Trzymaj łokcie przy sobie", „Nie rób min", „Nie rozmawiaj z pełnymi ustami", „O, tak ubrana nie wyjdziesz na ulicę... – parodiowała ostry głos rodzicielki. – Żaden mój chłopak jej się nie podobał. Za każdym razem umiała ich zrazić...
– Do siebie?
– Nie. Do mnie – parsknęła.
– Przez nią byłam sama jak palec. Do czasu, kiedy zakochał się we mnie taki Bartek. Spodobał się jej, nie wiem czemu, więc łaskawie pozwoliła się nam spotykać. Nie odwzajemniałam jego uczuć, lecz czułam wdzięczność, że w ogóle ktoś się mną trwale zainteresował. Jednak w końcu dotarło do mnie, że facet zachowuje się jak moja mamusia. Zrzędzi i czepia się. A gdzieś po roku przypadkiem usłyszałam, jak mnie oboje obmawiają. Że nie podjęłam studiów, a on, z mojego przecież rocznika, jest już na trzecim roku, że jestem leniwa i jeszcze takie tam prywatne historie. Pognałam go. Potem potwornie pokłóciłam się z matką i wyniosłam się do starszej siostry.
– I...? – podjęłam, ponieważ Magda umilkła, uśmiechając się tajemniczo.
– ...i u niej poznałam Romana – wyjaśniła. – Czy pani zdaje sobie sprawę, że to jedyny człowiek, który mnie całkowicie i bez reszty akceptuje? Niebawem mamy się pobrać.
– Brzmi pięknie – stwierdziłam, lecz nagle coś we mnie, w środku, piknęło ostrzegawczo. Parokrotnie wróżyłam już takim cudownie akceptowanym i, niestety, romanse kończyły się gorzkimi łzami. Ale, napomniałam się w duchu, nie wolno uogólniać. – Co chciałaby pani wiedzieć?
Zła wróżba...
– Proszę skoncentrować się na interesach Romka. N a s z y c h interesach – poprawiła się. – Roman otrzymał możliwość zainwestowania w pewną firmę. Właściciel, który jest jego kolegą, nie bardzo sobie radził, lecz Roman ma znajomości wśród ukraińskich biznesmenów. Wykorzystał je i właśnie lada dzień będą – on z tym kolegą, teraz swoim wspólnikiem – finalizować dwie poważne transakcje na Ukrainie. Pytanie: czy za tym przyjdą kolejne kontrakty i jak chłopaki poradzą sobie w przyszłości?
Rozłożyłam tarota. Zanim zdążyłam się odezwać, Magda jęknęła:
– Coś nie tak?!
– Bardzo nie tak! – przyznałam. W układzie znaleźli się Głupiec, Diabeł, Wieża i odwrócona Sprawiedliwość. Ta sekwencja kart zapowiadała totalną klęskę materialną, nie wspominając już o uczuciowej. – Z tych umów – zająknęłam się – nic nie wyjdzie. Głupiec oznacza brak przezorności. Reszta arkanów wieszczy fałsz, bankructwo, długi. Narzeczony okradł lub wkrótce panią okradnie. Dała mu pani pieniądze?... Duże pieniądze?...
Popatrzyła na mnie przerażona:
– Uprosiłam siostrę, by wzięła dla nas kredyt pod zastaw mieszkania. Jutro podpisujemy papiery w banku. Za pół roku ma się wszystko zwrócić.
– Niech pani natychmiast temu przeciwdziała! I sprawdzi wiarygodność finansową Romana.
– Nie rozumiem – bąknęła oszołomiona. – Przecież ja... On... No nie wiem. Zadzwonię zaraz do siostry i...
Wyszła, a ja posłałam za nią wszelkie dobre myśli. Następnego dnia obudził mnie telefon.
Nie zawsze słuchamy dobrych rad...
– Nigdy już do pani nie przyjdę! – głos Magdy dźwięczał oburzeniem. – Roman przyjechał do nas ze wspólnikiem. Pokazali nam dokumenty. Są w porządku!
Co mogłam odpowiedzieć? Że bardzo się cieszę i że przykro mi z powodu alarmu, który wszczęłam, jak widać, niepotrzebnie. Jednak – dodałam – raz jeszcze namawiam do ostrożności. Pożegnałyśmy się, jak sądziłam, na zawsze. Aliści po kilkunastu dniach w progu zobaczyłam znów...zapłakaną Magdalenę.
„Wspólnicy" okazali się oszustami. Firma nie istniała. Mężczyźni ulotnili się tuż po otrzymaniu dwustutysięcznego przelewu z poręczenia nieszczęsnej siostry Magdy. A dziewczyna, szlochając, pytała, czy policji uda się znaleźć i zatrzymać kanciarzy...
Maria Bigoszewska
tarocistka