Nie ma idealnych matek. Jest natomiast wiele takich, które niepotrzebnie obarczają się winą, gdy, mimo wysiłków, nie uda im się zapewnić dziecku szczęśliwego dzieciństwa.
Zdarzyło się to w tramwaju. Była godzina szczytu, tłok. Obok stanęły dwie osoby, na oko matka i córka. Słyszałam, jak kłóciły się szeptem, syczącymi głosami. Młodsza atakowała, starsza broniła się, przekonując, że porozmawiają w domu. Nagle córka wrzasnęła:
– Bo ty to zimna suka zawsze byłaś! – po czym zaczęła przepychać się ku wyjściu.
Wagon przycichł. Wszyscy wyciągali szyje i gapili się na pasażerkę w średnim wieku, która mrugała gwałtownie, usiłując za wszelką cenę powstrzymać łzy.
Niszczące impulsy
Wysiadłam na następnym przystanku. Za mną ruszyła zaczerwieniona ze wzburzenia kobieta. Na ulicy bez słowa podałam jej paczkę chusteczek.
– Dziękuję – odparła i natychmiast wróciła do incydentu: – Mój Boże, jaka ona nerwowa. Ma powody. Widziała pani, że nosi ciemne okulary?
– Rzeczywiście – przytaknęłam, przypominając sobie czarne lustrzanki dziewczyny.
– Grają rolę maskującą. Jedna gałka oczna Kasi jest nieproporcjonalnie duża, jak gdyby wysadzona z oczodołu. Córka mnóstwo przeszła. Ból, strach, odrzucenie... Ech, oddałabym wiele, żeby ktoś mógł powiedzieć, jak ułoży się jej życie i czy wreszcie przestanie mnie przeklinać.
Kierowana impulsem odpowiedziałam: – Jestem tarocistką. Mogę spróbować. Nawet dzisiaj.
Owo „dzisiaj” było o tyle zasadne, że miałam przy sobie karty. Rano obudził mnie telefon zrozpaczonej koleżanki. Spędziła noc z cudownym facetem, przynajmniej tak się jej do wczoraj wydawało. Na fali miłosnego uniesienia nagle mu wyznała, że kocha. Amant nie wyrzekł ani słowa, ale po paru minutach ubrał się i wyszedł. – No i co ja mam teraz zrobić? – zanosiła się szlochem, relacjonując dramatyczną historię.
Jako dobra przyjaciółka zaoferowałam natychmiastową pomoc. Pojechałam, zaparzyłam zieloną herbatę, postawiłam karty. Po trzech godzinach wałkowania tematu, kiedy zgodnie doszłyśmy do wniosku, że kochanek to mało wartościowy pętak, wracałam zmęczona do domu. Gdy wspomniałam o wróżeniu, kobieta spojrzała z nadzieją: – Pójdzie pani do mnie? To niedaleko... Mieszkała właściwie w sąsiedztwie. Kiedy usiadłyśmy w niewielkim, wyścielonym poduszkami gniazdku, opowiedziała mi historię córki.
Po co urodziłaś potwora?
– Kasia ma 23 lata. Uważa, że katalog moich win otwiera fakt, że ją w ogóle urodziłam. Twierdzi:
nie miałaś prawa skazywać dziecka na takie istnienie. Poza tym nikt nie zdołał jej przekonać, że ojciec
nie odszedł dlatego, że urodziłam potwora. Mała przyszła na świat bez lewej kości jarzmowej oraz górnej szczęki. Przeszła serię skomplikowanych operacji rekonstrukcji twarzy. Na końcu wszczepili jej implanty kości. Zostało tylko to oko... Kasia nie pogodziła się z losem. Matka posłała ją do terapeuty, sama także chodziła na sesje.
– Może to właśnie stało się przyczyną naszych konfliktów – ciągnęła. – Psycholog wytłumaczył,
że nie powinnam całkowicie koncentrować się na córce. Podjęłam więc przerwaną naukę, później związałam się z pewnym mężczyzną… Znienawidziła mnie. Teraz studiuje na prywatnej uczelni. Płacę za szkołę, finansuję wynajem kawalerki. Córka uważa, że moim obowiązkiem jest zrekompensowanie jej doznawanego cierpienia. Umie wyłącznie brać. Nigdy nie odwzajemniła się za serce.
Patrzyłam w karty z uczuciem, że najchętniej zgarnęłabym je i schowała do torebki. W tarocie konflikt jawił się jako niemal nierozwiązywalny. Jedyne, co mogłam poradzić, to zasugerować, aby kobieta – pod kierunkiem doświadczonego doradcy życiowego – przepracowała własne poczucie winy. I przebaczyła sobie, jako że Kasia z premedytacją budowała w niej destrukcyjne emocje. Pozostawało wierzyć, że w obu przypadkach czas zagoi głębokie psychiczne rany. Ale czekała je daleka droga…
Ciemna strona poświęcenia
Z innym problemem boryka się moja znajoma, Zosia. Jest matką z powołania. Jeszcze jako dziewczynka deklarowała wszem i wobec, że urodzi pół tuzina dzieci. Z przyczyn zdrowotnych skończyło się na jedynaku.
Zachwycona macierzyństwem, każdą najmniejszą czynność podporządkowała potomkowi. Artur stał się ośrodkiem jej egzystencji. Co dało rezultaty. Mając cztery lata, dzieciak wypowiadał się jak dorosły człowiek. Jako pięciolatek porozumiewał się po angielsku i hiszpańsku. W szkole otrzymywał same szóstki. Wróżono mu niezwykłą przyszłość. Niestety, młodzieniec nie potrafi nawiązywać kontaktu z rówieśnikami. Obecnie rzadko wychodzi z domu, zaś matka załatwia jego sprawy na mieście i podtyka smakowite obiadki.
Rozgoryczona Zośka wybuchnęła ostatnio: – Siedział u mnie pod kloszem, a trzeba było posłać do żłobka i do przedszkola. Dziś Artek zarzuca mi, że jego kosztem realizowałam własne ambicje. Przecież ja nigdy… Tylko chciałam maksymalnie rozwijać jego zdolności, nie zmarnować tego daru… Postaw mu karty, by zobaczyć, czy nauczy się współżyć z ludźmi. Co będzie, jak mnie zabraknie?
Słuchałam tego, myśląc, że wszyscy byliśmy dziećmi. I przeważnie mamy większe lub mniejsze pretensje do matek. Ale w okresie dojrzałości popełniamy te same błędy. Dlatego jedynym sposobem na spokój duszy jest wzajemne wybaczenie…
Maria Bigoszewska
fot.shutterstock.com
Nie ma idealnych matek