Najchętniej już na porodówce zwróciłaby uwagę pielęgniarce, że zawija ją w niedoprasowaną pieluchę. Niestety, przez następnych kilka miesięcy może jedynie leżeć i cierpliwie znosić żenującą niekompetencję swoich opiekunów.
To, co rozanieleni krewni biorą za „słodkie gaworzenie”, jest tak naprawdę tyradą na temat wyższości domowych przecierów nad „kupną”, pełną sztucznych barwników papką w słoikach albo opieprzem za pięciominutowe opóźnienie wieczornej kąpieli. Kiedy tylko stanie na własne nogi i zacznie mówić, ten potworny, przemądrzały bachor bierze się za wychowywanie własnych rodziców.
Układność małych Panien budzi grozę otoczenia. Te stare-malutkie nigdy nie brudzą ubrań, układają swoje zabawki w porządku alfabetycznym, z przyjemnością zmywają naczynia i w ogóle są straszne. Gdy nikt nie patrzy, eksperymentują na rodzeństwie, serwując im psychotropy dziadka (mają specjalny notes, w którym zapisują wyniki „badań”) i notorycznie dzwonią do sanepidu z prośbą, by skontrolował szkolną stołówkę. Cały okres dojrzewania schodzi im na pielęgnowaniu wrodzonego pedantyzmu i hodowaniu licznych, coraz bardziej absurdalnych obsesji. Najpopularniejszy wśród Panien jest oczywiście lęk przed mikrobami, z którego kiełkują takie cuda, jak mycie rąk domestosem albo przychodzenie do knajpy z własnym, sterylnym kompletem sztućców i talerzy. Niektóre nastoletnie Panny wpadają na genialny pomysł „dezynfekcji wewnętrznej”, owocujący, co prawda, alkoholizmem, ale i drastyczną poprawą relacji towarzyskich.
Panna bowiem dopiero po czterech lufach czystej jest w stanie prowadzić miłą pogawędkę, nie krytykując rozmówcy za brudne paznokcie i nie obliczając kalorii w leżącym przed nią śledziku. Gdyby nie ich cięty język i bezwzględna inteligencja, na pewno zostałyby rozszarpane przez szkolnych kolegów za te swoje ślicznie prowadzone zeszyty i kłanianie się dyrektorce. Nikt jednak nie śmie podskoczyć Pannie, bo to od niej cała klasa spisuje zadania domowe. Po zamianie szkoły na biuro jest tak samo. Panny nigdy się nie spóźniają, są nieprzekupne, dyskretne, wydajne jak Wincenty Pstrowski na dopalaczach, a konformizm to ich drugie imię. Dlatego przełożeni czczą ich niczym złotego cielca. Swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi Panny zarządzają z nieludzką przezornością. Już w lutym wiedzą, ile kasy wydadzą na święta Bożego Narodzenia, a spisywanie, porównywanie i terminowe płacenie rachunków sprawia im niemal orgazmiczną przyjemność.
Poza pracą, która stanowi sens ich życia, Panny czują się dość niepewnie. Asceci – mieszkają w celi z trzema meblami oraz milionem książek i żywią się razowym chlebem z czosnkiem. Są skrajnymi pesymistami i nie wierzą w nic. O religii mówią per „gusła”, nie ufają ani jednemu słowu wypowiedzianemu w mediach i uważają, że pajacowanie na wizji powinno być karane publicznym paleniem na stosie. Niektórzy ludzie są „duszami” towarzystwa. Pannom bliżej do „wątroby” albo innego organu odpowiedzialnego za kaca tudzież zgagę. Może i pamiętają o każdych urodzinach, ale zawsze wypomną, które to. Co gorsza, kupują wyłącznie praktyczne prezenty. Przypisują innym własne wady i są mistrzami wyparcia – strzelanie komuś w plecy „w obronie własnej” to ich popisowy numer. W miłości nieporadni, płoszą się z byle powodu. Boją się, że zostaną zdradzeni, wykorzystani albo że, co gorsza, trafią na kogoś, kto nie opuszcza deski klozetowej. Zakochują się wyłącznie z rozsądku, a podrywanie ich przypomina wyczerpującą rozmowę o pracę.
Są przekonane, że romantyzm to rodzaj choroby wenerycznej. Kobiety Panny nie poślubią nikogo, kto nie przedstawi aktualnego wyciągu z konta bankowego, kompletu badań krwi i zaświadczenia od psychologa. Te wojujące feministki będą dekady całe pouczać męża i zapisywać wszystkie jego przewiny w specjalnym zeszycie, który bardzo się potem przyda przy postępowaniu rozwodowym. Facet Panna jest skazany na wieczne kawalerstwo, o ile ktoś mu się nie oświadczy, nie zorganizuje wesela i własnoręcznie nie zaniesie go do kościoła. Bierny do bólu, nużąco wierny, nigdy nie pocałuje cię przy ludziach, „bo to takie wulgarne”. Uczucia okazuje, myjąc twój samochód.
Dzieci Panien mają trudne życie. Wystarczy, że rano krzywo złożą piżamę i już mama będzie cały dzień popłakiwać po kątach. Rodzice ich nie całują (bo to niehigieniczne), nie obchodzą Gwiazdki (bo to sentymentalna bzdura) i każą chodzić w pocerowanych po raz piętnasty rajstopach i groteskowych, własnoręcznie dzierganych sweterkach (dla oszczędności). Tylko przy odrabianiu lekcji okazują się dość pożyteczni. Z tych przyczyn dzieci Panien wyrastają zazwyczaj na rozczochranych abnegatów albo sybarytów realizujących się w schemacie „panny, wino i pianino”.
Widząc to starzejące się Panny popadają w skrajne czarnowidztwo. Budują na działce schron atomowy i szczepią się na żółtą febrę, bo w pobliżu płynie błotnisty strumyczek. Bojkotują uroczystości rodzinne, bo „wujek Emil to kretyn, a babcia Ziuta się nie myje”. Dla rozrywki strzelają gadki umoralniające lokalnym mętom, hodują orchidee i zdobywają kilka Nagród Nobla. Niektóre Panny, uznawszy, że świat zszedł na psy i nic już nie da się zrobić, pakują w tobołek szczoteczkę do zębów oraz trzy pary śnieżnobiałych majtek i zamieszkują w (niepotrzebne skreślić) samochodzie/jaskini/opuszczonej platformie wiertniczej na środku Atlantyku.
Panny zakochują się wyłącznie z rozsądku, a podrywanie ich przypomina ciężką rozmowę o pracę.
Weronika Kowalkowska