Po śmierci ciągnie nas do miejsc, które dobrze znamy, które były nam bliskie. Nawet gdy wydarzyło się tam coś bardzo niedobrego...
Prolog
Na początku roku Justyna wynajęła mieszkanie w centrum Poznania, przy ulicy Półwiejskiej – tam gdzie znajduje się słynny Stary Browar. Dziewczyna studiuje na jednej z poznańskich uczelni, do szkoły ma piętnaście minut spacerkiem. A na dodatek stara, przedwojenna kamienica bardzo jej się spodobała, miała swój niepowtarzalny urok.
Chłopiec w garniturze
– Gdy pewnego dnia wracałam po zmroku do domu, zauważyłam przy bramie chłopca ubranego w staroświecki garnitur. Był mroźny wieczór i przez myśl mi przemknęło, że pewnie wyszedł tylko na chwilę. Odwróciłam głowę, nacisnęłam klamkę od drzwi i natychmiast o nim zapomniałam – tak Justyna wspomina swoje pierwsze spotkanie z nieznajomym.
I pewnie zapomniałaby o tym zdarzeniu na dobre, gdyby nie fakt, że chłopaka zaczęła spotykać coraz częściej. – Może to syn sąsiadów? – zaczęła się zastanawiać. No, ale ciągle był tak samo ubrany. Miał gładko uczesane ciemne włosy rozdzielone przedziałkiem, smutną twarz. Widywała go tylko wieczorem. Nieznajomy budził w niej coraz większe zainteresowanie. I pewnego wieczoru postanowiła podejść do niego i porozmawiać.
– Szybkim krokiem ruszyłam w jego stronę, ale on dosłownie rozpłynął się w powietrzu!
– Justynie drży głos, gdy o tym opowiada. – Pobiegłam do domu, zamknęłam drzwi na wszystkie spusty. Z trudem się uspokoiłam. Przekonałam sama siebie, że wszedł gdzieś i tyle.
Rozmowa z sąsiadką
Ale następnego dnia wieczorem znów się pojawił i znów... rozpłynął się w powietrzu. Justyna ze strachu przed nim przestała wracać po zmroku do domu. Ale niewiele to pomogło, bo młodzieniec zaczął pojawiać się... rano. Dziewczyna była przerażona, uznała, że popadła w chorobę, ma halucynacje. Rozważała wizytę u psychiatry. Niespodziewanie pomogła jej starsza pani mieszkająca na Półwiejskiej od urodzenia. Spotkały się w sklepie.
– Wie pani, że przed wojną dwie bramy dalej popełniono morderstwo? – staruszka chętnie wspominała dawne czasy. – Ludzie żyli w Poznaniu tą sprawą. Zabójca miał na imię Leon, ożenił się z siostrą swojej ofiary...
– Ale kogo zamordował? – zaczęła dopytywać się nerwowo Justyna.
– Młodego chłopaka, chyba miał na imię Józef. Pokażę pani, gdzie to dokładnie było – powiedziała ciut zdziwiona staruszka.
Justyna doszła ze starszą panią do domu, w którym od dwóch miesięcy spotykała chłopaka. Pomyślała, że nieznajomy nie jest wytworem jej wyobraźni, lecz... zjawą. Podpytała o przedwojenne morderstwo sąsiadów. Starsi bez ogródek mówili, że dom jest nawiedzony i od czasu do czasu w nim straszy. Dziewczyna pobiegła do biblioteki wypożyczyć roczniki przedwojennych lokalnych gazet.
Paskudne odkrycie
2 września 1931 roku, dochodzi południe. Przed dom przy ulicy Półwiejskiej 20 w Poznaniu podjeżdża ciężarówka, która wiezie papier. Jedna z ciężkich bel zsuwa się i uderza w płytę chodnikową zakrywającą piwnicę. Mężczyźni podchodzą do otworu... i widzą rozkładające się zwłoki.
Policja nie miała najmniejszych problemów z ustaleniem tożsamości ofiary. Przy ciele znajdował się list, którego adresatem był Józef Jankowiak. Prowadzący śledztwo odszukali w kartotece, że szesnastoletni chłopak o tym nazwisku zaginął w maju 1923 roku, osiem lat wcześniej. Policjantów zdziwiło, że w budynku, w którym znaleziono zwłoki, mieszkała kiedyś siostra ofiary z mężem. Podejrzenie, jak się potem okazało słuszne, padło na szwagra nieboszczyka...
Leon Hałas zabił dla pieniędzy i z miłości. Swoją przyszłą żonę Helenę odwiedzał co niedzielę. Podczas obiadu Józef nieopatrznie wygadał się, że często przenosi z banku duże sumy. Leon wypytał go o szczegóły, upewnił się, że łatwo będzie okraść przyszłego szwagra. Kochał Helenę, chciał jej zapewnić godne życie, a na to trzeba było sporo pieniędzy.
Aresztowanie winnego
W dniu morderstwa czekał na Józefa przed bankiem. Nie wiadomo, jak namówił go do odwiedzin u siebie w domu i jak zwabił do piwnicy. Nie miał litości dla chłopaka, zamordował go siekierą. Pieniądze ukrył, potem poszedł do narzeczonej i razem z całą rodziną niepokoił się, gdzie też podział się Józef. Po kilku dniach wysłał ze Zbąszynia list, w którym Józef „informuje”, że wyjeżdża z pieniędzmi za granicę. Matka zeznała, że nie jest to pismo jej syna, ale policja uznała, że kryje złodzieja i umorzyła śledztwo.
Dwa miesiące później Józef ożenił się z Heleną, wyprawił huczne wesele. Młoda para zamieszkała w mieszkaniu Leona, trzy piętra nad piwnicą, w której leżały zwłoki Józefa...
Małżeństwo okazało się dobrane i szczęśliwe. Trzy lata po ślubie zdecydowali się wyjechać do Francji, Leonowi obiecano tam dobrą pracę. Hałasowie dorobili się pięciorga udanych dzieci, kupili dom, meble... Sielankę przerwał dopiero nakaz aresztowania wysłany do Lyonu z Poznania... Leon przyznał się do winy, dostał dożywocie. Helena powiedziała przed sądem, że mimo wszystko kocha męża, który zawsze był dla niej i dzieci dobry...
Za spokój duszy
– W jednej z gazet było zdjęcie Józefa Jankowiaka – mówi Justyna. – Jestem stuprocentowo pewna, że widziałam właśnie jego, przed domem, w którym został zamordowany...
Gdy czytałam artykuły, w których opisywano tragiczną historię szesnastoletniego chłopca, czułam ogromne współczucie dla niego. Przestałam się bać. Duch na pewno nie chciał mi zrobić nic złego...
Dziewczyna zastanawia się tylko, dlaczego to właśnie ona spotkała zjawę. Sąsiedzi mieszkali tu od dawna, a ona była kimś nowym.
– Może Józef chciał, żebym mu pomogła? Jak jednak można pomóc błąkającej się zjawie? Co zrobić, aby odeszła w spokoju?
Justyna poszła do księdza w pobliskiej parafii, bo postanowiła zamówić mszę świętą za spokój duszy Józefa. Drzwi do biura otworzył jej młody, uśmiechnięty kapłan. Dziewczyna zwierzyła mu się ze swoich problemów.
– Starsi księża mówili mi, że od wojny co jakiś czas ktoś przychodzi „w sprawie Półwiejskiej” i narzeka, że nawiedza go jakiś duch – powiedział jej ksiądz. – Emerytowany proboszcz opowiadał, że musiał pokropić wodą święconą piwnicę przy tej ulicy, kobiety uważały, że jest nawiedzona, słyszały dziwne głosy... Podobno na jakiś czas pomogło.
Epilog
W następną niedzielę po wizycie u księdza Justyna uczestniczyła w nabożeństwie „za tragicznie zmarłego Józefa Jankowiaka”. Od tamtej pory minął miesiąc, a duch ani razu się nie ukazał.
Anna Forecka
Fot. Krzysztof Jankowski