Niektórzy twierdzą, że prawdziwym Panem Ciemności, którego spotkał, była morfina. On jednak napisał: Dzięki narkotykowi spotkałem Diabła, który opowiedział mi historię świata. Jak było w rzeczywistości?
Michaił Afanasjewicz Bułhakow urodził się jako najstarszy syn historyka religii i profesora Kijowskiej Akademii Duchownej. Szczęśliwy świat młodości raptownie się skończył z chwilą śmierci ukochanego ojca, Afanasija, gdy młody Michaił dopiero kończył gimnazjum. Jak wynika ze wspomnień ówczesnych przyjaciół, w wyniku tej tragicznej śmierci Misza zaczął popadać w obłęd. Jednak najbardziej przerażające było co innego: oto oficjalnie wyrzekł się wiary, wyklinając na ulicach Boga i Cerkiew prawosławną.
Podróże na fali morfiny
Po kilku miesiącach wydawało się, że pierwszy ból minął, a upływający czas zaczął goić rany. Po ukończeniu Wydziału Medycznego w Kijowskim Uniwersytecie św. Włodzimierza, Bułhakow zaczął wieść życie prowincjonalnego lekarza, skierowany do miejscowości Nikolskoje w guberni smoleńskiej. Tam, jako jedyny medyk w obwodzie, prowadził szpital, w którym przez rok przyjął… ponad 15 000 pacjentów. W czasie jednego z zabiegów zaraził się chorobą, która wywołała bolesne uczulenie. Próbując złagodzić jego skutki, Bułhakow wstrzyknął sobie morfinę. Początkowo uśmierzał nękające go bóle co kilka dni. Po roku przyjmował już do kilkunastu gramów narkotyku trzy razy dziennie. W efekcie odsunięto go od praktyki lekarskiej, a on został zadeklarowanym morfinistą. Po latach pisarz przyznał: Po tym, jak po raz pierwszy wstrzyknąłem sobie morfinę, w moim pokoju zjawił się dojrzały mężczyzna, elegancko ubrany w drogi popielaty garnitur i zagraniczne pantofle. Na głowie miał fantazyjny beret, a pod pachą ozdobną laskę. Wyglądał na ponad czterdzieści lat. Był starannie ogolonym brunetem o nieco krzywych ustach, z nieregularnie rozmieszczonymi brwiami i różnymi kolorami oczu: prawym – czarnym i lewym – zielonym. Kilkanaście lat później w ten właśnie sposób w powieści „Mistrz i Małgorzata” Bułhakow opisze Wolanda, diabła, który nawiedził Moskwę. Przybysz z narkotykowego snu obiecał mu, że wyjawi prawdę o Bogu, który w tak okrutny sposób odebrał pisarzowi ojca. Pewne jest, że od pierwszej iniekcji narkotyku: coraz niecierpliwiej czekałem na wieczorne spotkania z Demonem, który zjawiał się w moim pokoju po wciśnięciu tłoka strzykawki.
Piekło nie ma nic do zaoferowania
Pisarz przede wszystkim chciał poznać przyczynę straty ukochanego ojca. Przez ponad rok, dzień w dzień, Bułhakow szedł za diabłem, który opowiadał historię świata, pierwszych rodziców, grzechu pierworodnego, aż doszliśmy do dnia śmierci mojego papy; przemijania, upływu czasu, wielkiego misterium narodzin, splatania się ludzkich losów i czekającej na nas na końcu dni naszych Abaddony (Śmierci). Wędrując przez czas i przestrzeń, Bułhakow, jak zanotował w zapiskach, poznał piekło, które według jego słów: w istocie nie ma ci nic nowego do zaoferowania – jedynie to, do czego mniej lub więcej przywykliśmy na ziemi. Podobno w czasie tych wędrówek Bułhakow otrzymał zapewnienie, że uratuje go car, a historię ich rozmów będzie czytał cały świat. Słowa te padły w czasie rewolucji, która obaliła carat w Rosji. Cara już nie było, a jednak Michaił uwierzył w obietnicę. Według pisarza: kiedy wreszcie dostąpiłem oświecenia, poznałem, że nie ma Boga, zaś Szatan jest dziecinnym wymysłem. Wielokrotnie potem opisywany przez pisarza Jezus był zwykłym, prostym człowiekiem, wierzącym w dobroć natury ludzkiej – zwykłą postacią historyczną i... nikim więcej. Poznając prawdę o Joszui, jak Bułhakow nazywał Jezusa, pisarz spytał diabła-przewodnika, kim on sam jest? W odpowiedzi usłyszał jakoby następujące słowa: Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni.
Car ratuje życie
Jak pokazuje historia medycyny, tylko nielicznym udaje się wyswobodzić z morfinistycznego uzależnienia, i to z wielkim wysiłkiem. W przypadku Bułhakowa rzecz miała się zupełnie inaczej. Z dnia na dzień wyszedł z nałogu, i to bez najmniejszych skutków ubocznych! Przez kolejne dziesięć lat pisał powieść, którą raz darł na strzępy, to znów rzucał w ogień. Zdesperowany nieudanymi próbami literackimi, pewnego dnia przystawił do swojej skroni pistolet. Nim pociągnął za spust, zadzwonił telefon. Telefonował sam Stalin, car nowej Rosji, który zainteresował się jego twórczością. Słowa diabła się sprawdziły. Niewielu wie, że w czasie wędrówek z diabłem Michaił Afanasjewicz Bułhakow ostatecznie pogodził się ze stratą ukochanego ojca. Tylko dzięki Wolandowi, jak wyznał, 28 maja 1938 roku postawił kropkę w ostatniej wersji rękopisu, który opatrzył tytułem: „Mistrz i Małgorzata”.
Andrzej Sarnecki
fot.shutterstock.com