Gdy wychodziłam za mąż, jedyne, czego się obawiałam, to teściowej. Po pół roku małżeństwa byłam przekonana, że mnie akurat się poszczęściło. Uwielbiałam ją. Do czasu...
Kiedy Jurek przedstawił mnie swojej mamie, w głowie zapaliło mi się czerwone światełko. Pozornie była uśmiechnięta, przytulała mnie, całowała i nazywała swoją nową córeczką. Jednak wydawało mi się, że w jej oczach widzę nienawiść.
Przy kolejnych spotkaniach zaczęłam się przekonywać, że za pierwszym razem patrzyłam na teściową oczyma uprzedzenia. Bo przecież to taka wspaniała kobieta! Pomocna, miła, życzliwa. Zaprzyjaźniła się z moimi rodzicami, a mnie by nieba przychyliła. Nawet denerwowałam się na męża, że czasem traktuje ją obcesowo.
Prawdziwie czarny charakter
– Jestem wdzięczny losowi, że cię polubiła – powiedział wreszcie kiedyś. – Z jej charakterkiem mogłaby ci stworzyć piekło. Ale powiedziałem jej, że jak ci zrobi przykrość, to więcej mnie nie zobaczy.
Nie mogłam uwierzyć. Wtedy zwierzył mi się, że matka zawsze była zaborcza, wszystko chciała o nim wiedzieć, kontrolowała każdą minutę jego życia.
– W efekcie skończyłem 31 lat i nigdy na dobre nie byłem z żadną dziewczyną. Teraz wiem, że każdą z nich przepłaszała moja matka. Ale dopóki ciebie nie spotkałem, jakoś nie przywiązywałem do tego wagi. Przy tobie wreszcie nie czuję się samotny. Bo gdy byłem z matką... Nie powiem, dbała o mnie jak nikt, ale nie czułem od niej miłości.
Słuchałam tego jak bajki o żelaznym wilku. Ale nie zamierzałam zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Cieszyłam się, że mam fajną teściową.
Jakieś trzy miesiące po ślubie zaczęłam się źle czuć. Co kilka dni miałam potworne bóle głowy. Czułam, jakby ktoś wbijał we mnie gwoździe. Poszłam nawet na tomografię komputerową, wystraszona, że mam w czaszce guz. Niczego nie znaleziono. Leki nie działały. Mąż był coraz bardziej zaniepokojony.
Magia ochronna przeciwko złej energii teściowej
Pewnego dnia, kiedy zwijałam się z bólu, Jurek zaczął rozstawiać w mieszkaniu noże i widelce – na parapetach, ostrzem na zewnątrz. Pod wycieraczkę rozsypał szpilki. Kilka minut później bóle głowy minęły. O wiele szybciej, niż zazwyczaj.
– Co zrobiłeś? – spytałam. Milczał przez chwilę.
– Tak do końca nie wiem. Czytałem coś kiedyś... To desperacja.
Nic więcej nie chciał powiedzieć, tylko był bardzo smutny.
Następnego dnia odwiedziła nas teściowa, jak zwykle. Ale coś było nie tak. Wierciła się na krześle, jakby było jej niewygodnie, patrzyła wokół spłoszonym wzrokiem. Znów odniosłam wrażenie, że jej uśmiech jest nieszczery, a w oczach nie ma życzliwości. Może poczuła się źle, pomyślałam. Zauważyłam też, że Jurek przygląda się matce uważnie i robi się coraz smutniejszy.
Od tamtej pory teściowa odwiedzała nas coraz rzadziej i wpadała na krótko. A ja już nigdy więcej nie miałam bólu głowy. Czasem coś zakłuło, ale krótko i słabo.
Laleczka wudu, gorycz i wielka samotność
Pół roku później teściowa umarła. Robiąc porządki w jej domu, głęboko w szafie znalazłam mój ulubiony jedwabny szalik, który zginął mi zaraz po ślubie. W szalik owinięta była szmaciana lalka z przyklejonymi do głowy dwoma kosmykami ludzkich włosów. Wyglądały na moje. W głowę wbite były trzy szpilki.
– Przepraszam cię – usłyszałam za sobą cichy głos mojego męża. – Czułem, że to jej sprawka, nikt się tak nagle nie zmienia. A z mojej mamy, niech spoczywa w spokoju, był kawał prawdziwej wiedźmy.
Byłam zdumiona, ale i rozczarowana. Kiedy wybrałam się na jej grób, by zapalić świeczkę, spytałam w myślach: Czemu chciałaś mnie skrzywdzić? Odpowiedź dostałam we śnie. Zobaczyłam ją, samą, stojącą na pustej, zeschniętej ziemi bez choćby źdźbła trawy. – Odebrałaś mi syna – usłyszałam w myślach. – Był tylko mój, a ty mi go odebrałaś. Zostałam sama. Jestem sama...
Nagle poczułam to straszne uczucie kosmicznej samotności, w której była zanurzona. Wybaczam ci, pomyślałam ze współczuciem. I wtedy nad pustynią coś rozbłysło, a teściowa uśmiechnęła się – tak naprawdę, szczerze – i zniknęła.
Marta Głębocka ze Szczecinka
fot. shutterstock