Mój Ojciec umierał na okrutną, nieuleczalną chorobę – raka trzustki. To czekanie na cud uzdrowienia, a przede wszystkim lęk, że w każdej chwili może nastąpić śmierć, sprawiły, że przez kilka lat żyłem w dużym stresie, który mnie wyniszczał.
Byłem coraz słabszy fizycznie i psychicznie. Niemożliwie wręcz drażliwy, a nawet agresywny, choć wcześniej byłem spokojny. Śmierć Ojca przyszła nagle. Niby byłem na to przygotowany, ale rzeczywistość okazała się inna. Nie mogłem się pogodzić ze światem bez taty.
Życie straciło sens
Po kilku tygodniach od pogrzebu i życiu jakby w stanie oszołomienia zaczęły dręczyć mnie coraz silniejsze dolegliwości. Moją głowę oplatała obręcz – zaciskała się tak mocno, że nie pozwalała mi się skupić. Miałem kłopoty z oddechem. Na moich piersiach stało olbrzymie kowadło, które przygniatało klatkę piersiową. Czasami rozpaczliwie walczyłem o oddech. Serce zaczęło mnie kłuć i pobolewać. Czy to zawał? Myślałem. Straciłem siły. Wykonanie jakiejkolwiek czynności stało się dla mnie wyzwaniem.
Najgorzej czułem się wieczorem. To coś przychodziło do mojego łóżka i dusiło. Moje ciało drgało. Nie wiedziałem, co robić. Zrywałem się z łózka i zaczynałem wyjadać jedzenie z lodówki, oblewać twarz zimną wodą, płakać, przeklinać. Jednym słowem – wariować. Rano z trudem zwlekałem się z łóżka i jak stary, zmęczony dziadek szedłem do pracy, w której już po kilku godzinach byłem kompletnie wycieńczony.
Najgorsze pojawiło się wkrótce. Przychodził do mnie lęk. Lęk, że zaraz umrę lub zwariuję. Lęk tak silny, że o mały włos nie wzywałem pogotowia. Takie życie nie miało sensu. Którejś nocy zadzwoniłem do telefonu zaufania. Po długiej rozmowie poradzono mi, bym zgłosił się do poradni zdrowia psychicznego. Tam pani psycholog skierowała mnie na oddział dzienny szpitala psychiatrycznego. Pocieszyła mnie, że nie jestem chory psychicznie ani fizycznie, tylko mam nasilone objawy nerwicowe po traumatycznych przejściach.
Mój pobyt w szpitalu trwał trzy miesiące. Zobaczyłem, jak wiele osób ma podobne problemy. Zetknąłem się z takimi pojęciami jak stres, lęk, nerwica, fobie (miałem o nich wcześniej mgliste pojęcie). No i nauczyłem się, jak sobie radzić w sytuacjach, gdy dopadają człowieka objawy lęku. Najbardziej pomogła mi metoda relaksacyjna, którą stosuję do dziś. Można powiedzieć, że noszę w mózgu taką zakodowaną apteczkę pierwszej pomocy, która natychmiast otwiera się, gdy dopadają mnie objawy lęku, stresu.
Odzyskałem harmonię
Ta pomoc to trening autogeniczny Schultza. Dzięki niemu nauczyłem się opanowywać i zwalczać skutki stresu. Polega on na wywołaniu określonych objawów w ciele za pomocą myślowych poleceń – jak np. wywołanie uczucia ciężkości w ciele czy ciepła. Jak kamień rzucony do wody wytwarza zanikające kręgi fal, tak trening autogeniczny wyciszył mój organizm. Objawy nerwicowo-lękowe stały coraz rzadsze i o coraz mniejszym nasileniu.
Teraz, kiedy jestem w stresie, lub gdy tylko przewiduję, że czeka mnie stresująca sytuacja, to działam jak automat – zaczynam oddychać lekko i swobodnie, ręce stają się ciężkie. Te sugestie, a raczej autosugestie same rodzą się w mojej głowie. Bo wiem, że to pomaga. Polecam wszystkim, którzy przechodzą podobne sytuacje, żeby nie zwlekali, tylko udawali się po pomoc do psychologa, a on już zastosuje odpowiednią terapię która, pomoże duszy i ciału odzyskać harmonię i wrócić do normalnego życia.
Kontrola ciała i ducha
Oto podstawowe zasady treningu autogenicznego.
● Usiądź wygodnie w pozycji „dorożkarskiej" lub połóż się.
● Odetchnij kilka razy głęboko i zacznij powtarzać w myślach konkretne sformułowania, które powodują określone skutki w organizmie: zmniejszenie napięcia mięśni, pogłębienie oddechu, rozszerzenie naczyń, zwolnienie liczby skurczy serca oraz przyjemne uczucie błogostanu. Na przykład: czuję się rozluźniony, oddycham lekko i spokojnie, odprężam mięśnie wokół ust, a moja dolna szczęka lekko opada itp.
● Naucz się wywoływać uczucie ciężkości w kończynach, mówiąc do siebie: moja prawa ręka staje się ciężka, coraz bardziej ciężka, ciężka jak ołów, nie mogę jej podnieść. To samo mów następnie o drugiej ręce oraz nogach. Poczujesz, jak uczucie ciężkości „rozprzestrzenia się" po całym ciele. Cały czas dodawaj, że oddycha ci się lekko i spokojnie.
● Po wywoływaniu wrażeń ciężkości, które powodowały rozluźnienie mięśni, naucz się wywoływać uczucie ciepła, mówiąc w myślach: moja prawa ręka staje się ciepła, coraz bardziej ciepła. Kiedy już to poczujesz, następnie to samo mów o lewej ręce i nogach, a na koniec o splocie słonecznym. Na koniec mów sobie, że czujesz, jakby całe twoje ciało było zanurzone w ciepłej kąpieli. Jedynie czoło masz chłodne. Poczuj to wszystko. Ciepło powoduje rozkurczanie się naczyń krwionośnych, zmrożonych i ściśniętych uczuciem lęku.
● W takim stanie pozostawaj przez kilka minut. Potem powoli wróć do stanu sprzed treningu.
Paweł Anusiewicz
fot.shutterstock