„Będę z tobą, chociaż nie potrzebuję ciebie do życia. Ryzykuję, że kiedyś odejdziesz" – Andrzej Wśniewski*, psycholog, o istocie dobrych związków.
Jeżeli chodzi o miłość, zwykle mamy w głowie jakiś jej antywzorzec („nie będę tkwić w związku takim, jak moi rodzice!") oraz mgliste wyobrażenia złożone z marzeń, lektur i filmów. Chcemy spotkać, takiego lub innego, przysłowiowego księcia z bajki.
Nie zadajemy sobie natomiast zupełnie innego pytania: gdybym nie była mną, tylko jakimś fajnym facetem, to czy chciałabym być ze mną w związku? Ożenić się? Mieć dzieci? Związki idealne istnieją tylko w bajkach. Oczekiwanie, że kiedyś, w końcu, spotkamy nasz ideał, może sprawić, że wiele dobrego przegapimy po drodze. Może warto więc się zastanowić, jaki związek byłby dla nas „wystarczająco dobry"? Nie istnieją związki pozbawione kryzysów, więc może ten, w którym jesteśmy teraz, nie jest taki zły?
Unikanie spięć i trudności, udawanie, że jest super – to droga do nikąd. A raczej, do rozstania. Może lepiej spróbować coś z tym zrobić? Najgorszy sposób na wychodzenie z kryzysu: wycofywać się rakiem w swój świat. To kwestia czasu, w końcu wasza więź przestanie istnieć. Lepiej walczyć, niż „wyemigrować wewnętrzenie". Walka to energia, emocje – tym żywi się miłość. Nabranie wody w usta, przerzucenie odpowiedzialności na partnera i ucieczka w lodowatą ciszę – to dla miłości grobowiec.
Skąd nasze kłopoty w związkach?
Ze złych relacji z samą sobą. Jeśli znam swoją wartość, własne mocne strony i słabości – we własnej świadomości buduję realny obraz siebie. A wtedy mogę nie bać się swoich uczuć i emocji. Doświadczam ich. Bez lęku pokazuję je innym. Dlaczego to takie ważne? Bo jeśli kobieta nie ma kontaktu ze swoją siłą – nie będzie umiała przyjąć mężczyzny z jego siłą. A jeśli mężczyzna nie ma kontaktu z własną słabością – nie dopuszcza myśli, że są miejsca, które stanowią jego słaby punkt – nie przyjmie kobiety z jej słabością. Przychodzisz do niego z płaczem, bo np. w pracy zdarzyło się coś przykrego – i słyszysz: „Rzuć tę robotę albo zmień na inną, tylko mi tu nie płacz!".
Wielu mężczyzn boi się kobiecych łez. A jeszcze bardziej boi się łez własnych. Budują pancerz, który ma chronić ich wrażliwość. Kobiecie, z którą dzielą życie, też może być trudno się przez niego przebić. Jeśli nie znamy własnej wartości, nie wierzymy w siebie, pozwalamy, by kierowały nami lęki. Słyszysz: „Awansowałem wreszcie, pojedziemy w tym roku na superwakacje – będę miał służbowe auto". Ale nie potrafisz gratulować i cieszyć się tą wiadomością. Z tyłu głowy włącza ci się ostrzegawcze światełko: oczywiście, zaraz zaczną się wokół niego kręcić młode laski...!
Mówisz więc lekko: „Ach, taki awans to nic takiego, nie budujmy na tym planów. Nie wiadomo, jak długo to potrwa!". Twojego partnera to zaboli, uzna, że lekceważysz jego osiągnięcia. To bardzo ważne w związku, żeby mieć szacunek dla siebie, bo wtedy potrafimy szanować też drugą osobę. Gdy jedna strona, która ma problem z poczuciem własnej wartości, zaczyna samą siebie lubić i cenić, staje się lepsza również dla partnera.
Mylimy ekscytację z miłością. Bo na poczatku wszystko było „wow!", bycie razem stanowiło ciąg miłych niespodzianek. Ale minął rok, a po nim drugi, i nie jest już „aż tak" fajnie. Pary z długim stażem częściej mówią o przyjaźni, nie o fascynacji. Być może powstała między wami zwykła, codzienna bliskość... i właśnie tego się boicie? Ty albo on?
Chowamy urazy: o niedotrzymane słowo, niewyniesione śmieci, spóźnienie na kolację. To zabójczy zwyczaj wielu par: „zbieranie czerwonych żetonów". Druga strona wszelkie przewiny zapamiętuje, zapisuje, „wrzuca do skarbonki". W zanadrzu trzyma „czarny żeton": nooo, niech tylko on mnie teraz o coś poprosi! Takie pary decydują się na terapię, gdy „rozwodowa skarbonka" jest już nabita po brzegi. Przekleństwem związku w kłopotach jest bagatelizowanie kryzysu – im wcześniej spróbujemy coś naprawić, tym większe są szanse na powodzenie.
Wchodzimy w sztywne role – oboje , kobiety i mężczyźni, choć „martyrologia w związku" jest domeną kobiet. „Tak się dla niego poświęcam, a on mi się nie odwdzięcza". Wniosek? „Faceci są beznadziejni". To zła satysfakcja. Psycholodzy uważają, że w związkach Powtarzamy to, czego doświadczyliśmy, kiedy byliśmy mali. Jeśli nie było w naszym życiu takiego doświadczenia, że nasi rodzice (lub najbliżsi opiekunowie) przyjmują nas takimi, jacy jesteśmy – akceptują z naszym płaczem, wadami, złością – w dorosłym życiu nie będziemy umieli tego okazywać w związkach. A lęk przed bliskością z drugą osobą w każdym związku doprowadzi do kryzysu.
Nie wierzymy w swój wybór. Ciagnie nas do nowości. „A może źle wybrałam?". Ten lub ta, z którym (którą) jestem, to fajny facet, świetna dziewczyna! Ale przecież wokół jest tylu atrakcyjnych ludzi. Tak niewiele jeszcze przeżyliśmy, sprawdziliśmy, spróbowaliśmy... okazji jest bardzo dużo. Łatwo ulec pokusie, jeśli nie wierzymy, że w domu czeka na nas ktoś wartościowy. Zawsze może się zdarzyć ktoś ładniejszy, młodszy, ciekawszy, bogatszy. „Testowanie opcji" rozwala związek – nawet jeśli za każdym razem okaże się, że jednak stały partner „wygrywa".
Tworzymy związki narcystyczne. W gabinetach psychoterapeutów Narcyzi pojawiają się często. Zwykle jest jedna taka osoba w parze, ale zdarza się, że dwie. Na pozór, Narcyz jest człowiekiem sukcesu, bardzo pewnym siebie. W rzeczywistości myśli o sobie źle, stale szuka swojego „pięknego odbicia". Druga osoba jest mu potrzebna głównie po to, by wciąż na nowo potwierdzała jego wartość. Gdy zakochamy się w Narcyzie, może być ciężko – choć często jest on singlem albo wchodzi tylko w przelotne związki. Jeśli Narcyz związuje się z kimś na lata, jego partner przez cały czas musi podtrzymywać wizję jego wspaniałości.
Musi też bardzo się starać, spinać, dorównywać wysokim oczekiwaniom Narcyza. I nie wolno mu okazywać słabości. Gdy zwiąże się para Narcyzów, wdają się w „narcystyczne tango". Oboje chcą być w centrum uwagi, wzbudzać niepokój i zazdrość tego drugiego. Mają fochy. Znikają. Nie ma z nimi kontaktu. „Niech się martwi" – Narcyza taki niepokój cieszy. Ale gdy partner odpuści, wycofa się, druga strona zaczyna się starać. Wyjście z takiego układu, przełamanie konwencji ucieczki i pogoni, może wymagać pracy i czasu.
Stosunek do pieniędzy i seksu. W silnych, stabilnych związkach konflikty rozwiązywane są na bieżąco i na spokojnie. W słabych, gdy pojawiają się problemy, zaczyna się walka o władzę. Ostre rozgrywki, w których wykorzystuje się seks. To silna, ale niebezpieczna karta przetargowa. Można nią za coś „płacić", można nią szantażować. Tylko czy miłość to przetrwa?
Jeśli związek ma się zmienić na lepsze, obie strony muszą nad nim pracować. Twój facet pół dnia spędza w garażu? Ale to nic, bo dzięki temu możesz spokojnie pogadać sobie z koleżanką? Nie ciesz się z tego luzu... jeśli on coraz częściej będzie wybierał garaż, piwo ze znajomymi, własne pasje, których z nim nie dzielisz – zostanie ci tylko koleżanka. Z większości kryzysów w związku mozna wyjść, ale... wyłącznie razem.
Znaki kryzysu
Widać je wtedy (lub nie) gdy jesteście razem, robiąc NIC. Jeśli umiecie i lubicie przebywać ze sobą w tym samym miejscu i nikomu nic w tej sytuacji nie przeszkadza, kryzys wam raczej nie grozi....
Co robić, by nasz związek był lepszy? Pomaga stosowanie „zasady prezentu". Prezent daje się komuś z powodu uczuć do niego, nie oczekując rewanżu. I nie musi być materialny. „Nie chce mi się iść teraz na spacer, ale pójdę – dla ciebie". Druga strona powinna umieć taki gest przyjąć. Nie odpycha się wyciągniętej ręki: „Nie, to nie. Znajdę sobie inne towarzystwo". W dojrzałym związku niezbędna jest wolność. Lojalność, odpowiedzialność: wybrałam go, z nim chcę być. Dbam o niego, nie narażam na stresy – jestem z nim/nią bo chcę, nie dlatego, że coś z tego mam. Również wtedy, gdy druga osoba naszej obecności potrzebuje, a my wolelibyśmy robić coś innego.
„Dzień Królowej" i „dzień Króla".
Raz na jakiś czas, zaplanujcie sobie szczególny dzień. Przeznaczony na rozpieszanie partnera. Bądźcie wtedy bardzo uważni, „radary" nastawcie na ukochaną osobę. Co chciałaby na śniadanie? Co by chciała tego dnia robić? Takie doświadczenie może odświeżyć waszą wiedzę o sobie nawzajem. Zawsze w niedzielę robiłaś mu jajecznicę – a on cię kocha, więc nigdy nie mówił, że jej nie lubi...
On uważa, że uwielbiasz z nim chodzić do opery – a ty chętnie poszłabyś na kretyński, ale zabawny film o miłości. Zapytajcie jedno drugie czasami: „A właściwie, to jak tobie ze mną jest?" – zamiast wyrzucać z siebie, gdy już się wam nazbiera oretensji, jak i dlaczego jest wam w związku źle.
Warto rozpoznać jego lub jej „kod miłości". „Pięć języków miłości" to tytuł bestsellera, którego autorem jest dr Gary Demonte Chapman, filozof, psychoterapeuta, ekspert od ratowania par w sytuacjach kryzysu. Wyróżnił 5 „kodów miłosnych", czyli zachowań najcenniejszych z punktu widzenia naszego partnera:
• Afirmacja – mówienie pozytywnych rzeczy o drugiej osobie, jej samej i w obecności innych, chwalenie jej, komplementowanie
• Dotyk – przytulanie, trzymanie za rękę, pieszczoty, pocałunki, fizyczna bliskość w każdej możliwej sytuacji
• Prezenty – materialne i niematerialne; jak pamiętanie, zaangażowanie we wspólne sprawy, towarzyszenie w zajęciach i pracy, dbałość o drugą osobę
• Pomoc – wyręczanie w zajęciach, szczególnie tych których partner nie lubi, wspieranie go w pracy i karierze, wspólne wykonywanie rozmaitych zdań
• Czas – spędzanie razem wolnych chwil, podejmowanie wspólnych działań, dzielenie pasji i hobby, przebywanie razem, „robiąc nic" we dwoje
Warto wiedzieć, który z 5 języków jest „językiem ojczystym" naszego partnera. I jak to się ma do naszego własnego „kodu miłości"?
Na przykład, jej „kodem miłości" jest dotyk. Bardzo go potrzebuje. „Wisi" na partnerze, wtula się w niego, kiedy tylko może. On chce spędzać z nią każdą chwilę, ale potrzebuje też nieco dystansu. Usiąść przy kawie i nie mieć jej natychmiast na kolanach, na przyjęciu nie czuć, że ukradkiem głaszcze go po karku. Nie lubi dotyku w nadmiarze, czuje się osaczony.
Komuś, kto najbardziej ceni wspólnie spędzany czas, nie wynagrodzi jego braku najwspanialszy prezent z kokardą. A komu ciepłe słowo i publicznie wyrażana akceptacja są niezbędne do życia, temu nie ułoży się raczej związek z introwertycznym milczkiem.
Osoba, która zbiera komplementy za to, że świetnie sobie radzi, może być spragniona wsparcia i wyręczenia w tym, z czym skutecznie, ale nie bez trudu boryka się na co dzień.
Znajomość „kodu miłości" drugiej strony może rozwiązać wiele problemów – pamiętajmy jednak, że partner nie jest naszym psychoterapeutą ani rodzicem. Nie oczekujmy, że naprawi „wszystko". Kto pragnie zmiany, musi pamiętać, że zmienić można tylko siebie. Drugiej osoby się nie da. Jeśli chcemy lepszego związku... to my musimy się zmienić.
Mity i stereotypy, które szkodzą związkom:
„Skoro się kochamy, powinniśmy się ze sobą zgadzać i nie możemy się kłócić" – to nieprawda; partnerzy zbyt podobni do siebie we wzajemnym „ciepełku" się duszą. Każdy związek przechodzi kryzysy, każdy musi się z nimi zmierzyć.
„On powinien się domyślać, czego potrzebuję i spełniać to – jeśli tego nie robi, to nie kocha – albo trzeba go zmienić". Komunikujmy wprost, prośmy, jeśli czegoś nam trzeba. Partner nie umie czytać w myślach i się nie domyśli.
„Temperatura w związku powinna być zawsze taka sama" – każda więź z drugim człowiekiem ma różne etapy, a „motyle w brzuchu" nie są wieczne. Zmiany temperatury uczuć są naturalne.
„Boję się, że jeśli dam mu/jej wolność, to odejdzie, nie jestem wart/a tej miłości" – dobre związki budują ludzie, którzy dobrze czują się też sami ze sobą...
Zrób test: który z „języków miłości" jest twoim ojczystym? :)
http://mk-pl.github.io/5-jezykow-milosci/
Tekst powstał dzięki inspiracji wykładem „Być w związku i nie zwariować. O niespełnionych oczekiwaniach i możliwościach naprawy" psycholog Joanny Romaniuk podczas Dni Otwartych Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie.
* Zbieżność nazwisk oczywiście przypadkowa...
tekst: Aldona Wiśniewska
fot. shutterstock.com