Uran, Neptun, Pluton… Bogowie to, planety czy może substancje chemiczne? Każda odpowiedź jest dobra. A astrologia dostrzega pomiędzy nimi bardzo ciekawe korelacje...
Uran, Neptun i Pluton to greccy lub rzymscy bogowie: Uran był bóstwem nieba, Neptun (greckie imię: Posejdon) morza, a Pluton (po grecku: Hades) podziemnego świata umarłych. Ich imionami nazwano planety, określenia te spodobały się również chemikom, którzy nadali je trzem kolejnym pierwiastkom, stąd mamy uran, neptun i pluton. Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Gdyż astrologowie zauważyli, że zarówno pierwiastki, jak i planety mają coś wspólnego z cechami dawnych bogów!
Planety pod boskimi wpływami
Uran w astrologii daje zatem szerokie panoramiczne widzenie na problemy – jawią się one dzięki niemu jakby z lotu ptaka – zapewnia także zaskakujące pomysły, niby piorun lub meteor spadające z jasnego nieba. Z kolei Neptun oferuje barwne i wciągające, lecz niejasne wizje i przeczucia, niby obraz kolorowych ryb przemykających w migoczącej wodzie. Daje silne emocjonalne zaangażowanie, które astrologom też kojarzy się z wodnym żywiołem. Pluton zaś okazał się symbolem sięgania po wielkie moce, te, które kojarzą się z energią trzęsień ziemi i wulkanicznych wybuchów. Ale zwykle pozostają ukryte, jakby schowane pod ziemią. Do tego w horoskopie Pluton często zapowiada zjawiska kojarzące się z zagrożeniem i śmiercią. Jego podobieństwo do Hadesa jest wprost uderzające!
Chemia to czy astrologia?
Także cechy pierwiastków kojarzą się zarówno z mocami planet w astrologii, jak i ich boskimi imiennikami. Najbardziej uderza to w przypadku Plutona. I właśnie jemu chciałem się przyjrzeć najdokładniej w tym felietonie! Pluton jako substancja został wytworzony sztucznie. W przyrodzie na Ziemi go nie ma, bo jest nietrwały, promieniotwórczy i zbyt szybko się rozpada. A więc jakby został przez ludzi „wydobyty ze świata umarłych”. Albo wręcz z piekła! (Słowo „Hades” po grecku oznaczało także piekło). I tak pierwsze zastosowanie, jakie fizycy znaleźli dla plutonu, było napełnienie nim bomby. Tej, którą zrzucono na Nagasaki, bomba na Hiroszimę za ładunek miała bowiem uran.
Z plutonem pierwiastkiem trzeba obchodzić się bardzo ostrożnie. Jest to metal, na oko podobny do ołowiu. Ale trzyma go się w bryłkach w kształcie pierścieni, bo tak jest bezpieczniej – gdy ma kształt kuli lub kostki, łatwo wybucha. A to nie są żarty, wystarczy 6 kilogramów metalicznego plutonu – mieści się w dłoni! – żeby zgotować sobie wybuch na miarę bomby atomowej. Kiedy pluton jest w postaci tlenku, wygląda jak kamień, ale sam się spontanicznie rozgrzewa do czerwoności z powodu własnego promieniowania. Jako czysty pierwiastek w powietrzu samoczynnie się zapala, a „dymy” z niego są silnie radioaktywne. Prawda, że to istne diabelstwo?
Jakby było mało tych zabójczych właściwości promieniotwórczych, pluton jest silnie toksyczny, trujący dla żywych organizmów – pod tym względem jest groźniejszy od osławionej rtęci czy kadmu. Armia Stanów Zjednoczonych sięgnęła po pluton jako broń w sytuacji śmiertelnego zagrożenia dla swego kraju ze strony Niemiec i Japonii. Do dzisiaj pierwiastek trzymany jest w głowicach pocisków nie jako broń do „zwyczajnego” użycia, tylko na wypadek sytuacji skrajnych, kiedy trzeba przeciwnikowi dać sygnał: „Wprawdzie wy nas zabijecie, ale my – swoim plutonem – was również zabijemy. Więc może jednak nie zaczynajcie z nami wojny?”. Rakiety napakowane plutonem czekają w najtajniejszej broni, jaką są atomowe okręty, jako ostateczna broń zagłady. Tajność, czyli gra z własnym nieistnieniem, to także cecha Plutona planety, w końcu Pluton-Hades trwał w podziemnym królestwie umarłych.
Wojciech Jóźwiak
fot.shutterstock.com