Dlaczego wstydzimy się swojego ciała? Czy nadmiar tłuszczyku musi być aż takim problemem?
Adam i Ewa, biblijni kochankowie, najlepsze chwile w życiu mieli wtedy, gdy biegali nago po rajskim ogrodzie. Dopiero grzech sprawił, że zamiast wolności i szczęścia zaczęli odczuwać skrępowanie. Z nami jest podobnie. W dzieciństwie do własnej cielesności podchodzimy w sposób naturalny, z ufnością, czasem nawet podziwem.
Jednak im więcej lat na karku, tym więcej uprzedzeń i dystansu (oddalamy się od ciała, choć teoretycznie powinno być nam bardziej bliskie!). Aż w końcu odkrywamy, że nasza zewnętrzna powłoka zamiast dawać wolność, sprawiać radość i przyjemność, zaczyna nas uwierać. Ciało jest źródłem wstydu i zażenowania. Wydaje się niedoskonałe, często do tego stopnia, że my, „kobiety o pięknych duszach”, czujemy się więźniami naszej szpetnej powierzchowności.
I zgodnie z tą logiką, wiele z nas zaczyna inwestować w to, co wydaje się bardziej wartościowe, czyli rozwój duchowy. Biegamy na spotkania medytacyjne, praktykujemy zen, pochłaniamy książki o samodoskonaleniu. I rozwijamy się, owszem, ale trochę nieproporcjonalnie. Bo ciało zwykle leży wtedy odłogiem! Zaniedbywane, odstawione na boczny tor, traktowane po macoszemu.
Stop! Nie tędy droga… do szczęścia. Składamy się z duszy i ciała (tak chciała natura) i zaprzeczanie temu jest występkiem przeciwko odwiecznemu prawu harmonii. To większy grzech niż oglądanie się (i podziwianie) nago przed lustrem, ba! Większy niż robienie striptizu dla swojego faceta!
Skąd ten wstyd? Bo co do tego, że wstydzimy się golizny, nie ma wątpliwości. Według statystyk blisko 60 proc. Polaków nigdy nie ogląda swoich małżonków nago. Zdecydowana większość deklaruje, że nigdy nie poszłaby do sauny (gdzie obowiązuje strój Adama i Ewy) w towarzystwie męża, szefa, a tym bardziej swojego dziecka (badania TNS OBOP). A tymczasem, np. w Finlandii, spotkania w takich okolicznościach są ulubioną formą spędzania czasu. Co nas – wyzwolone, świadome kobiety – hamuje przed zrzuceniem ubrania w zaciszu własnej sypialni? Odpowiedź również można znaleźć w statystykach.
Wstydzimy się rozebrać, bo nie podobamy się sobie. Uważamy, że nasze ciała są nieładne, nieproporcjonalne i niejako nie zasługują na to, żeby je przed kimś odsłaniać. No, po prostu, nie ma się czym chwalić i tyle! Naukowcy z firmy Venaforce ustalili, że źródłem największych kompleksów są nogi (średnio zamartwiamy się ich wyglądem przez pół godziny dziennie!), a zaraz potem pupa i biust. Oddzielną kategorią jest nadmiar kilogramów i związany z nim wystający brzuch, zbyt krągłe biodra i uda – to wszystko sprawia, że nie śpimy po nocach, ale bynajmniej nie z powodu trwających do rana miłosnych ekscesów.
Prawda jest taka, że wolimy wyrzec się seksu albo kochać się grzecznie pod kołdrą, niż pokazać się całkiem nago ukochanemu. I co ciekawe, nie tylko Polki mają problem z nagością. Co dziesiąta Brytyjka twierdzi, że nie rozbiera się przed swoim facetem, żeby oszczędzić mu cierpień (!). Z badań przytaczanych przez Jamesa Tozera w książce „Sex in the Nation” wynika z kolei, że najbardziej zakompleksione są Australijki – ponad połowa z nich przyznaje się do łóżkowych porażek, a jako powód wymienia niedoskonałości swojego ciała, najczęściej nadmiar tłuszczyku.
Naga prawda… o atrakcyjności naszego ciała. Tu statystyki są jeszcze bardziej szokujące niż te poprzednie. Na początek fakty z naprawdę sprawdzonego źródła – książki „Striptizerki doradzają: jak pięknie wyglądać nago”, napisanej przez Jennifer Axen i Leigh Philips na podstawie wypowiedzi kobiet rozbierających się w nocnych klubach. Wynika z nich, że dobry striptiz nie ma wiele wspólnego z urodą, a kluczem do sukcesu nie są zgrabne nogi czy szczupłe biodra, ale zmysłowość i pewność siebie. To nasza wewnętrzna seksualność, ogień, który mamy w sobie, najbardziej działa na facetów.
Dlatego wychudzone modelki, choć uważane za ideał piękna, kompletnie nie sprawdzają się w striptizie. A kobiety, które potrafią rozgrzać męską publikę do czerwoności, w ogóle nie przypominają „wieszaków” i wcale nie są doskonałe – bardzo często mają nadwagę, cellulit, rozstępy.
Uwierz w swoją magię... Rady striptizerek to za mało, by dziś wieczorem zatańczyć nago dla swojego mężczyzny? Bo uważasz np., że „miejsce kobiety o wyglądzie foki jest w cyrku” (cytat z wypowiedzi internautki na portalu o odchudzaniu)? Może przekonają cię naukowe argumenty. Socjolodzy z uniwersytetów w Kalifornii i Pittsburghu, którzy przebadali 16 tysięcy kobiet, twierdzą, że panie o okrągłych kształtach są zdrowsze i mają większe szanse na zdrowe potomstwo niż żywe lalki Barbie.
Dlatego – zdaniem fachowców – niezależnie jak bardzo szczupłe kobiety będą lansowane w mediach, prawdziwy facet i tak wybierze tę bardziej przy kości, z szerszymi biodrami i krągłą pupą. Zaufaj naturze i przestań zamartwiać się nadmiarem kilogramów! Kiedy goły facet mówi ci z uśmiechem: „kochanego ciała nigdy dosyć”, z pewnością nie jest… gołosłowny.
A może nie lubisz na siebie patrzeć (i nie pozwalasz na to innym), bo twoje ciało jest białe jak mleko, nieopalone? Owszem, odcień skóry ma wpływ na naszą atrakcyjność. Ale jeśli myślisz, że „solarki” są dla facetów ideałem, jesteś w błędzie. Z badań kanadyjskich socjologów wynika, że mężczyźni wolą kobiety o jasnej karnacji. Shyon Baumann z uniwersytetu w Toronto uważa, że biała skóra kojarzy się im z niewinnością, czystością, delikatnością. Dawniej porcelanową karnację miały kobiety dobrze urodzone, a który facet nie chciałby mieć w łóżku nagiej księżniczki czy hrabiny?
A jeśli chcesz, by ciało było bardziej apetyczne – zamiast wcierać w nie tony samoopalaczy (ich zapach i tak popsuje cały efekt), lepiej wysmaruj się od stóp do głów pilingiem z oliwy, cytryny i soli morskiej. Taki masaż sprawi, że skóra będzie aksamitnie miękka, jak u dziecka. I nie ma tutaj przypadku, idealnie gładkie ciało pociąga facetów, bo jest przejawem młodości. Z tych samych powodów za atrakcyjne w ich oczach uchodzą kobiety energiczne, uśmiechnięte, z błyskiem w oku. Spójrz w lustro. Wypisz, wymaluj… ty!
Marzena Płocka
fot. shutterstock.com