Nie potrzebuje przyjaciół, tylko wiernych poddanych. Mają się nim zachwycać, słuchać jego porywających opowieści i Boże broń nie mówić o własnych nudnych problemach.
To, że ich narodzinom nie towarzyszyły salwy honorowe, złota poświata oraz bałwochwalcze pokłony personelu szpitalnego, Lwy uważają za skandal. W końcu nie co dzień rodzą się tak wspaniałe, wybitne i zniewalająco piękne jednostki jak oni. Na początku są trochę zszokowani brakiem jedwabnych śpioszków i tym, że nie mówi się do nich „wasza wysokość”, ale szybko wpadają na pomysł, jak podporządkować sobie otoczenie. W tym celu robią się uroczy. Przez wielkie U. Za pomocą bezzębnych uśmiechów i ostentacyjnego przytulania się do „mamuni” tudzież innych użytecznych w danej chwili krewnych owijają sobie wszystkich dookoła małego paluszka.
Podnoszą lizusostwo do rangi sztuki. Lew, zanim dotrze do podstawówki, jest już ustawiony – kochają go sąsiedzi, kocha dzielnicowy i wyjątkowo wredna pani od biologii. Lekarka szkolna jak zahipnotyzowana wypisuje mu zwolnienia z lekcji, „bo przyszedł i tak zakaszlał przeraźliwie, biedactwo”. Z tej miłości nikt nie zauważa, że to nieuk, leń i tyran żywiący się słodyczami, którymi szczodrze obdarowują go „wyznawcy” oraz kanapkami, które bezczelnie odbiera słabszym i biedniejszym kolegom.
Uwaga! Niekarcony Lew może nabrać przekonania, że na przykład przepisy drogowe czy kodeks karny dotyczą tylko pospólstwa, a nie jego, istoty wyższej. Lepiej też nie zostawiać go samego w domu, bo zrobi imprezę zakończoną kompletną demolką i pustymi półkami w sklepach monopolowych całej dzielnicy. Królewskim gestem wleje najlepsze whisky tatusia w gardziele przybyłych nad ranem policjantów i jeszcze wydzieli im po buteleczce perfum mamusi „dla żony”. Bo niewiarygodnie szczodry Lew z braku własnych rzeczy lubi rozdawać cudze.
Woda jest mokra, słońce gorące, a Lew wyrasta na zakochanego w sobie snoba. Bankowo. Żyje po to, by być lepszym od innych. Jego samochód musi być największy, a torebka najdroższa. Przemysł reklamowy doi go, jak chce. Lew paraduje po okolicy obleczony w futra oraz krokodyle skóry i wyrabia na kartach kredytowych astronomiczne debety. Gdy wreszcie zjawia się komornik, Lew nalewa mu szampana, a potem, klepiąc poufale po plecach, wciska mu kit o kochanej cioteczce-baronowej, która lada chwila prześle mu milion euro. I komornik wierzy! Z tej okazji Lew bierze minikredyt i urządza kolejną bibę, na której całe osiedle je ostrygi na jego koszt.
Na szczęście ma wrodzony talent do zdobywania pieniędzy. Można nawet powiedzieć, że jest beniaminkiem bóstwa mamony. Z powodzeniem gra na giełdzie, trafia szóstki w totka, znajduje na ulicy banknoty, złote zegarki i kluczyki od BMW. Zadaje się tylko z bogatymi i dobrze ubranymi. Jeżeli założysz podarte dżinsy i tanią koszulę, nie pozna cię na ulicy. Nawet jeśli znacie się od podstawówki. Może to i lepiej, bo Lew nie potrzebuje przyjaciół, tylko wiernych poddanych. Mają się nim zachwycać, słuchać jego porywających opowieści i Boże broń nie mówić o własnych nudnych problemach. Lew będzie ich traktował czule i z politowaniem. Udzieli im także wielu światłych rad w stylu: „rzuć tę Aśkę, bo ona lubi przystojnych, więc ciebie puści kantem”, a jeśli się do nich nie zastosują, uzna to za zdradę stanu.
Za to w pracy, trzeba przyznać, sprawuje się nienagannie. Szczególnie jeżeli już dochrapie się prezesostwa, bo słuchanie poleceń innych ludzi napawa go odrazą. Miota się ze świętym ogniem w oczach, organizuje, załatwia, zagrzewa do walki i bezczelnie przegląda prywatne mejle swoich podwładnych. Rekin biznesu, ryba-piła handlu, Robert Kubica wyścigu szczurów. Gdy się dorobi, funduje sobie rezydencję, na widok której mdli estetów i ekologów. To Lwy odpowiedzialne są za większość „Gargameli” z telewizorami plazmowymi w każdym kibelku i betonowymi lwami przy szczerozłotej bramie. Barek Lwa zajmuje dwa pomieszczenia, w kuchni stoi pięć lodówek, w tym jedna wyłącznie na kawior. Stałym elementem wyposażenia jest także odpowiednio wystylizowana żona, którą Lew uwiódł za pomocą ton róż, kufra biżuterii i złotej karty do SPA. Żona ma grzecznie stać z boku i ładnie się prezentować. Biada, jeśli przygotuje mężowi schabowego zamiast przepiórek w koniaku albo pokaże mu się bez makijażu.
Pani Lew także nie toleruje rzeczy praktycznych. Kup jej na imieniny robota kuchennego, a poderżnie ci gardło własną kartą kredytową. Jest do tego stopnia obwieszona kosztownościami, że przy każdym kroku wydaje odgłos orkiestry symfonicznej spadającej ze schodów. Poślubia tylko bogatych, a potem tyranizuje ich koncertowo. Za to urządzić przyjęcie dla japońskich kontrahentów męża, z gejszami, karaoke i pokazem fajerwerków to dla niej drobiazg. Rodzi tylko jedno dziecko, ale za to jakie! Księcia, królewnę, ósmy cud świata! Przecież potomek tak wyjątkowej istoty jak Lew musi być najzdolniejszy, najpiękniejszy i w ogóle naj. Dlatego jest skandalicznie rozpieszczany. Lew wybacza mu/jej wszystko. Od czasu do czasu wpada do szkoły nawrzeszczeć na nauczycieli (bo stawiają cudownemu dziecku jedynki) i uczniów (bo donieśli, że cudowne dziecko ich bije i kroi z komórek). Funduje kucyka, ferrari, ślub na 500 osób. W zamian oczekuje tylko jednego – że potomek odniesie sukces. Bo jak nie… Jeśli na przykład wyrośnie na wyzutego z ambicji księgowego w niemarkowych butach, Lew – jeśli dożyje takiej hańby – z jowialnego tatusia/mamusi zamieni się w ziejącego ogniem potwora.
A jego gniew jest straszny. To widowiskowe połączenie lwiego ryku, purpury, fruwającej porcelany i roztrzaskiwanych sprzętów sprawia, że rodzina wyskakuje oknami i barykaduje się w piwnicy. Co ciekawsze, jedyną ofiarą tego gwałtownego zajścia okazuje się być sam Lew. Od dawna chorował na wieńcówkę, ale się nie leczył (bo to naruszyłoby jego wizerunek macho), co w połączeniu z gigantycznymi ilościami pasztetów z gęsi, strumieniami brandy i urażoną dumą zaowocowało rozległym, iście królewskim zawałem.
Żyje po to, by być lepszym od innych. Zadaje się tylko z bogatymi i dobrze ubranymi.
Weronika Kowalkowska