Choć wydaje się nam, że wszystko wiemy, los czasem płata figla… A tarot to pokazuje.
Do gazet zaczęłam pisać w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Los zrządził, że akurat zwolniło się miejsce w lokalnym, gnieźnieńskim miesięczniku. Bardzo chciałam otrzymać tę pracę. Niestety, o etat ubiegała się również osoba z doktoratem z ekonomii. Ja zaś „cieszyłam się” wyłącznie stopniem magistra... – Marne szanse – wzdychałam, wietrząc porażkę. – Będę więc nadal uczyć dzieci polskiego. Kto wie, jak długo, może do samej emerytury?
Z tej niepewności postawiłam kabałę. Ale wróżba – wbrew obawom – ułożyła się optymistycznie. Następnego dnia, niemal nie wierząc własnym uszom, dowiedziałam się, że naczelny zrezygnował z wykształconej ekonomistki. Parę tygodni później zagadka się wyjaśniła. Redakcyjna koleżanka parsknęła: – Kochana, Sławek jest tylko po absolutorium, a ty się bałaś, że przyjmie do roboty doktora? O święta naiwności! Toż panna wygryzłaby go stąd w ciągu roku! Przyznam, że nie wpadłabym na taką ewentualność.
Nowa posada była szkołą życia. Poznawałam ją w sposób przyspieszony. Na przykład kiedy podczas popremierowego bankietu w teatrze (ze spektaklu miałam napisać recenzję) przyczepił się do mnie przewodniczący Wojewódzkiego Wydziału Kultury i bardzo nieelegancko uczynił niestosowną propozycję. Poskarżyłam się żonie dyrektora artystycznej placówki.
– Spokojnie – odrzekła po głębokim namyśle. – To przyzwoity gość. Nie będzie się mścił za to, że się nie zgodziłaś. Inne, zadziwiające według mych ówczesnych pojęć stwierdzenie, wygłosił szef. – Jeżeli postanowisz wziąć sobie chłopa, Marysiu – powiedział po ojcowsku – zabierz go najpierw do knajpy i sprawdź, jak się upija. Na smutno czy agresywnie.
Było to coś, czego nie pojmowałam. W naszym domu nie widywało się wódki. Zaledwie wino, a i to od wielkiego dzwonu. Jednakże przyszłe koleje mojego losu pokazały, jak cenną radą obdarzył mnie ten doświadczony człowiek.
Dzięki redakcji miałam również okazję wykorzystać swoje umiejętności „magiczne”. Stało się to za przyczyną sprzątaczki, pani Klary. Pewnego letniego wieczoru długo siedziałam nad reportażem. Wszyscy już wyszli, ja natomiast uparłam się dokończyć redagowany tekst. – Co pani taka markotna? – rozległo się pytanie. Podniosłam głowę. Zobaczyłam sprzątaczkę ze ścierką w ręku. – Nigdy nie trzeba się trapić – orzekła, sądząc widocznie, że za moją zaabsorbowaną fizjonomią ukrywają się problemy. – Kłopoty męczą, dręczą, potem znikają za siedmioma górami. Niedawno sama miałam zmartwienie. Córkę choroba dopadła. Na szczęście już lepiej, lepiej... Zaraz... Może karty położyć?
– Sama stawiam – uśmiechnęłam się i zainteresowałam: – Co przytrafiło się córce? – Ach – odparła. – Zapalenie płuc. Całe dzieciństwo nabiedowała się po szpitalach. Ja też się natrudziłam. Chwytałam się każdej roboty, żeby co niedziela przyjechać do niej, przywieźć coś pożywnego. Dać prezenty pielęgniarkom, salowym, żeby miały wzgląd na Manieczkę. Było ciężko, lecz teraz Bóg mi stokrotnie wynagrodził dawne czasy. Mieszkamy sobie we dwie, jest miło, cichutko. Czasami pytam: „Nie chciałabyś, córciu, gości zaprosić, wyjść gdzieś, poznać kogoś?”. Na co ona: „Z kim, mamusiu, byłoby mi tak dobrze jak z tobą?”.
Słuchałam tego, myśląc, że jednak owa młoda kobieta koniecznie powinna nawiązać jakieś relacje poza domem, znaleźć przyjaciółkę, utrzymywać kontakty ze znajomymi. I oznajmiłam raźnie: – To ja postawię pani kabałę. Miałam właśnie zalecić, żeby zaczęła po trochu odcinać pępowinę, gdy moją uwagę przykuł rzadki i groźny układ kart. Niebezpieczeństwo wiązało się z wodą. Zapytałam o urlopowe plany i odetchnęłam z ulgą na wieść, iż jadą w okolicę, gdzie nie ma nawet sadzawki.
Po powrocie pani Klara opisała następującą historię. Otóż któregoś wakacyjnego wieczoru Mania długo kąpała się w łazience. Klarze znudziło się czekać, zatem podeszła, aby powiedzieć córce, żeby się pospieszyła. W tym samym momencie usłyszała rumor i gwałtowny plusk. Dziewczyna nie odpowiadała na wołanie. Kobieta wraz z właścicielem domu wyważyła drzwi. Znalazła nieprzytomną Manię. Córka pośliznęła się na kostce mydła, uderzyła głową o kant wanny i osunęła się do wody. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. – I jak tu nie wierzyć kartom – szepnęła pani Klara, pobladła na samo wspomnienie wypadku.
Maria Bigoszewska
Choć wydaje się nam, że wszystko wiemy, los czasem płata figla… A tarot to pokazuje