Stuprocentowy Piotr nie jest kompletny bez wygodnego mieszkanka, dobrze płatnego etatu i domku za miastem.
Piotr Adamczyk
W owym mieszkanku, pośród miękkich kanap i dużych telewizorów, odpoczywa po ciężkim dniu pracy. Na wsi realizuje się, wiercąc, szlifując, zbijając, montując i ulepszając. Prędzej padnie, niż pozwoli, żeby wyręczał go jakiś „fachowiec” od siedmiu boleści. Nie pozwala mu na to męska duma oraz talent gospodarski. Na pohybel słabeuszom, którzy po półgodzinie bezowocnych zmagań z zepsutą pralką sięgają po telefon! Piotr obłoży się fachową literaturą i stosem narzędzi, rozbierze pralkę na części pierwsze, potem zrobi przerwę na posiłek (rodzinny obiad – rzecz święta) i…. zapomni o całej sprawie po wsze czasy.
Tak to już bowiem jest, że mimo dużych umiejętności i szczerych chęci Piotrowie pracują zrywami i jeśli nie skończą czegoś w jedno popołudnie, to nie skończą już nigdy. Żona, choć musi nosić pranie do sąsiadów, łatwo wybacza mu tę niekonsekwencję. Po pierwsze, dlatego że trudno się gniewać na tego poczciwinę i burzyć jego przekonanie o własnej genialności, a po drugie – przypominanie mu o jego powinnościach działa na Piotra jak płachta na byka.
W takiej sytuacji ten spokojny zazwyczaj facet purpurowieje, wywrzaskując jakieś bliżej niezdefiniowane obelgi, wyrzuca narzędzia przez okna, kopie bogu ducha winną pralkę, a potem leci do piwnicy ukoić nerwy osobiście pędzoną (pyszną) naleweczką z pigwy i imbiru. Uwaga! Gniew Piotrów, choć nieczęsty i krótkotrwały, jest potencjalnie zabójczy. Tu odsyłam do lektury biografii Piotra I albo jego imiennika, władcy Kastylii o wiele mówiącym przydomku Okrutny.
Oprócz upomnień może go sprowokować niefrasobliwe zachowanie ukochanej – Piotr to osobnik wielce opiekuńczy, ale i zazdrosny niczym Otello. Jednak kiedy się nie wścieka, Piotr to dusza-człowiek: życzliwy otoczeniu i zawsze chętny do pomocy, prostolinijny i poczciwy (nieżyczliwi twierdzą wręcz, że rutyniarz i naiwniak). Nie kręci, nie knuje, wali prawdę prosto z mostu.
Jeżeli sytuacja, szef albo żona zmuszą go do „robienia dobrej miny do złej gry”, będzie cierpiał katusze, wykrzywiając oblicze w najmniej wiarygodnym uśmiechu stulecia. Nic dziwnego, że źle czuje się w sytuacjach i miejscach, gdzie trzeba coś udawać. Oficjalne biznes lunche i drętwe gale męczą go niemożebnie, a elegancki catering przyprawia o wzdęcia. Wigor i żyłkę wodzireja odzyskuje dopiero na swoim terytorium, w domu, na honorowym miejscu u szczytu stołu zastawionego półmiskami z parującymi schabowymi i ziemniakami.