Jaki jest największy problem współczesnych ludzi? Samotność.
Samotność rzadko polega na tym, że jesteś fizycznie sam. Teraz mało kto mieszka na odludziu; w promieniu 100 metrów od ciebie żyje zapewne kilka lub kilkadziesiąt osób. Tyle że nic cię z nimi nie łączy. Przechodnie lub mieszkańcy jednego bloku są sobie obcy. Jak temu zaradzić?
Dawniej człowiek rodził się i spędzał życie w dobrze określonej grupie, wśród swoich.
Dla chłopa taką wspólnotą była wioska, czyli gromada – co znakomicie przedstawił Reymont w „Chłopach". Dla ziemianina wspólnotą był powiat, z którego szlachta zbierała się na sejmiku. Dla mieszczanina – jego miasto. Wspólnotami były rodziny łączące się w rody i dlatego tak ważne było, by znać i szanować krewnych. Im bardziej rozgałęziony ród, tym łatwiej było znaleźć swojaka – gdziekolwiek.
Taką rolę odgrywały też (i odgrywają nadal) religie. Szczególnie gdy dana religia jest w mniejszości. Dlatego zwarte i solidarne grupy tworzyli kiedyś w Polsce protestanci (byli elitą mieszczaństwa), Żydzi, Tatarzy (muzułmanie) oraz Ormianie. To nie język ich wyróżniał, lecz właśnie religia, osobny odłam chrześcijaństwa.
Historia zna również tworzenie wspólnot z rozmysłem, według pewnego projektu. Kimś takim byli (i są) wolnomularze, inaczej – masoni. Masonom wolno wyznawać dowolną religię, ponieważ tym, co ich łączy, są ich własne rytuały, obrzędy, trochę religię przypominające, ale jednak nią niebędące. Ciekawe, że wcześniej podobny sposób na życie we wspólnocie wynaleźli Cyganie, którzy wprawdzie przyjmowali religię swoich osiadłych sąsiadów – prawosławie, katolicyzm lub islam – ale ponadto mieli swój własny romski kodeks obyczajów, któremu byli wierni.
Ale co robić, jeśli nie urodziłaś/urodziłeś się Romem ani nie chcesz nawracać się na jakąś rzadką religię, np. mormonizm, ani też nie rozumiesz, o co chodzi masonom, zawsze bardzo tajemniczym?
Kiedyś bywałem na szamańskich warsztatach, które prowadził David Thomson, amerykański miłośnik kultury i obyczajów Indian. On i jego żona Mattie podczas spotkań kładli duży nacisk na budowanie więzi i wspólnotowej solidarności, by każdy z nas, uczestników, czuł, że nie jest sam, że może liczyć na innych, że należy do większej całości, do „wspólnego ciała" grupy zebranej na warsztatach.
Właśnie ciało jest tu ważne, ponieważ myśli mogą sobie jakoś krążyć, a właściwą pracę nad zjednoczeniem wykonują ciała.
Nasze ciała mają umiejętność naśladowania ruchów i gestów innych ludzi. Bardzo chętnie idą za pewnym wspólnym wzorcem. Dlatego tak ważne były tańce i inne działania w kręgu.
David i Mattie podkreślali wielką różnicę, która dzieli silnie powiązane społeczności Indian od społeczeństw białych, które żyją w rozsypce, każdy każdemu obcy. Dobrze pamiętam, jak wracałem z tamtych warsztatów naładowany pozytywną energią.
Do tworzenia wspólnot i do wyszukiwania swoich można by z doskonałym skutkiem zastosować np. astrologię. Porównując horoskopy dość łatwo jest ustalić, czy osoba A pasuje (lub nie) do osoby B, i czy obie nadają na tych samych falach.
Tę metodę stosują przecież internetowi swaci w celu łączenia par lub do podsuwania odpowiednich partnerów seksualnych. Ale na tym rola astrologii porównawczej wcale nie musi się kończyć! Już widzę – okiem astrologa! – jak powstają neoplemiona, najpierw w internecie, a wkrótce potem także w realu, skupione i zwoływane przez kilkoro założycieli, którzy odkryli, że mają uderzająco podobne i przyciągające się wzajemnie horoskopy.
Właśnie, wydaje mi się, że założycieli takiej grupy powinno być kilkoro, ponieważ gdyby tylko jeden człowiek budował wspólnotę wokół siebie, to zapewne szybko przerodziłaby się w tyranię, w której sprawowałby rządy karzącą ręką.
Wojciech Jóźwiak
astrolog, astrofizyk
fot. shutterstock