Czasem przedmioty psują się lub zacinają, bo mają swoją ukrytą, mroczną historię. Na przykład auto, w którym ktoś umarł...
Pewnego dnia moja żona pokazała mi w gazecie anons: „Naprawa pechowych aut. Gwarancja przywrócenia pełnej niezawodności".
– To coś dla ciebie – roześmiała się – bo wiecznie jeździsz z tym gratem do naprawy i zawsze potem okazuje się, że chociaż wcześniej nawalił, to w warsztacie wszystko działa.
Wymarzonego forda kupiłem już używanego. Przebieg miał niewielki i był lekko trącony z przodu. Stąd nie wahałem się z kupnem. Teraz żałuję. Choć były właściciel obiecywał niezawodną eksploatację, po tygodniu zaczęła się polka. Jechaliśmy wtedy z żoną do teściów, gdyż mama nieoczekiwanie zaniemogła. Lusia w połowie drogi dostała telefon: „Pośpieszcie się, bo z mamą jest coraz gorzej". Sekundę później – trach, silnik zgasł, prąd ulotnił się w chmurkę i stanęliśmy w szczerym polu.
Adwokat z wahadełkiem zamiast mechanika
Następnego dnia poleciałem do mechanika. Facet sprawdził wszystkie podzespoły, w tym szczególnie akumulator. Za każdym razem silnik odpalał, jakby był nówką, która właśnie zjechała z taśmy montażowej.
Innego dnia wiozłem do teściowej mrożone ryby. W połowie drogi auto zgasło i nie reagowało na próby uruchomienia, jakby ukradziono z niego silnik. Po godzinie silnik zawarczał jakby nigdy nic, ale ryby były już rozmrożone. Dwa razy nie można zamrażać tak delikatnego towaru. Zła Lusia musiała nasmażyć górę ryby, którą potem celowo karmiła mnie przez tydzień, podając dorsza na obiad, kolację i śniadanie. W warsztacie znów powiedzieli, że z autem jest wszystko w porządku.
Kiedy przeczytałem tamto ogłoszenie, miałem już sześć wpadek z nieoczekiwanie odmawiającym posłuszeństwa fordem. No i się złamałem. Nic nie mówiąc żonie, pojechałem do gościa, który zamieścił prasowy anons.
Nad bramą wjazdową na podwórko zamiast słowa „Warsztat" zobaczyłem tabliczkę „Kancelaria adwokacka". Po przywitaniu opowiedziałem co, jak i kiedy nawala w aucie. Nie ukrywam, że nieco zgłupiałem, gdy pan Wacław wziął do ręki wahadełko i zaczął obchodzić mój samochód. Po 20 minutach usiadł za kierownicą i zapalił kadzidełko. Potem medytował kolejne pół godziny. Pomyślałem wówczas, że gdyby koledzy zobaczyli, do jakiego mechanika trafiłem, to do końca życia nie miałbym już czego szukać w ich towarzystwie.
Zemsta zza światów
Na koniec medytacji pan Wacław poprosił o telefon do poprzedniego właściciela auta. Gdy się dodzwonił, przedstawił się i powiedział, że jest moim reprezentantem prawnym. Następnie, po nastawieniu telefonu na głośne mówienie, wypalił wprost: – W tym samochodzie umarła pańska teściowa.
Po drugiej stronie zapadło milczenie.
– Nienawidziliście się, a panu do tego szpitala droga zajęła strasznie dużo czasu.
– Pan mnie... – gość po drugiej stronie przełknął głośno ślinę – o coś oskarża?
– Stwierdzam fakt. Potem sprzedał pan nowy samochód, gdyż duch kobiety zaczął psuć auto w najmniej oczekiwanych momentach. I niech pan nie zaprzecza, bo wytoczymy proces za sprzedaż wadliwego auta klientowi, któremu nie wyjawił pan jego ukrytej wady.
Jak prawnik zamierza udowodnić, że w samochodzie przebywa duch wrednej teściowej? – przebiegło mi przez spanikowaną głowę. Jednak wzięty z zaskoczenia były właściciel przyznał płaczliwie, że „ta cholera zawsze go zadręczała, nawet po śmierci, więc pozbył się forda".
– Chyba nie chce pan, żebym egzorcyzmował auto i wysłał ducha do pana nowego bmw?
– Skąd pan wie, że kupiłem...
– Nie ja, dowiedziałem się o tym od pańskiej teściowej.
Facet z paniką w głosie obiecał zrobić wszystko, co adwokat (a po godzinach zapalony bioenergoterapeuta) poleci zrobić. Pan Wacław nakazał dać na trzy msze za wieczne odpoczywanie duszy śp. Reginy W. Miał też opłacić za mnie rachunek dla pana Wacława, który za samochodowe egzorcyzmy wyniósł 1000 złotych. Od tamtej pory ford sprawuje się idealnie.
Henryk z Opola
for. shutterstock