|
|
|
MAURICE GREENE (Lew) – amerykański sprinter, mistrz olimpijski z Sydney, były rekordzista świata w biegu na 100 m. |
Spec od wielkich dokonań, ale nigdy nie porywa się z motyka na słońce. Czasem jednak daje się ponieść fantazji i traci kontakt z rzeczywistością.
Święty Maurycy był dowódcą Legii tebańskiej – liczącego 6000 żołnierzy oddziału wojska podległego Cesarstwu Rzymskiemu. Wyjątkowość Legii polegała na tym, że należący do niej żołnierze byli co do jednego chrześcijanami. I to w czasach, kiedy Cesarstwem współrządzili Dioklecjan i Maksymilian Herkules, szeroko znani z nienawiści do wyznawców nauk Jezusa. Ów morderczy duet miał już na sumieniu całe zastępy męczenników (choć Dioklecjan nie zdążył jeszcze wydać słynnych edyktów przeciw chrześcijanom, po których nastąpiły największe prześladowania), kiedy jego uwagę zaprzątnęli podwładni świętego Maurycego. A było to tak: pewnego razu Maksymilian zarządził masowe składanie ofiar rzymskim bóstwom w intencji szybkiego zwycięstwa. Z całej wielkiej armii tylko Tebańczycy odważyli się odmówić wykonania rozkazu. Stwierdzili, że za ojczyznę będą się bić, kiedy tylko zajdzie potrzeba, i do Boga o zwycięstwo też mają zamiar się modlić, ale o składaniu ofiar bożkom nie ma mowy, bo to bałwochwalstwo i straszliwy grzech. „Chcemy dać cesarzowi, co cesarskie i Bogu, co boskie”. Oburzony taką samowolą Maksymilian rozkazał zabić co dziesiątego Tebańczyka, ale podwładni św. Maurycego ani myśleli zmieniać zdania. Wtedy urażona duma wzięła
górę nad zdrowym rozsądkiem i cesarz kazał zamordować całe 6000 własnych żołnierzy, czyli jakbyśmy to dziś powiedzieli, „strzelił sobie w stopę”.
W ten sposób, około roku 290, zginął święty Maurycy. Na miejscu egzekucji zbudowano w 515 roku klasztor, który cieszył się takim powodzeniem, że w latach świetności zamieszkiwało go jednocześnie 900 mnichów! Największą czcią otoczyli świętego Maurycego obywatele Cesarstwa Niemieckiego. Włócznia świętego, w której grocie znajduje się ponoć gwóźdź z krzyża, na którym umarł Chrystus, została uznana za symbol władzy cesarskiej. Bez niej nie mogła się odbyć żadna koronacja, a jej kopie dawano w podarunku najważniejszym sojusznikom. W tym Bolesławowi Chrobremu w roku 1000.
Maurycy, czyli łaciński Maurus, to „człowiek pochodzący z Mauretanii”. Ale nie ze współczesnego państwa o tej nazwie, tylko ze starożytnego królestwa obejmującego tereny dzisiejszego północnego Maroka i północno-zachodniej Algierii. Dlatego święty Maurycy prawie zawsze przedstawiany jest jako ciemnoskóry mężczyzna. Jego współcześni podopieczni to urodzeni przywódcy – energiczni i pracowici, nieco sceptycznie nastawieni do świata, nie dający się zbić z pantałyku ani ponieść zbytniemu optymizmowi. Potrafią „pociągnąć” za sobą ludzi. Do swoich, czasami naprawdę fantastycznych, celów dążą wytrwale i roztropnie. Ich odwaga graniczy z brawurą, tyle tylko że żaden Maurycy nie ma w zwyczaju porywać się z motyką na słońce. Czyli jeśli już wybrał się rowerem na Syberię, to znaczy, że dokładnie przeanalizował całą sytuację i uznał ponad wszelką wątpliwość, że wróci z takiej wyprawy w jednym kawałku. Oczywiście od czasu do czasu pozwala sobie na odrobinę improwizacji.
W końcu patronuje mu DZIEWIĄTKA, liczba romantyków i indywidualistów, speców od wielkich dokonań i grania na nosie ograniczeniom. Ludzi będących pod jej wpływem aż rozpiera energia. Chcieliby zmieniać świat na lepsze, robić rzeczy nieprzeciętne, dać coś z siebie innym. Wielu wśród nich nauczycieli, polityków i artystów. Powinni jednak uważać i nie dać ponosić się fantazji, bo kiedy oderwą stopy od ziemi, mogą zupełnie stracić z nią kontakt. Na Maurycego doskonale nadaje się Baran, zaraz potem Skorpion, Wodnik oraz Lew. Właściwie tylko dla Byków, Raków i Wag to imię może okazać się zbyt przytłaczające.