Rodzice potrafią uprzykrzyć życie niejednemu dziecku. A podobno robią to w imię miłości. Tylko do kogo?
Michał miał nieprzeciętnego tatę. Po prostu supermena, który wykonywał intratny zawód adwokata i zarabiał mnóstwo pieniędzy. W dodatku był znany w najlepszym towarzystwie, podróżował, nurkował i filmował. Nic dziwnego, że Michał chciał być taki jak on. Ojciec stanowił dla niego ucieleśnienie ideału mężczyzny. Jednak ten ideał w domu zmieniał się w wiecznie skrzywionego malkontenta, który uważał, że ani żona, ani syn do niego nie dorastają.
Michał nie umiał być błyskotliwy, nie potrafił udzielić natychmiastowej, ciętej odpowiedzi. Ojcu wiele rzeczy przychodziło łatwo, syn do jako takich rezultatów musiał dochodzić ciężką pracą. Och, jak bardzo się starał! Kuł po nocach, lecz nie otrzymywał wymaganych przez tatę samych szóstek. Zainteresowania też miał jakieś takie mało konkretne. Mianowicie ogromnie lubił rysować.
– Takich jak ty jest na pęczki w byle kółku plastycznym – opiniował wzgardliwie ojciec, kiedy syn pokazywał mu swoje prace:
– Bohomazy! Nie ma się czym pochwalić – wzruszał pogardliwie ramionami. Według niego Michał powinien chlubnie skończyć studia prawnicze, a potem zacząć praktykę w ojcowskiej kancelarii.
– Komu ja to zostawię – pytał retorycznie – skoro rodzony syn woli malować ptaszki?
W życiu ojca kasa liczyła się ponad wszystko. Kto nie miał kilku nieruchomości, doskonale prosperującego biznesu i kont w szwajcarskich bankach, nie był osobą godną najmniejszej uwagi.
– Uwierzyłem mu – relacjonował Michał. – Poszedłem na prawo i przez lata męczyłem się na uczelni. Teraz siedzę w znanej kancelarii. Gadają o mnie: „To syn tego znanego B”. I niektórzy być może sądzą, że zrobiłem karierę. Nieprawda. Moje życie nie sprawia mi satysfakcji. Ja nawet nurkować nie lubię, chociaż co roku latam z ojcem na „podwodne łowy” na rafie koralowej... Miałem dziewczynę. Świetna, trochę zakręcona. Nie podobała się tacie. Zerwałem. Pewnie pani powie, że recepta dla mnie jest jasna: należy żyć na własny rachunek. Niestety, nie potrafię.
Rozłożyłam karty, popatrzyłam w nie i powiedziałam:
– Czy w ostatnim czasie coś zmieniło się w waszej sytuacji rodzinnej? Na przykład u pańskiej matki?
– Mama? Odeszła od ojca. Jak to się mówi: w jednej sukience, bo nie zaryzykowała procesu z adwokatem. Mieszka w M-3 po swoich rodzicach. – I to szczęśliwie, mimo że w pojęciu pana ojca jest niemądra oraz biedna niczym mysz kościelna. – Tak... Opowiadała mi coś podobnego. Znaczy o szczęściu. A także o odzyskaniu wewnętrznej wolności.
– A więc rozumie pan, że trzeba przebudować swoje życie. Pan czuje się niezrealizowany duchowo, ale nie musi pan od razu rzucać palestry. Wystarczy drobnymi kroczkami uniezależniać się od ojca. Zacząć znowu malować. Po swojemu spędzać wolny czas. Wybrać dziewczynę, kierując się osobistym gustem, nie podpowiedziami rodziciela. Po prostu stopniowo przestawać ulegać nieustannym naciskom. Inaczej wkrótce będzie pan kompletnie wypalony.
– Czy będę umiał uwolnić się po trzydziestu latach zniewolenia?
– Pan jasno widzi swoją sytuację, a to dobrze wróży na przyszłość. Wierzę, że pragnienie życia po swojemu przeważy nad urazami młodości... Ufam, że panu się uda.
– Postaram się – obiecał.
Nasza rozmowa miała miejsce ponad dwa lata temu. Niedawno otrzymałam zaproszenie na wystawę malarstwa Michała, zorganizowaną w osiedlowym domu kultury.
Inne losy przyprowadziły drugiego trzydziestolatka, Marcina.
– Wychowałem się w rodzinie alkoholika. Na szczęście ojciec umarł z przepicia dziesięć lat temu. Matka straciła zdrowie. Mamy wyłącznie siebie. Opiekujemy się sobą.
Pomyślałam, że wszystko pięknie, ale czy Marcin ma jakąś własną egzystencję? Bowiem tarot, symbolizując ich relacje, pokazał układ Kapłanki (karta syna) z Księżycem (matka). Wskazywało to na związek ze znerwicowaną, nadopiekuńczą i uczuciowo niezaspokojoną kobietą, która wmówiła w niego powinności, jakich nie musi oczekiwać od chłopaka.
Marcin z niechęcią odrzucił sugestię założenia rodziny.
– Przychodzę z pracy – informował – i cały czas przebywam z mamusią. Razem chodzimy na spacery, gotujemy, oglądamy telewizję...
Na stwierdzenie, że warto nareszcie przeciąć pępowinę, odparł:
– Mamusia wiele wycierpiała. Muszę jej wynagrodzić tamte koszmarne lata. Czasem czuję się bardzo zmęczony, lecz przecież nie ma to żadnego znaczenia. Najważniejsze, żeby była zadowolona.
Maria Bigoszewska
karty nadziei