Bo uważa, że jest ona forpocztą powrotu jego odwiecznego, ponurego wroga. I nie o diabła tu tym razem chodzi...
Czyżby dlatego, że astrologia, przewidując przyszłość, robi konkurencję wizjom z Objawienia św. Jana, czyli z Apokalipsy? A może dlatego, że planety noszą imiona starożytnych bóstw, więc łatwo naruszyć pierwsze przykazanie, to, że "nie będziesz miał bogów cudzych przede mną"? Albo dlatego, że w horoskopach kryją się jakieś szatańskie podszepty? Otóż nie. Przyczyna jest inna i wynika z historii.
Zanim Kościół okrzepł i stał się panującą religią w Cesarstwie Rzymskim, a potem w całej Europie, musiał stoczyć "wojnę" z konkurencyjnymi wierzeniami. Wśród nich były religie stare i tradycyjne, na przykład dawna religia Rzymu, w Grecji kult Demeter ze sławnymi misteriami w Eleusis, w Egipcie religia Izydy i Ozyrysa, wśród Żydów ich własna religia starotestamentowa.
Były też religie nowo przyjęte w państwie rzymskim i przez to modne, na przykład kult perskiego słonecznego boga Mitry. Oraz religie nowo powstałe i rewolucyjne, a często łudząco podobne do chrześcijaństwa. Wśród nich był gnostycyzm.
Wszystko jest złem
Gnostycyzm powstawał w pierwszych wiekach naszej ery, równolegle z tradycją chrześcijańską i wiele z niej czerpał. Ale nauki gnostyckie często były przeciwne do chrześcijańskich. Przede wszystkim świat według gnostyków był z gruntu zły. Zły duch albo nawet "zły bóg" – według nich – nie tylko wałęsał się jako szatan gdzieś na pustyniach, z których straszył ludzi, ale był stwórcą i władcą "tego świata".
Zła była cała materia, złe było ludzkie ciało, właściwie wszystko. Wszystko – prócz "iskier światła", które ludzie noszą gdzieś w głębi swoich dusz. Bo nawet duszę uważali gnostycy za złą, skażoną i dążąca do grzechu i zguby, a tylko jakiś "błysk" w jej głębi pochodził od prawdziwego Boga i do niego dążył. Ale na tej drodze stały ogromne przeszkody. Przede wszystkim, nieliczni tylko mogli o tym wiedzieć – stąd nazwa tego ruchu "gnoza", co po grecku znaczy "wiedza".
Planetarne demony
Ziemia, świat, życie na ziemi – jawiły się gnostykom więzieniem, jakąś bezdenną jamą, z której bardzo trudno jest się wydostać. Tego więzienia strzegły zaś... planety, a raczej ich bóstwa-demony, które poprzez horoskop zsyłały na ludzi pokusy, zniewalające ich i spychające z drogi ku Światłu.
Wenus zsyłała zmysłowe chuci, Jowisz pychę, Mars nienawiść, wojnę i żądzę mordu, Księżyc obłąkanie (stąd do dziś mówi się o "lunatykach"), Merkury chytrość i kłamstwo. Saturn męczył ludzi melancholią, a więc słabością, bezwładem i niechęcią do czegokolwiek. A Słońce żądzą panowania.
Skoro świat był czymś w rodzaju piekła, "padołem łez", to planety służyły za istne diabły spychające nieszczęśników w dół i w upadek.
Wróg chrześcijaństwa wraca?
W końcu kapłanów i uczonych gnostyckich wypędzono z państwa rzymskiego. Znaleźli schronienie na Wschodzie: w Mezopotamii, w Persji i dalej w środkowej Azji. Tam też astrologia przetrwała i się rozwinęła.
Kiedy pod koniec średniowiecza, po kilku wiekach w Europie na nowo zainteresowano się astrologią, uczono się jej z ksiąg pisanych po arabsku i pochodzących ze wschodu: z Persji, z Indii lub z obecnego Uzbekistanu. Budziło to podejrzenia, że wraz z astrologią wraca dawny wróg chrześcijaństwa, ponury gnostycyzm. I to uprzedzenie Kościoła do astrologii wróciło i pozostało.
Wojciech Jóźwiak
fot. shutterstock
Bo uważa, że jest ona forpocztą powrotu jego odwiecznego, ponurego wroga