Jak to się dzieje, że niektórzy ludzie już jako małe dzieci wiedzą, kim będą w przyszłości? Wiedzą, w którą stronę iść, jakich dokonać wyborów?
James Hillman w książce "Kod duszy" pisze o tym, jak Yehudi Menuhin, nie mając jeszcze czterech lat, zapragnął mieć skrzypce. Kiedy dostał w prezencie skrzypce-zabawkę, wybuchnął wściekłym płaczem: „Nie chcę takich dla dzieci!". Nie muszę dodawać, że Menuhin wyrósł na jednego z największych skrzypków wszech czasów, a koncertować zaczął w wieku 11 lat.
Podobnie mały Manolete, który miał stać się słynnym hiszpańskim torreadorem. Odkąd pierwszy raz zobaczył walkę z bykami, nie mógł już myśleć o niczym innym, po kryjomu ćwiczył sztukę walki – chociaż był nieśmiały, drobny i uchodził za maminsynka.
Judy Garland, trochę dziś zapomniana amerykańska aktorka, pierwszy swój popis na scenie dała w wieku dwóch i pół lat – jej ojciec musiał ją wynieść ze sceny, ponieważ tańczyła i śpiewała z takim zapamiętaniem, że obawiał się o jej zdrowie.
Hillman podaje kilkadziesiąt podobnych przykładów. W każdym z nich dzieje się tak, jakby w umyśle dziecka działał – albo był „zainstalowany" – jakiś mechanizm czy zmysł wskazujący mu, czym powinien się zająć.
Ten zmysł można porównać do latarki, która w chaosie wrażeń widzianych i słyszanych przez małego człowieka oświetla i wydobywa z ciemności właśnie te kształty, które staną się przeznaczeniem tej osoby: skrzypce, scenę w teatrze, byki na arenie. To "coś" potrafi rozpoznać te ważne rzeczy, zanim one staną się faktycznie ważne dla danej osoby. Jakby "to coś" z góry wiedziało, jakim życiem jego posiadacz będzie żył, jaki rodzaj kariery wybierze.
Czytając książkę Hillmana, zdałem sobie sprawę, że coś podobnego wydarzało się nie tylko daleko i wśród sławnych ludzi. Znam takie przypadki w bliskiej rodzinie, nawet u własnych dzieci.
Moją córkę zawiozłem na kurs konnej jazdy dla dzieci; miała wtedy 8 lat i to było jak gwałtowne zakochanie – odtąd konie stały się dla niej najważniejszą sprawą w życiu. Mój syn wspomina, jak silnym wrażeniem w dzieciństwie były dla niego pobyty w górach, kiedy patrzył się na wzniesienia na horyzoncie i dorośli mówili: tam jest Słowacja. Syn został etnologiem, czyli zawodowym podróżnikiem.
James Hillman twierdzi, że w każdym człowieku tkwi pewien ukryty czynnik, który oświetla jego życiową drogę i każe mu dokonywać takich, a nie innych wyborów. Ten czynnik jest wrodzony, a na pewno starszy, wcześniejszy i bardziej podstawowy niż cokolwiek, czego dziecko mogło się nauczyć lub przejąć od rodziców albo innych osób z otoczenia.
Hillman przypomina, że starożytni znali już ten czynnik i nazywali go "dajmonem" (po grecku) lub "geniuszem" (po łacinie). Wyobrażali go sobie jako osobiste bóstwo opiekuńcze, osobistego duchowego przewodnika. Pozostałością tego wyobrażenia jest wiara w anioła stróża."
Hillman natomiast nazywa ten czynnik "żołędziem" – bo zawiera on jakby cały projekt życia człowieka, tak jak żołądź zawiera całą kompletną żywą istotę, drzewo, tyle że w postaci zwiniętej.
Kiedy się czyta "Kod duszy" Hillmana, skojarzenia z astrologią są nieustanne. Być może jego "żołądź" jest tym samym co... horoskop? Albo że w horoskopie zawarte są te same cechy i energie, które człowiekowi przynosi jego żołądź, dajmon lub geniusz?
Ale Hillman jest psychologiem, nie astrologiem, o horoskopach w swojej książce w ogóle nie wspomina. Za to astrologowie – tak myślę – powinni z tego, co on pisze, wyciągnąć taki wniosek, że warto przyglądać się dzieciom. Sprawdzić, jak u nich przejawiają się ich horoskopy, kiedy świeżym umysłem badają świat. I czy ich żołędzie (lub geniusze), kiedy się ujawniają, wskazują na te same rzeczy, co ich horoskopy. Tego chyba nikt jeszcze nie badał.
Wojciech Jóźwiak
fot. shutterstock