Nie trzeba nawet chcieć, wystarczy zła emocja, by komuś wyrządzić krzywdę.
Relacje między ludźmi to nic innego jak wzajemna wymiana energii. Dominująca osobowość tłumi słabą, agresywna tłamsi uległą. Podobnie jest w miłości, gdy poddajemy się urokowi drugiej osoby. Jednak najsilniej działają energie w przypadku potężnych emocji, a niestety najpotężniejszymi są: nienawiść, zawiść, niechęć. Niektórymi ludźmi targają wielkie emocje. Często są to osoby na zewnątrz ciche, opanowane.
W ich głębi wrze jednak wulkan uczuć. Kochają gorąco – i równie gorąco nienawidzą. Co ciekawe, emocją, która najczęściej bywa przyczyną rzucenia uroku, wcale nie jest nienawiść, lecz zwykła zawiść. Urok nie zawsze jest rzucany świadomie – z wyartykułowaną intencją, by komuś szkodził. Czasem to tylko myśl, uczucie pełne jadu, które jednak w swojej głębszej, nieuświadomionej przez zawistnika warstwie ma intencję szkodzenia.
A wtedy w naszą powłokę energetyczną, aurę, wbija się strzała negatywnej energii. I pojawiają się kłopoty różnej natury. Jak nasi przodkowie chronili siebie i najbliższych przed urokami i co dziś z tej wiedzy może być dla nas przydatne?
Opluj go!
Zacznijmy od starożytnego Rzymu. Tam do zdejmowania uroków używano... śliny. Rzymski lekarz Pliniusz uznawał, że ślina ma wręcz właściwości lecznicze – zdarzało się, że rodzina opluwała chorego, chcąc wypędzić z niego złe duchy powodujące chorobę. W wiekach średnich na ziemiach polskich też usuwano uroki za pomocą śliny. Gdy na przykład ktoś źle spojrzał na małe dziecko, to wieczorem, przed snem, matka lizała jego czoło trzy razy – od lewej strony do prawej.
Nasi przodkowie za najbardziej niebezpieczny uważali urok rzucony na kark – czuło się wtedy, jakby ktoś zrzucił na czyjeś barki ogromny ciężar. I natychmiast zaczynały się kłopoty danej osoby w stosunkach z członkami rodziny, przyjaciółmi, znajomymi. Często to zaklęcie, niczym zakaźna choroba, przechodziło z męża na żonę, a następnie dosięgało potomstwa lub najbliższych krewnych.
Sposobów walki z urokami było wiele. Znachorzy zdejmowali je poprzez nacieranie lub dotykanie ciała rutą, liśćmi laurowymi, czosnkiem, cebulą oraz uderzaniem po kimś liścianymi witkami czeremchy. Innym sposobem było zebranie moczu zauroczonej osoby do garnka, postawienie go na ogniu, zagotowanie i na koniec wylanie za próg domu. W trakcie wszystkich czynności odmawiano różaniec lub trzy razy „Zdrowaś Mario" i raz „Ojcze nasz".
W Szkocji zauroczone osoby kąpano w wywarze z liści jarzębiny, w Niemczech obsypywano łodygami malin, a we Włoszech okadzano tlącymi się gałązkami oliwnymi. W Holandii i Belgii nakazywano, by przemyć twarz w wywarze z ziaren jęczmienia. Na wschodzie Europy (m. in. na Bałkanach, w Rosji, Bułgarii) jako usuwacze uroków królowały cebula i czosnek.
W wiekach XIX i XX na wschodzie Polski miotełką z gałązek brzozy lub jałowca przesuwano wzdłuż ciała w kierunku od głowy do stóp, powtarzając przy tym słowa: „Ściągam uroki, niech się rozprawią z nimi Boże wyroki". Następnie znachor trzy razy dmuchał nad głową ofiary, a potem miotełkę spalał, a popiół wrzucał do płynącego strumienia lub rozrzucał na rozstajach dróg.
Odbicie w tysiącu luster
Obecnie do zdejmowania uroków używa się najczęściej świeżego kurzego jajka – przesuwa się nim nad ciałem człowieka w kierunku od czubka głowy do stóp. Po czym się skorupkę rozbija i wrzuca jej zawartość do miski. Bywa, że białko jest pełne ciemnych nici – to znak, że zła energia została wyciągnięta. Rytuał trzeba powtarzać tak długo, aż w rozbitym jajku wcale nie będzie śladów złych energii.
I na koniec przestroga. Nie warto życzyć nikomu najgorszego ani wyobrażać sobie czyjegoś cierpienia. Oto bowiem zdjęte magicznymi sposobami negatywne energie, niczym odbite w tysiącu luster wrócą ze zwielokrotnioną siłą ku temu, kto je wysłał, i uczynią mu o wiele większe szkody niż te, które owe życzenia uczyniły osobie, do której trafiły.
Wróżka Berenika
fot.shutterstock.com