Jego pasją jest ulepszanie. Wszystkiego – samochodu, żeby mniej palił, budżetu firmy na przyszły rok, stosunków sąsiedzkich, świata…
Marcin Dorociński
Potrzeba modernizacji i eliminowania błędów jest u niego tak silna, że pomimo wrodzonej nieśmiałości zdarza się mu przewodzić rewolucjom. Pokojowym, rzecz jasna, bo Marcin prędzej padnie, niż narzuci komuś swoją wolę siłą. Ludzie idą za nim, bo jest dla nich autorytetem – nieprzekupny ideowiec o złotym sercu, ze świetnym zmysłem organizacyjnym i bez parcia na szkło. Drażnią go dwuznaczne sytuacje, chronicznie nie znosi niedopowiedzeń. Od razu widać, że chce pomóc, a nie wylansować się cudzym kosztem. Ci Marcinowie, którym chroniczna nieśmiałość i brak wiary we własne siły (niezwykle częsta przypadłość u panów z tym imieniem) nie pozwoliły zabłysnąć, poświęcą się ulepszaniu w mniejszym zakresie. Większość z nich to „złote rączki” potrafiący naprawić silnik odrzutowy, mając do dyspozycji młotek oraz pudełko zapałek.
Są bardzo uczynni, więc jeśli macie jakiegoś Marcina w sąsiedztwie, spróbujcie się z nim zaprzyjaźnić, a już nigdy nie będziecie musieli opłacać się „fachowcom”. Sęk w tym, że aby zdobyć względy tego introwertyka, trzeba się ostro nagimnastykować. Marcin nie dość, że lubi być sam (wielu z nich to natury pustelnicze) i łatwo się płoszy, to na dodatek nie znosi „marnować czasu” na czynności tak bezproduktywne jak spacery czy oglądanie telewizji. On po prostu musi robić coś pożytecznego! Panie zadurzone w jakimś Marcinie mają jeszcze trudniejsze zadanie. Bo jak tu skutecznie uwodzić faceta, który boi się stać zakładnikiem uczucia? Przekonany, że miłość zrobi z niego niewolnika, Marcin zwiewa tym szybciej, im większą miętę czuje do ukochanej. Najlepiej wywieźć go za miasto, do lasu, nad jezioro, z dala od ludzi. Tam odpręży się i przejdzie mu ochota na ucieczkę. Marcina i przyrodę łączy jakaś mistyczna więź. Rozumieją się nawzajem. Wielu Marcinów zostaje rolnikami, leśnikami albo weterynarzami. Niektórzy idą jeszcze dalej i parają się różdżkarstwem, uzdrawianiem i tym podobnymi. Zresztą trudno znaleźć Marcina, który nie miałby w swoim życiu chociaż jednego epizodu „mistycznego”. W dzieciństwie notorycznie bawią się w wywoływanie duchów, zaczytują się w książkach o mumiach i UFO. Rodzice i opiekunowie powinni uważać, żeby mały Marcin nie zamknął się w sobie i nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Pół biedy, jeśli zostanie jasnowidzem, ale co, jeśli niewyganianie go na podwórko do kolegów zrobi z Marcina naśladownika św. Szymona Słupnika?
fot. forum
Weronika Kowalkowska