Czemu urzędniczka, żona oficera, matka trójki dzieci miałaby pewnego dnia wyjechać w świat i zacząć zajmować się duchowością? Dlatego, że każdy z nas jest do czegoś powołany w życiu i nikt nie ucieknie przed swoim przeznaczeniem.
"Będziesz zajmowała się ezoteryką, wyjedziesz za granicę i zaprzyjaźnisz
się na wiele lat z osobą duchową, a potem ludzie będą o Tobie czytać w
gazecie". Takie rewelacje usłyszała piętnaście lat temu Małgorzata
Dąbrowa (na zdjęciu) od pani Grażynki, pracownicy szpitala i
jednocześnie tarocistki, u której całe miasteczko zasięgało porad.
Wróżkę przyprowadził do domu mąż, trochę dla draki. Nie wypadało
odmówić. Siedziała więc grzeczne i słuchała bajkowych opowieści o
swojej przyszłości, w duchu pękając ze śmiechu. Teraz sama często jest
w roli pani Grażynki: opowiada ludziom ich historie, a oni słuchają jej
jak bajarki. W tej "bajce" jest zawsze ta sama puenta - w każdej chwili
masz szansę zmienić swoje życie, wystarczy tylko wykazać odwagę i
przyjąć z otwartym sercem to, co mówią karty. Jednak zanim zaczęła
pomagać ludziom, sama zaprzyjaźniła się z kartami i dzięki nim
przetrwała trudne chwile.
Karty i buddyjski mnich
Wróćmy do Małgorzaty sprzed
piętnastu lat, do momentu, kiedy, ubawiona seansem, pożegnała wróżkę.
To, co zrobiło na niej wrażenie tamtego wieczora, to same karty tarota.
Nie mogła przestać o nich myśleć.
W niedługim czasie sytuacja materialna rodziny Małgorzaty
nieoczekiwanie uległa zmianie. Los zaczął się odwracać. Wtedy ze Stanów
zadzwonił dawno niewidziany kolega męża i zaproponował pomoc. Nie było
wyjścia, Małgorzata musiała jechać sama za ocean. Przed wylotem do USA
pojechała po wizę do Krakowa, i tam kupiła talię tarota - taką, jakiej
używała pani Grażynka. Praca był ciężka. Wieczorem Małgorzata wracała
do swojego pokoju zmęczona, siedziała potem samotna i smutna. Nie znała
nikogo, więc dla relaksu zaczęła poznawać znaczenie kart. Wieczorne
rozmowy z tarotem stały się dla niej czymś więcej niż tylko zabiciem
czasu; czuła, że nie jest już sama. Przez pół roku codziennie wieczorem
zaglądała do kart, szukała w nich siły, by przetrwać. Potem zaczęła
poznawać ludzi, opowiadała im o swojej karcianej pasji i nieraz
proszono ją o wróżbę. Tak się zaczęło. Wreszcie karty przyciągnęły do
niej duchowego przewodnika. Przyjaźń z Iwoną Jushin Zrałek, buddyjskim
mnichem zen sprawiła, że Małgorzata zaczęła medytować. To był pierwszy
krok w jej duchowej podróży.
Jej miejsce na Ziemi
Gdy po kilku latach skończyły się kłopoty finansowe, Małgorzata mogła
wrócić do pracy na etacie. Jednak nie była już tą Małgorzatą sprzed
piętnastu lat, sprzed tarota. Nie mogłaby odbębniać pracy od 9 do 17,
nie teraz, gdy wreszcie znalazła swoje miejsce na Ziemi. Choć wróżenie
nie zapewnia bezpieczeństwa finansowego, jednak daje jej coś o wiele
ważniejszego: poczucie, że wypełnia swoje powołanie. Za pieniądze
całego świata nie kupisz satysfakcji, kiedy ktoś przychodzi i mówi, że
dzięki twoim kartom jeszcze żyje. Tak było na przykład z Leną, która
przed kilkoma laty podczas pierwszej wizyty u Małgorzaty Dąbrowy
usłyszała, że czeka ją wiele sukcesów i wystaw za granicą. Potem
wykryto u niej nowotwór. Przez cały czas trwania chemioterapii i
podczas operacji malarkę trzymały przy życiu słowa, które usłyszała od
tarocistki. Nawet w najtrudniejszych chwilach nie poddawała się,
przekonana, że nie nadszedł jeszcze jej czas. Przecież nie miała
obiecanej przez wróżkę wystawy! - W drodze ze szpitala do domu
przyjechała do mnie z mężem. Chciała podziękować za siłę, jaką dostała
podczas seansu. To dowód na to, jak wielką moc mają słowa - mówi
wróżka.
Małgorzata jest przekonana, że każdy wróż powinien absolutnie
akceptować klienta.
- Nie wolno nikogo oceniać, trzeba przyjąć go takim, jakim jest. Ludzie
mają różne problemy i troski. Czasem może mi się nie podobać ich
postępowanie, ale subiektywne odczucia muszę odłożyć na bok. Nie jestem
sędzią. Moim zadaniem jest wysłuchać, zrozumieć i sprawić, by człowiek,
który przyszedł po pomoc, przyjrzał się swojemu życiu z dystansu i
zobaczył rozwiązanie. Ale aby tak się stało, on musi się otworzyć, a
zrobi to tylko wtedy, gdy będzie się czuł akceptowany.
Dyplom z uczucia
Świadomość tego, że aby pomóc człowiekowi, trzeba przede wszystkim
poznać siebie sprawiła, że Małgorzata Dąbrowa poszła do szkoły.
Ukończyła studium psychotroniczne. - Nie odważyłabym się pracować z
ludźmi, nie mając podstaw i uprawnień do wykonywanego zawodu.
Tematem jej pracy dyplomowej była miłość i jej aspekty w tarocie.
Wróżba pani Grażynki sprawdziła się co do joty - z wyjątkiem tego
fragmentu o artykule w prasie. Do dziś.
tekst i zdjęcie: Iza Dajwłowska
www.malgorzata-dabrowa.pl.tl
www.alcha.pl