Zobaczyłam kartę odwróconej Cesarzowej. A ten arkan symbolizuje emocjonalną szantażystkę, matkę terrorystkę.
Karty przeczyły sobie nawzajem...
Agnieszkę widywałam czasami w pobliżu Łazienek Królewskich. Zwróciłam na nią uwagę, ponieważ drogie auto w kolorze fiołków rzucało się w oczy. Jeździły nim dwie kobiety, matka i córka, obie świetnie ubrane w ciuchy z górnej półki. A tego dnia, gdy Agnieszka zjawiła się u mnie, jej elegancja po prostu zachwycała.
Kiedy jednak zaczęłam tasować talię, poczułam, że chyba nie uda mi się postawić jej tarota. Była totalnie zablokowana, jakby dzieliła nas nieprzenikniona bariera. Nie wróżyło to najlepiej wróżbie. Mimo to postanowiłam się nie poddawać. Karty, głównie z grupy Mieczy, ułożyły się wyjątkowo chaotycznie. Przeczyły sobie nawzajem. W zasadzie powinnam zakończyć sesję, lecz jakoś bezwiednie powiedziałam:
– Nie ma pani łatwego życia. Proszę, niech pani będzie dla siebie dobra.
Idealnie opanowana klientka z całej siły zagryzła wargi, by stłumić płacz, a ja zorientowałam się, iż bariera pękła.
– Jak mam być... dobra, jeśli nikt... nie jest dobry dla mnie? – wyjąkała.
– Nikt? – powtórzyłam. – Może pani nikomu na to nie pozwala?
– Tak mnie wychowano – odparła, przywdziewając na powrót maskę obojętności. Na szczęście kontakt, tak nieoczekiwanie nawiązany przed chwilą, nie zniknął. Mogłam wróżyć.
Co panią do mnie sprowadza?
Zapytałam, nie chcąc zaczynać od problemów, jakie zasygnalizowały Miecze.
– Praca – odrzekła. – Dostałam dwie propozycje i nie wiem, którą przyjąć.
Osądziłam, że na jej miejscu każdy by miał kłopot z wyborem. Obie możliwości były interesujące, zapewniały prestiż i kasę. Ale wyglądało na to, że ani aktualne, ani przyszłe zajęcie jej nie zadowoli. Agnieszka od lat pracowała z musu, w stresie, nieomal z zaciśniętymi zębami.
– Pani nie lubi swojej pracy. Mało, pani nie chce podjąć żadnej z tych, o jakie przyjechała pani zapytać.
– Chcę, nie chcę – powiedziała – to nie ma większego znaczenia. Liczą się pieniądze i pozycja.
– Nie zawsze – zaprotestowałam.
Wzruszyła ramionami: – Zgodziłabym się z panią, gdybym była młodsza i nie miała zobowiązań.
Mamusia zawsze zwycięży, wystarczy, że przypomni o swojej chorobie
– Chodzi o pani mamę?
– Owszem. Mój ojciec odszedł, gdy miałam 15 lat. Mama sama utrzymywała dom, zresztą na znakomitym poziomie. Do momentu, kiedy zachorowała. Rak, czwarte stadium. Wyleczyli ją, lecz...
Słuchałam, odsłaniając kolejne karty. Na pierwszym miejscu zobaczyłam odwróconą Cesarzową. Ten arkan symbolizuje matkę terrorystkę, emocjonalną szantażystkę.
– Przepraszam za brutalność, ale ona panią tłamsiła nieomal od kołyski. Lekceważyła. Wyzyskiwała – powiedziałam klientce. – Choroba stała się koronnym argumentem. Główną kartą przetargową. „Jeżeli nie zrobisz tego a tego, to ja rozchoruję się i umrę”, czy tak?
Na policzki Agnieszki wystąpiły rumieńce. Zdenerwowała się.
– Łatwo mówić – wykrzyknęła. – Ona naprawdę zaraz dostawała boleści. Więc co? Miałam rzucić bezpieczną bankowość dla mrzonki?
– Jakiej? – podchwyciłam.
– Pragnęłam zamieszkać w głuszy i filmować zwierzęta – wyznała z zażenowaniem. – Oczywiście nie ma o tym mowy.
– Ale dlaczego? – zdziwiłam się. – Mama jest świetnie zabezpieczona materialnie, zatem pani może sobie zafundować dłuższe wakacje. Nic się nie stanie.
Przyznam, że z ciekawością czekałam na wiadomość. Po miesiącu odezwała się podekscytowana. Zawiadomiła, że bierze roczny urlop i zaszywa się na bagnach. Pogratulowałam jej z serca.
Ale po kilku tygodniach znów zobaczyłam fiołkowe auto. Wysiadająca Agnieszka udała, że mnie nie widzi, za to matka spojrzała z tryumfem...
Maria Bigoszewska
Tarocistka