Bezgranicznie kochał i matkę, i żonę. Był przekonany, że na ich miłość musi zasłużyć. Nawet kosztem własnego szczęścia.
Kuba przyszedł do mnie z prośbą, bym zajrzała w karty i powiedziała, czy nic złego nie przytrafiło się jego matce, która wyszła przedwczoraj z domu i nie wróciła. Kuba nie zgłosił zaginięcia. Zdumiałam się. Popatrzył na mnie smutno i wyjaśnił: – Kiedy mama przesadzi z alkoholem, ze wstydu chowa się gdzieś, natomiast moim zadaniem jest ją odnaleźć i sprowadzić do domu.
Następują wtedy wielkie rodzinne sceny. Ona płacze, że ma słabą wolę, ja pocieszam, przysięgam, że wszystko wybaczone... Teraz jednak obleciałem wszystkie znane mi kryjówki – i nic. Tarot zapewnił, że matka Kuby da o sobie znać w ciągu najbliższych dwóch dni. O tym, że stało się tak rzeczywiście, dowiedziałam się po kilku latach, gdy zjawił się na kolejnej sesji. Sprowadziły go do mnie złe stosunki z żoną. Całował ślady jej stóp...
Klarę poznał w 1981 roku. Połączyła ich działalność solidarnościowa. Kuba zajmował wysoką pozycję w hierarchii podziemnych struktur. Klara rozdzielała dary w warszawskim kościele św. Marcina. Uchodziła za zimną, chimeryczną osobę. Zaparł się, że ją zdobędzie. I zdobył, chociaż był przeświadczony, że w innych okolicznościach nie zwróciłaby na niego uwagi. Pochodziła z hrabiowskiego rodu, natomiast Kuba przyszedł na świat jako syn ślusarza. Według kryteriów wyniosłej arystokratki nieistotne było jego wykształcenie, kryształowy charakter i głębokie uczucie, którym od pierwszej chwili ją obdarzył. Ale skoro otaczał go nimb bohatera...
Ślub wzięli w zakładzie karnym, gdzie chłopak wylądował z wyrokiem trzech lat więzienia. Herbowych przodków panny młodej od wieków wsadzano do cytadeli i pędzono na Sybir, więc Klara czuła się kontynuatorką patriotycznej tradycji. „Idąc” za Kubę, stawała się wszak Polką męczenniczką... Wkrótce jednak ogłoszono amnestię, stan wojenny się skończył i życie powoli zaczęło się normalizować. Kuba potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Uruchomił firmę polonijną. Dzień w dzień od świtu rozkręcał międzynarodowe interesy, zaś po powrocie do domu nieomal całował ślady stóp małżonki.
Klara przyjmowała te hołdy jako rzecz absolutnie jej należną. Jednak... koledzy zostawali ministrami, koleżanki posłankami. Znajomi gromadnie pokazywali się w telewizji, brylowali na salonach. Dziewczyna, będąca zaledwie żoną biznesmena, poczuła się odstawiona na boczny tor. Wówczas nabrało znaczenia, że mąż nie umie, przykładowo, wytwornie jeść. Pewnego dnia skompromitował się na rodzinnym przyjęciu, nie wiedząc, jak rozebrać homara. Później zdarzały się jeszcze inne, równie „straszliwe” gafy. Klara uznała, że popełniła klasyczny mezalians i winą za własną pomyłkę obarczyła męża.
Cień dzieciństwa
Nieszczęsny Kuba głowił się, co jeszcze mógłby zrobić, żeby zapobiec katastrofie. – Tak bardzo się starałem – mówił z prawdziwą rozpaczą. – Otoczyłem ją wszelką opieką. Nocami uczyłem się francuskiego, by nie żenowały ją moje kłopoty językowe... Patrzyłam na niego ze współczuciem tym większym, że układ kart źródła cierpień upatrywał w dzieciństwie mężczyzny. Istotnie, zachowanie Kuby było aż nazbyt częste dla DDA (Dorosłych Dzieci Alkoholików).
Obciążające relacje z matką wytworzyły w nim przeświadczenie, że może zasłużyć na miłość wyłącznie wtedy, gdy zrezygnuje z własnych pragnień i potrzeb. Równocześnie – co także typowe – wybrał kobietę niedostępną i egotyczną, która nie potrafiła odpowiedzieć na jego miłość. Walkę o żonę uważał za wielkie wyzwanie. Nie zdawał sobie sprawy, że on – facet odważny, rzutki i skuteczny w sprawach zawodowych – w swoim związku przyjmuje rolę ofiary przemocy psychicznej.
Jak śmiał mnie opuścić?
Ich małżeńskie dramaty trwały jeszcze przez dłuższy czas. Klara traktowała go podle. A Kuba przychodził, błagając o przepis na uratowanie małżeństwa. Ja zaś wysyłałam go na terapię dla osób współuzależnionych od alkoholu. Wreszcie zdecydował się na kontakt z psychologiem. Po roku znalazł siłę, by dać żonie zgodę na rozwód. I wydawałoby się, że problem nareszcie się rozwiązał. Aliści po paru miesiącach wpadła do mnie piękna, lecz zionąca furią kobieta. Okazało się – Klara.
Pragnęła zemsty na łajdaku, który bezczelnie „zabrał się i odszedł”. Początkowo zamurowało mnie z wrażenia, potem jednak pojęłam, że pozbywszy się zakochanego męża, utraciła poczucie własnej wyjątkowości. Ta sytuacja była dla niej nie do przyjęcia. – Zrujnuję go! Zniszczę! Rzekomo tak mnie uwielbiał, a śmiał ułożyć sobie życie na nowo! – wołała. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść...
Maria Bigoszewska
fot.shutterstock.com
Bezgranicznie kochał i matkę, i żonę