Istnieją księgi, o których nie wiadomo, skąd się wzięły i kto je napisał – książki, których, na zdrowy rozum, nie powinno być. Opisałem już tajemniczy węgierski Kodeks Rohonczi, teraz kolej na dziwny zabytek z Rosji.
Okoliczności znalezienia „Księgi Welesa” są opisane ze szczegółami, ale nie wiadomo, ile w nich prawdy, a ile fantazji. W sierpniu 1919 r., podczas wojny domowej w Rosji, pułkownik armii walczącej z bolszewikami, Ali Fiodor Izenbek, w cywilu rysownik, trafił do splądrowanego dworu w miejscowości Wieliki Burłuk (obecnie Ukraina). Tam w bibliotece, wśród książek walających się na podłodze, znalazł drewniane deszczułki związane w pakiet i zapisane nieznanymi znakami. Deseczki wyglądały na bardzo stare, uznał więc, że są cenne, i je ze sobą zabrał.
Izenbek wkrótce musiał uciekać przed bolszewikami i ostatecznie osiadł w Brukseli. Tam zaprzyjaźnił się z podobnym rozbitkiem z wojny domowej, pisarzem i podróżnikiem Jurijem Miroliubowem (1892–1970), któremu jako pierwszemu pokazał swoje znalezisko.
Co się stało z tabliczkami?
Przez następnych 14 lat Miroliubow – jak później twierdził – przepisywał tekst z tabliczek na papier, próbując go odczytać. Także je fotografował, ale zachowało się tylko jedno zdjęcie.
Tabliczki miały rozmiar 33 na 22 cm, nierówne brzegi, grubość 6–10 mm, po dwa otwory do przewleczenia sznurka, który je spinał. Litery były wyryte wpuszczoną w rowki farbą, pokrytą jakimś rodzajem lakieru. Okazały się odmianą cyrylicy (alfabetu używanego w Rosji od średniowiecza). Język był starosłowiański, ale zawierał słowa nieznane z innych staroruskich zabytków.
Dopiero w 1959 roku nazwano ten tekst „Księgą Welesa” lub „Welesową”, od imienia słowiańskiego boga, które widniało na jednej z deseczek. Ali Izenbek zmarł w Brukseli w sierpniu 1941 roku. Jego zbiory dostał Miroliubow, lecz tabliczek w nich nie było! Zaginęły i nikt ich odtąd nie widział.
Po wojnie o tabliczkach dowiaduje się inny rosyjski emigrant, mieszkający w San Francisco Aleksandr Kurenkow, monarchista i miłośnik starożytności. Odnajduje Miroliubowa i w 1954 r. ściąga go do USA. W piśmie pt. „Żar-Ptica”, które wydaje Kurenkow, wspólnie publikują fragmenty księgi z zachowanych kopii.
Jeden Bóg w wielu postaciach
Co zawiera „Księga Welesa”? Jest to najdawniejsza historia Słowian, zaczynająca się w IX wieku przed naszą erą i doprowadzona do lat 800. naszej ery. Praojcem Słowian był wg niej Bogumir, żyjący w rejonie zwanym Siedmiorzeczem. Jego potomkowie popadli w niewolę u „cara Nabsursara”, lecz uwolnili się i uciekli do kraju Scytów.
Dalej księga opisuje kolejne wojny i przymierza Słowian z Kostobokami, Chazarami, Gotami, Hunami. W opowieść wplecione są wzmianki o rodzimych obyczajach, religii i bogach. Słowianie wg „Księgi Welesa” byli monoteistami szczególnego rodzaju: wierzyli w jednego boga, który pojawiał się i był czczony pod wieloma różnymi postaciami i imionami: jako Swarog, Perun, Weles, Trygław, mając do pomocy pomniejsze bóstewka.
Na 30. tabliczce można przeczytać ostrzeżenie: „A jeśli jakiś wszetecznik będzie liczyć bogów, oddzielając ich od Swaroga, wyklęty będzie z rodu, jako że nie ma u nas bogów oprócz Najwyższego. Istotą Swaroga i innych jest mnogość, bo bóg jest zarówno jeden jak i mnogi. Niech nikt nie rozdziela tej mnogości i nie mówi, że mamy wielu bogów”.
Świętość dla neopogan
Gdyby „Księga Welesowa” była autentyczna, byłaby prawdziwą rewelacją! Niestety, większość badaczy uważa ją za falsyfikat. Językoznawcy zarzucająjej chaotyczny język, brak stałej gramatyki oraz obecność słów, które nie mogły istnieć ponad 1000 lat temu.
Kto w takim razie ją napisał? Najbardziej podejrzany jest sam Miroliubow, od którego pochodzą wszystkie zapiski, kopie i jedyna fotografia, będąca zdjęciem wcale nie autentycznej tabliczki, tylko jej odrysu. Być może to on, przy pomocy Kurenkowa, wyprodukował ową fałszywkę, wplatając do swojej fikcji opowieść o rzekomym znalazcy, Izenbeku. A jeśli nie Miroliubow, to kto?
Z pewnością nie Izenbek, który ani nie miał odpowiedniej wiedzy, ani nie zadbał o pokazanie tego zabytku światu. Możliwe, że faktycznie tabliczki te poniewierały się w splądrowanym dworze, lecz sporządzono je wcześniej. Pewne ślady naprowadzają na Aleksandra Sułakadzewa (1771–1830). Był on miłośnikiem „starożytnych” ksiąg i zabytków, które zarówno zbierał, jak i sam fabrykował.
Miał prywatne muzeum, gdzie przemieszane były autentyki z podróbkami. Była wśród nich „księga Jagipa z IX wieku, na 45 bukowych deskach” – i zapewne to były te „deski”, które sto lat później odnalazł Izenbek. Mimo niepewnego pochodzenia, „Księga Welesa” stała się świętą księgą rosyjskich neopogan, i jako dzieło literackie powinien ją ktoś w końcu przetłumaczyć na polski.