Rudolf Steiner nauczał, że są dwa gatunki szatanów: Aryman i Lucyfer. Także zło, które krzewią, jest dwojakiego rodzaju.
Aryman czyni zło „twarde”: patronuje przemocy, okrucieństwu i opresji. Objawia się w świecie przez morderstwa, gwałty, wojny, przez poniżanie i wyzysk jednych przez drugich. Lucyfer też czyni zło, ale to zło jest „miękkie”: Lucyfer stwarza bowiem ułudę. Kusi pozorami, nieprawdą – która bywa miła, ale, podobnie jak Arymanowa przemoc, i tak kończy się cierpieniem i zgubą.
Rudolf Steiner (1861-1925) był niemieckim nauczycielem duchowym. Zrazu działał w Towarzystwie Teozoficznym założonym wcześniej przez Helenę Bławatską, potem założył własny ruch pod nazwą antropozofii.
LUCYFER ZRODZONY Z WENUS!!!
Imię Arymana na nazwanie jednego z dwóch „współ-szatanów” Steiner wziął od perskiego anty-boga, władcy zła i ciemności. Imię Lucyfer pochodzi natomiast z łaciny i znaczy „nosiciel światła”. To samo imię po grecku brzmi Phos-phoros. Wcześniej oba te słowa, greckie i łacińskie, były przydomkami planety Wenus! Światło-niosącą nazywana była Wenus jako Jutrzenka, Gwiazda Poranna, którą obserwowano przed świtem (a dawniej ludzie wcześnie wstawali...), kiedy nie dość, że sama świeciła wiele silniej niż zwykłe gwiazdy, ale jeszcze zapowiadała przyjście wielkiego światła, czyli mającego wzejść Słońca.
Ponad siedemset lat przed Chrystusem król Asyrii najechał Judeę i jej stolicę, Jerozolimę. Prorok Izajasz ułożył wtedy „szyderczą pieśń”, w której najeźdźcy groził zemstą Jahwe. Pisał: „O, jakże spadłeś z nieba, gwiazdo jasna, synu Jutrzenki!”. Porównywał Asyryjczyka do spadającego z nieba meteoru, ale zarazem do jasno świecącej porannej Wenus, która, mimo swego blasku, za chwilę zgaśnie w przemożnym świetle Słońca. Późniejsi czytelnicy Biblii opacznie zrozumieli tę polityczną literaturę – uznali, że Izajasz wyklina jakiegoś demona, upadłego anioła noszącego imię Phos-Phoros lub Lucyfer. I stąd zaczął się mit o zbuntowanych aniołach-szatanach i ich księciu zrzuconym z nieba.
Zakłamanie i iluzja królestwem szatana
Okultyści z kręgu teozofów i ezoterycznej masonerii, z której wyrósł Zakon Złotego Brzasku, pilnie studiowali astrologię, jak i kabalistyczne Drzewo Życia. Siódmą sefirę (czyli boską emanację) Drzewa Życia, imieniem Netzach, skojarzyli z planetą Wenus. Netzach było (według nich) tą fazą przemian boskiej stwórczej energii, kiedy traci ona swój początkowy rozpęd, i zanim do końca obróci się w ciężką i gnuśną materię, jawi się, na razie, jako pozór.
Aleister Crowley, słynny brytyjski mag, który pierwsze szlify zdobywał właśnie w Zakonie Złotego Brzasku, studiując system tarota, uznał, że siódmą sefirę Netzach ilustrują karty tarota numer siedem – Siódemka Kijów, Mieczy, Pucharów i Monet. Zatem przedstawiają one pozór, złudzenie, zaniechanie i nieudanie. Nadał im stosowne tytuły: Zepsucie, Daremność i Chybienie. Jednak, złorzecząc na te
karty, Crowley przeoczył ważny szczegół: oto nasz świat, świat w którym żyjemy, w ogromnym stopniu przeniknięty jest pozorem! Królestwo Lucyfera jest potężniejsze, niż to zazwyczaj zauważamy.
Wszyscy udajemy,
Że żyjemy
Istotą pozoru jest to, że występuje on
ZAMIAST: coś zamiast czegoś. Złote monety zastępują zboże do jedzenia i futra do ogrzania się. Papierowy banknot zastępuje złoto. Słowo honoru prezesa banku zastępuje złoto w sejfie, bo już tego złota tam od dawna nie ma! Nawet banknotów nie ma, bo zamiast nich jest kredyt, czyli już zupełnie nic... Ale w zamian za tę piramidę pozoru dostajemy przyjemności, wygodne życie, odsunięcie kłopotów... – czyli wszystko to, czemu w astrologii patronuje Wenus. Lucyferyczny pozór, fikcja, faktycznie jest drugą stroną medalu Wenus, tą mniej przyjemną...
Obrazy zastępują rzecz samą. Zamiast doświadczać świata na żywo lub samemu brać udział w przygodach, oglądamy filmy i telewizję, czyli pozory rzeczywistości. Ale i materialna rzeczywistość upodabnia się do telewizji: krajobraz przesłaniają nam reklamowe banery, a odwiedzane miejsca przerabia się tak, żeby przyciągały gapiów-turystów, uważających świat za przedłużenie telewizora. Całe wielkie góry – czyli tę niby najtwardszą z twardych rzeczy – przebudowuje się na zjeżdżalnie dla narciarzy, czyli na place gier i zabaw. A rozrywka to przecież kolejny pozór Lucyfera. Politycznych przywódców wybieramy sobie na zasadzie, który robi lepsze miny do kamery – jeszcze jedno zwycięstwo zarówno Wenus, jak i pozoru.
Ale... miłe złego początki, lecz koniec żałosny, jak pisał biskup Krasicki. Telewizyjna fikcja nie nakarmi ani nie uczyni szczęśliwym.
Pozorne pieniądze w końcu znikają, pozostawiając biedę, a zaciągnięty dług trzeba spłacać ciężką pracą. Wybrany polityk-przyjemniaczek okazuje się oszustem...
Jakby to było, gdybyśmy umieli do końca zdjąć z oczu zasłonę pozoru?
Rudolf Steiner nauczał, że są dwa gatunki szatanów: Aryman i Lucyfer