Czy zawsze warto się poświęcać?
Hanna jak gdyby resztką sił opadła na krzesło, wyjęła z torebki opakowanie chusteczek i powiedziała:
– Moja matka umarła na raka macicy. Mam te same objawy. Boję się.
Rozłożyłam karty z nadzieją, że niezależnie od tego, co pokażą, uda mi się wlać w nią choć odrobinę otuchy. Układ tarota składał się m.in. z Asa Buław, Księżyca oraz VIII Mieczy.
– Nie, to żaden nowotwór! Jest pani w ciąży. Co prawda ciąża jest zagrożona i zakończy się cesarskim cięciem, lecz niemowlę urodzi się zdrowe – powiedziałam z ulgą.
– Ale... ja przecież nie mogę mieć dzieci – wyjąkała.
– Niemniej urodzi je pani. To znaczy jedno. Syna – oświadczyłam.
Dla pewności wyjęłam z talii jeszcze trzy karty. Potwierdziły poprzednie ustalenia, lecz nie napawały optymizmem. Macierzyństwo zapowiadało się trudne, smutne. Zmartwiła mnie również sugestia, że kobieta nie będzie mogła liczyć na swojego partnera.
Co miałam zrobić w tej sytuacji? Ostrzec Hannę przed ciążą? Przecież już w niej była. Oznajmić, że niebawem przyjdzie jej samodzielnie borykać się z losem? A kto zagwarantuje, czy właśnie taka przepowiednia nie doprowadzi do pogorszenia relacji z mężem i dzieckiem?... Zaznaczyłam więc tylko, żeby zbytnio nie polegała na małżonku, bowiem ten w przyszłości może sprawić jej poważny zawód – i postanowiłam poczekać na rozwój wypadków.
Nie chcę mieć dziecka
Po sześciu miesiącach Hanna ponownie usiadła w moim gabinecie i mówiła, wyłamując palce:
– Kilka dni po wizycie u pani znalazłam się na patologii ciąży. Mąż przychodził codziennie. Donosił smakołyki, głaskał po rękach, całował. Zapewniał, że jest szczęśliwy i już czuje się tatą. Ja natomiast nieustannie płakałam... Czemu? Ponieważ toto miało się urodzić, a ja nigdy nie chciałam zostać mamą. Przecież nie wszyscy ludzie muszą się rozmnażać. Ale w żaden sposób nie potrafiłam powiedzieć Adamowi, że pragnę usunąć jego dziecko. Albo przynajmniej poczekać, aż natura uczyni swoje i poronię. W rezultacie z miłości do męża pozwoliłam się leczyć.
– Obecnie jestem w siódmym miesiącu. Wciąż czuję bunt. Dzieje się coś wbrew mojej woli i mimo skrajnej niezgody muszę ponosić tego konsekwencje. Nikomu nie mogę wyznać, jak się rzeczy mają. Usiłowałam porozmawiać z siostrą i wycofałam się natychmiast na widok potępienia w jej oczach. Co robić?
Powiedziałam wtedy, aby spotkała się z terapeutą, który nie będzie oceniać postawy pacjentki, lecz pomoże uporać się z kryzysem. Aktualne problemy Hanny miały źródło w okresie dzieciństwa, które rzutuje na dorosłe życie każdego człowieka – i w jej kłopotach z ojcem.
Tato nie akceptował Hanki. Był zimny, władczy. Karał za byle głupstwo. W podświadomość kobiety wdrukował się zatem wzorzec typu: jestem bezwartościowa, a każdy mężczyzna jest dla mnie zagrożeniem. Ów zadawniony lęk przeniósł się na małżonka i na pewno zaważy na stosunku do synka.
Niestety diagnoza tarota sprawdziła się w stu procentach. Nie wiem, dlaczego nie poszła do psychologa. Niewątpliwie myślała, że jednak sobie poradzi. Ale po urodzeniu dziecka nie otrzymała wsparcia.
Nie umiem go pokochać
Adam nie rozumiał dylematów żony. Depresję poporodową nazwał babskim wymysłem. Obwiniał ją o brak zaangażowania, lecz sam nie miał zamiaru wyręczać młodej matki. W dodatku synek nie przypominał radosnej, uśmiechniętej laleczki. Był nerwowy, krzyczał całymi nocami. Świeżo upieczony tatuś stracił zapał. Doszedł do wniosku, że posiadanie potomstwa nie jest wcale zabawne. Zaczął uciekać w pracę, w spotkania z kolegami i zanosiło się, że wkrótce czmychnie naprawdę.
– W rzeczywistości mały Antek ma wyłącznie mnie. I współczuję mu, bo nie umiem go kochać. Wobec niego jestem kompletnie bezradna – szlochała przy kolejnej wizycie.
Tarot zapowiedział rozwód. Tym razem rozpad rodziny prowadził ku dobremu. W układzie pojawiła się Cesarzowa, co oznaczało, że Hanna znajdzie na swojej drodze serdeczną osobę, która zaangażuje się w opiekę nad chłopczykiem.
Tak się też stało. Aby dorobić po odejściu męża, Hanna wynajęła pokój samotnej czterdziestolatce, która kochała dzieci. Kobiety zaprzyjaźniły się. Stopniowo lęki Hanny przycichły. Wiedziała, że obok jest ktoś, kto w każdej chwili pomoże.
Maria Bigoszewska
fot. shutterstock