Choć wyznawanie miłości astrologii można by uznać za dziwactwo, to jednak zakochać się w niej nietrudno i zwykle na całe życie.
Za to kocham astrologię, że potrafi być bezwzględnie obiektywna. Mogę sobie roić na swój temat różne fantazje, ale gdy patrzę w horoskop i wyrysowane w nim konfiguracje planetarne, muszę spojrzeć prawdzie w oczy.
Mam w nim na przykład kwadraturę Słońca w Raku z Uranem na ascendencie, więc czy tego chcę, czy nie, muszę zapomnieć o błogim spokoju. Codziennie znajdzie się coś, co uznam za prowokację, albo sam niechcący sprowokuję sytuację, w której będę się męczyć, albo za którą będę musiał później nawet przepraszać.
Ale czy to znaczy, że los się na mnie uwziął? Nie, astrologia to nie determinizm, to nie jakieś nieuchronne fatum. Nie mogę powiedzieć: „Jakiego mnie, Panie Boże, stworzyłeś, takim mnie masz”. Nic z tych rzeczy. Horoskop to nie wymówka. Horoskop mnie opisuje, mogę się w nim przejrzeć jak w lustrze. A jednocześnie jest czymś w rodzaju drogowskazu, mapy prowadzącej mnie po krętych ścieżkach życia.
Kocham astrologię właśnie za to, że mogę lepiej poznać siebie, że pomaga mi ona bardziej świadomie poruszać się po meandrach swojego życia. Wprawdzie nie uniknę tego, co jest zapisane w gwiazdach, ale mogę na różne sposoby minimalizować straty.
Z pewnością jednak zdobywam wiedzę o tym, co się aktualnie ze mną dzieje i jak w związku z tym powinienem postępować. Jeśli przykładowo zwodniczy Neptun aspektuje w określonym momencie ważne punkty horoskopu, wiem, że nie jest to czas na walkę, lecz poddanie się, płynięcie z nurtem.
Ale gdy zamiast Neptuna pojawia się Mars, to dostaję ostrzeżenie, że nie mogę spocząć na laurach, tylko wziąć się ostro do roboty, bo gra jest warta świeczki. Po prostu wiem, kiedy jest czas na konkretne działanie, a kiedy lepiej sobie odpuścić.
Być może niektórzy wiedzą to intuicyjnie. Przeczuwają, że na przykład z tej znajomości nic dobrego nie wyniknie, więc zawczasu się wycofują. Jednakże studiując horoskop, nie muszę mieć otwartego „trzeciego oka”. Wystarczy wiedza, którą tak naprawdę każdy może posiąść. A z nią łatwiej zrozumieć nie tylko siebie, ale i innych, a przez to głębiej wniknąć w relacje międzyludzkie, od których tak naprawdę chyba wszystko zależy.
Astrolog uczy tolerancji, bo mówi, że każdy z nas jest inny, ponieważ każdy ma inny, niepowtarzalny horoskop. Mogą mnie denerwować czyjeś zachowania, ale gdy widzę, że ktoś ma Merkurego w Baranie, to on zawsze będzie mówił podniesionym głosem i ja tego nie zmienię.
Kocham astrologię również za jej praktycyzm, bo czasami potrafi być niebywale dosłowna. Najlepiej się o tym przekonuję, gdy sporządzam horoskop horarny na konkretnie zadane pytanie, które może dotyczyć przeróżnych spraw, niekiedy nawet bardzo prozaicznych. Kiedy ostatnio żona nie mogła znaleźć komórki, zrobiłem horoskop, a z niego wynikało, że telefon znajduje się w przedpokoju przy ścianie. I faktycznie tam był! Tkwił w torebce powieszonej na wieszaku przy ścianie w holu.
Czy to magia?
Nie, to konkretna wiedza, sztuka odczytywania i interpretowania znaków niebieskich. Można się jej nauczyć. Ale trzeba pamiętać, że gdy raz się złapie bakcyla, gdy raz się w niej rozsmakujemy, trudno będzie się z astrologią rozstać, porzucić ją czy zostawić.
Przysłuchiwanie się tej ciągłej rozmowie bogów na nasz temat jest nie tylko fascynujące, lecz przede wszystkim pozwala uniknąć błędów i skłania nas do wybierania najlepszych z możliwych dróg.
Po prostu żyjemy mądrzej.
Choć wyznawanie miłości astrologii można by uznać za dziwactwo, to jednak zakochać się w niej nietrudno i zwykle na całe życie