Adriana wzięła ślub z wielkiej miłości i prędko urodziła dwoje dzieci. W jej mniemaniu wspólna przyszłość kształtowała się pięknie i jasno. Jednak rzeczywistość bywa przewrotna.
Wkrótce wyszło na jaw, że wybrała na męża okropnego próżniaka. Patryk nie dzielił z nią obowiązków. Przeciwnie – wymagał pełnej obsługi. Kiedy utracił pracę, nie kwapił się do szukania nowego etatu. Zadowalał się dorywczymi zajęciami u kolegi.
Adriana zrozumiała, że nie może liczyć na małżonka. Postanowiła stać się samowystarczalna. W tym celu należało dokończyć studia... Wkuwała nocami. Ale zanim zdobyła dyplom, mąż znalazł sobie inną kobietę, która zadeklarowała, że utrzyma go finansowo. Porzucona Adriana zacisnęła zęby. Schowała rozpoczętą pracę magisterską do szuflady i zaczęła rozglądać się za zarobkiem.
Mama dziewczyny była znakomitą krawcową. Adriana, pomagając jej, wcześnie nauczyła się fachu. Teraz mogła wykorzystać dawne umiejętności. Całymi dniami tkwiła przy maszynie, odrywając się od pracy tylko po to, by zajmować się dziećmi. Wtedy ją poznałam. Nie wiedzieć kiedy zaprzyjaźniłyśmy się. Któregoś razu przyniosła mi do domu gotową sukienkę i zaproponowała:
– Postaw karty. Wprawdzie daję sobie radę, ale nie wiem, co dalej. Czy kogoś spotkam? A dzieci? Będą się fajnie chować?
W tarocie splotło się dobre i złe, jak w życiu. Problemami nie miałam zamiaru jej martwić, zatem skupiłam się na pozytywach.
– Trudno w to uwierzyć – powiedziałam – lecz chyba zmienisz pracę. Założysz firmę, która odniesie sukces...
– Prawdę mówiąc, niedawno przyszedł mi do głowy pomysł. Zwróciłaś uwagę, ile kosztują w galeriach te rozbielone meble? Gdyby tanio kupić używane sprzęty, oczyścić je, lekko przetrzeć farbą... Owszem, robota ciężka, ale jakie przebicie!
Od słów przeszła do czynów. Teraz już harowała od świtu aż do nocy. Znajomy stolarz nauczył ją tajników renowacji. Niebawem bąknęła, że spotyka się z nim nie tylko w interesach. Niestety, romans nie miał perspektyw. – On jest żonaty – wyznała. – A ja nie zdecyduję się na rozbijanie małżeństwa. Cóż, trzeba odejść. Widać pozostanę samotna. Pewnie tak mi sądzone...
Wtedy ponownie zasiadłam do kart. Według układu zanosiło się na silne, spełnione uczucie, tyle że jeszcze nieprędko. Natomiast znacznie bliżej dostrzegłam rzeczy stokroć istotniejsze.
– Z małą w porządku? – zapytałam powoli.
– Nie może wyjść z przeziębienia. Jest ciągle osłabiona. Daję jej witaminy.
– Zrób dziecku komplet badań. Ot, na wszelki wypadek.
Adriana posłuchała. Wyniki były fatalne. Okazało się, że dziewczynka cierpi na rzadką postać nowotworu. Matka podjęła walkę o zdrowie córeczki. – Przetrzymasz – mówiła jej. – Damy radę.
Wzięła kredyt, załatwiła operację w niemieckim szpitalu. Potem pomagała Ani przetrwać chemioterapię. Na szczęście leczenie się powiodło. Mała wróciła do szkoły, Adriana do firmy. Mijały lata.
– Na sobie już postawiłam krzyżyk – przyznała smutnie w którejś z nielicznych chwil odpoczynku. – Byleby moje dzieci wyszły na ludzi. Niczego więcej nie pragnę.
Ale ja przecież stawiałam jej tarota. Wróżył miłość, wierność, małżeństwo.
– Niby gdzie miałabym poznać tego faceta? – fuknęła w odpowiedzi na moje zachwyty. – Nie zapominaj, że u mnie wyłącznie praca i dom, praca i dom...
Klientów miała mnóstwo. Zabierała od nich zniszczone meble i – po naprawie – odwoziła je do właścicieli. Pewnemu panu najpierw odświeżyła sfatygowane fotele, później odrestaurowała stół, kredens. Kiedy pracownicy wnieśli ostatni sprzęt i Adriana pożegnała się, mężczyzna doznał olśnienia: toż znika mu z oczu osoba wyjątkowa! Niezwykła! Jednym słowem, kobieta jego życia. Skonstatowawszy to, pognał za nią po schodach.
W dniu wesela przyjaciółki rozmyślałam, że los nie zawsze nagradza ludzką pracowitość i uczciwość. W przypadku Adriany sprawiedliwości stało się zadość. Nadeszło uczucie, którego tak bardzo jej brakowało. Na szczęście ona i jej ukochany umieli to docenić.
Maria Bigoszewska
Adriana wzięła ślub z wielkiej miłości i prędko urodziła dwoje dzieci