Od lat malowałem tylko jedną postać – kobietę w szerokiej różowej sukni. Portret był coraz doskonalszy, nigdy jednak nie decydowałem się namalować twarzy, która zwieńczyłaby dzieło...
Pewnego dnia, gdy miałem 7 lat, szedłem z tatą ulicą i zobaczyłem, jak na jezdni pracownicy malują zebrę. – Będę malarzem – powiedziałem na głos, a tata się roześmiał i stwierdził, że się nieco spóźniłem, gdyż ta zebra jest już namalowana. Chociaż, pocieszył mnie, w całym mieście znajdzie się jeszcze sporo do pomalowania. To były żarty, ale jak się okazało, odkryłem wtedy swoje powołanie.
Zacząłem uczyć się rysować. Najbardziej interesowało mnie ludzkie ciało. Co dziwne, aż do końca szkoły średniej malowałem tylko jedną postać – kobietę w szerokiej różowej sukni, której falbany lekko rozwiewał wiatr. Portret był coraz doskonalszy, coraz lepiej udawało mi się uchwycić grę światłocienia. Nigdy jednak nie decydowałem się namalować twarzy, która zwieńczyłaby dzieło...
Przepowiednia mamy
– A może ty będziesz projektantem mody – pewnego dnia stwierdziła mama. – Nie powiem, bardzo ładna sukienka. I fajnie uchwyciłeś ten wiatr, który podrywa ją lekko ku górze.
Ale nie zostałem projektantem. Na egzaminach wstępnych do Akademii Sztuk Pięknych pokazałem kilka studiów, akwarel i olejów mojej damy, jak zacząłem nazywać ją w myślach. Wszystkie były bez głowy. Okazało się, że egzaminatorzy zobaczyli w moich pracach to „coś" i zostałem przyjęty.
Pewnego dnia ojciec zorganizował w domu przyjęcie dla przyjaciół. Któryś z gości przez uchylone drzwi do mojej pracowni zobaczył jeden z obrazów. – To nieprawdopodobne – wszedł do środka i niemal chłonął obraz spojrzeniem. – To moja Kasia. Skąd, chłopcze, wziąłeś tę fotografię? Tak była ubrana przed rokiem, gdy zwiedzaliśmy Hiszpanię.
Ona już się nie uśmiecha
Pomyślałem wówczas, że oto los daje mi możliwość zobaczenia twarzy nieznajomej, którą maluję od lat. Niestety facet nie miał przy sobie zdjęcia. Zanim wyszedł z pracowni, powiedział ze smutkiem, że ona już tak się nie uśmiecha, gdyż jest chora na białaczkę. Spytał, czy ofiaruję mu niedokończony portret bez głowy. W pierwszej chwili zawahałem się, a potem jakiś wewnętrzny głos nakazał, żebym spełnił tę prośbę.
Tej samej nocy miałem sen, w którym ujrzałem twarz dziewczyny. Zjawa powiedziała, że powinienem się spieszyć, inaczej oboje nie zdążymy. Na co, tego już się nie dowiedziałem. Obudziłem się nad ranem i ogarnęło mnie jakieś szaleństwo. Przez następne dwa miesiące malowałem jej twarz. Wreszcie uznałem, że jej rysy, wyraz oczu i ust są perfekcyjne. Obraz był gotowy. Wtedy jakby uszła ze mnie cała energia. Padłem na łóżko i spałem dwie doby.
Śniłam, jak mnie malujesz
Rok później w mojej pracowni pojawił się znajomy ojca z córką, Julką. – Kiedy leżałam w szpitalu – powiedziała mi – co noc śniłam o tym, jak mnie malujesz i jak próbujesz coraz lepiej uchwycić moją podobiznę. Kiedy wreszcie skończyłeś portret, dowiedziałam się od lekarza, że przeszczep się udał i powinnam wyzdrowieć. Myślę, że to wszystko dzięki tobie. Uleczyłeś mnie. Czułam, jak od twojego obrazu, który przyniósł mi tata, emanuje w moją stronę ciepło i czyni mnie coraz zdrowszą. Myślisz, że to, co powiedziałam, ma jakiś sens? – roześmiała się radośnie.
Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Następnego dnia umówiliśmy się na kawę i od tamtej pory zaczęliśmy się spotykać. Na drugim roku studiów zrezygnowałem z dalszej nauki. Zrozumiałem, że malarstwo nie jest moim powołaniem. Całkowicie usatysfakcjonowało mnie namalowanie twarzy Julki.
Po tym, jak zrezygnowałem z ASP, rzeczywiście zacząłem projektować... sukienki dla kobiet. Chyba mam do tego dryg, gdyż butik, który prowadzimy z Julką (jako moją żoną) odwiedzają największe modnisie nie tylko z naszego miasta.
Tadeusz z Gdańska
fot. shutterstock