Zdrowie to jedna z najcenniejszych rzeczy, jaką mamy. Niestety, czasem szwankuje. Jedni biegną wtedy do przychodni rejonowej, drudzy do prywatnych gabinetów medycyny naturalnej. Gabinetów, w których przyjmują lekarze do niedawna praktykujący medycynę konwencjonalną.
Na większości tak zwanych terapii naturalnych oficjalna medycyna nie zostawia suchej nitki. Albo, uznając tak jak akupunkturę, ocenia sceptycznie. I podejrzliwie podchodzi do roli emocji i świadomości w chorobie oraz zdrowieniu, choć psychiatria ma dowody na takie związki. Tuzy medycyny powtarzają, że jest ona nauką ścisłą i nie ma w niej miejsca na coś tak nieuchwytnego jak świadomość. Co w takim razie zrobić z tak ścisłą nauką, jak fizyka, która ni mniej, ni więcej dowiodła, że świadomość wpływa na materię?
W świecie lekarskim od lat trwa cichy ferment. Część lekarzy sięga po alternatywne metody leczenia, zaczyna inaczej
myśleć o człowieku, chorobie i zdrowieniu. A pacjentom najwyraźniej to odpowiada, bo ponad 60 procent z nas sięgnęło choć raz po lek homeopatyczny, a w poradniach, gdzie przyjmują lekarze medycyny chińskiej, ajurwedy czy homeopaci, panuje tłok.
Trzeba być człowiekiem
To nie lekarz leczy. Lekarstwa też nie. Jest coś znacznie większego niż urzędowy spis leków i procedury medyczne.
– Najpierw trzeba być człowiekiem, dopiero potem lekarzem – mówi Ewa Pietkiewicz-Rok, pediatra, lekarka, której nazwisko rodzice maluchów polecają sobie pocztą pantoflową, internetową i jak się tylko da. Jest współautorką książki „Miłość od poczęcia”.
– Każda wizyta pacjenta to spotkanie z jego indywidualnym losem i przeznaczeniem, a nie tylko z historią chorób i tak zwanymi parametrami życiowymi. W relacji z nim równie ważne jak wiedza medyczna jest to, co lekarz myśli o sobie, o świecie, innych ludziach oraz o Bogu, jakkolwiek go nazywa. Istotą leczenia jest wzajemny szacunek i zrozumienie.
Pokazują to liczne badania. Leki lepiej działają, jeśli pacjent ma zaufanie do lekarza, czuje jego troskę i wsparcie. Nie mogę zachowywać się jak generał walczący za pomocą oddziałów farmakologicznych z najeźdźcą: chorobą. Medycyna wymaga pokory. To natura leczy, a nie ja. Ja mogę tylko wspomagać jej siły, eliminując toksyczne złogi i dobierając leki odpowiednie do aktualnego stanu fizycznego i psychicznego człowieka, a nie do choroby.
Tak głębokie spojrzenie było jedną z przyczyn, dla których Ewa Pietkiewicz-Rok po dwudziestu latach praktykowania medycyny w sposób, jakiego nauczyła się na Akademii Medycznej, stała się lekarzem holistycznym. Bo taki sposób uprawiania tego zawodu jest bardziej ludzki. Przemiana zaczęła się jednak od wielkiego zwątpienia.
– Kiedyś na oddział dziecięcy szpitala, w którym pracowałam, przywieziono czteroletnią dziewczynkę chorą na żółtaczkę. Mimo leczenia umarła. Zwątpiłam wtedy w sens medycyny i mojej pracy. Przecież zastosowaliśmy odpowiednie leki, przecież żółtaczka, choć to poważna choroba zakaźna, nie jest dziś śmiertelna! Dlaczego dziecko umarło?! Czułam się tak bezsilna i zrozpaczona, że nie mogłam pracować – mówi doktor Rok.
Czasem odpowiedź znajduje się właśnie na dnie rozpaczy. Bywa, że lekarze, zbyt pewni swej wiedzy, czują się wszechmocni niczym Bóg. Kiedy staną bezradni wobec wyroków losu, nabierają pokory.
– Zrozumiałam, że to nie ja decyduję o życiu i umieraniu. I że dopóki boję się śmierci, nigdy nie będę dobrym lekarzem – mówi Ewa Pietkiewicz-Rok. – Będę walczyć ze śmiercią jak z najgorszym wrogiem. Paraliżowana lękiem i bezsilnością zacznę krzyczeć na pacjentów, tak jak robi to wielu lekarzy.
Są aroganccy i agresywni nie dlatego, że mają osobowość psychopaty, tylko właśnie dlatego, że czują się bezsilni i bardzo się boją. Ja widzę to teraz inaczej. Śmierć jest częścią życia, tak samo jak narodziny. Jest przejściem. Nic się nie kończy, po prostu zaczyna się coś nowego, dalsza część wędrówki.
Ewa Pietkiewicz-Rok sama trzykrotnie przeżyła śmierć kliniczną. To uwolniło ją od strachu. Ale też sprowokowało do zadawania wielu pytań.
– Jako lekarz mam etyczny obowiązek pomagania najlepiej jak potrafię, ratowania życia i zdrowia. Ale często zastanawiam się, czy należy pomagać za wszelką cenę? Utrzymywać człowieka przy życiu za pomocą aparatów, nie pozwalać mu odejść? Gdzie jest granica mojej ingerencji? – pyta Ewa Pietkiewicz-Rok. – Obowiązują mnie przepisy prawa, ale wiem, że muszę też szanować wolę pacjenta. Potrzebna jest wrażliwość, intuicja, pokora, etyka, podporządkowanie wyższym wartościom, by takim dylematom sprostać. Medycyna holistyczna kładzie bardzo duży nacisk na takie właśnie cechy.
Kiedy patrzę na pacjenta całościowo, widzę człowieka z jego rozmaitymi uwarunkowaniami. I szukam najlepszego sposobu, by mu pomóc. Nie przywiązuję się do jednej metody, nie muszę bronić żadnych teorii ani udowadniać racji.
To są pożytki wynikające z uwolnienia od dyktatu ego. Nie muszę za wszelką cenę trzymać się kurczowo homeopatii, którą najczęściej stosuję. Kiedy sytuacja tego naprawdę wymaga, nie zawaham się użyć antybiotyku. Ale zdarza mi się to nie częściej niż raz w roku, większości ludzi pomagam bez tego. Kiedy lecząc nie próbuję dogadzać swojemu ja, nie dotyka mnie, że metoda, w którą wierzę, jest w jakimś przypadku nieskuteczna.
Sięgam po inną, bardziej odpowiednią. Nie próbuję też być kimś lepszym niż mój pacjent, tylko dlatego, że dysponuję większą akademicką wiedzą o zdrowiu niż on. Wtedy lepiej go rozumiem, uwzględniam jego potrzeby i racje.
Wielka połać niewiedzy
Ta sama pigułka antykoncepcyjna jedne kobiety wysmukla, inne tyją w oczach. Lek na nadciśnienie często dobiera się metodą prób i błędów. Nie wiemy do końca, dlaczego coś u jednych działa, a u innych nie. Co dopiero mówić o nagłym, sprzecznym z całą wiedzą medyczną, znikaniu guzów nowotworowych, uzdrawianiu za pomocą wodzenia dłońmi po ciele albo tylko siłą umysłu?
Doktor Igor Błagoobrazow, rosyjski neurolog, który przywędrował do Polski za żoną lekarką, nie ma wątpliwości, że do leczenia potrzebna jest wiedza i świadomość wielkiego obszaru niewiedzy. Z tego powinna płynąć pokora wobec zjawisk, których jeszcze nie umiemy wytłumaczyć. Zaraz po studiach trafił do Instytutu Eksperymentalnej Medycyny w Sankt Petersburgu (wtedy jeszcze Leningradzie). Tego samego, w którym słynny
rosyjski fizjolog Iwan Pietrowicz Pawłow doprowadzał do ślinotoku swoje psy, pracując nad teorią odruchów. Doktor Błagoobrazow uczestniczył w badaniach nad różnymi metodami medycyny naturalnej. Szczególnie zainteresowała go medycyna chińska.
– Jeździłem na wyprawy naukowe do Chin, pracowałem z chińskimi lekarzami, którzy łączyli medycynę akademicką z akupunkturą i ziołolecznictwem – mówi doktor Igor, który dziś przyjmuje pacjentów w Akademii Medycyny Alternatywnej w Warszawie. – Widziałem na własne oczy, jak lama Sin-pa leczył siłą umysłu. Sprawdzałem efekty leczenia. Nie mieściło mi się to w głowie, ale nie mogłem zaprzeczyć faktom. On miał moc uzdrawiania.
Takich ludzi jak lama Sin-pa jest niewielu. Podobnie jak ludzi o uzdrawiającym dotyku. Badano te zdolności w Instytucie Eksperymentalnej Medycyny. Na sto osób, którym wydawało się, że mogą pomagać ludziom, u 5, góra 10 potwierdzono, że rzeczywiście kogoś wyleczyli. Rosyjskie instytuty jednak nie obawiają się prowadzić badań nad takimi zdolnościami i wydawać certyfikatów.
– Ja jestem zwolennikiem łączenia różnych metod: medycyny akademickiej z medycyną chińską i terapiami manualnymi, czyli różnego rodzaju masażami. Nowoczesna diagnostyka jest bardzo dobra, więc z niej korzystam. Natomiast dobierając leki, łączę różne podejścia. Uważam, że kiedy trzeba podać silny lek, czy to z nowoczesnej farmakologii czy ziołowy, potem należy pacjentowi pomóc oczyścić się z toksyn czy złogów, które zostawia. Tego dokonuję właśnie za pomocą masaży lub seansów w łaźni parowej. Taka metoda przyspiesza osiągnięcie pełni zdrowia po chorobie – wyjaśnia doktor Błagoobrazow. – Wszystkie środki, które dobieram, mają przede wszystkim pobudzać organizm, uruchamiać jego wewnętrzne mechanizmy uzdrawiające. Ciało to nie samochód, w którym trzeba wymienić jakąś pompę, podregulować zapłon albo naprawić elektronikę i pojedzie. Żywy organizm jest wyposażony w zdolności przywracania sobie zdrowia i równowagi.
Reaguje na informację, myśl, zmiany w polu elektroma-gnetycznym, oddziaływanie innych ludzi. Zależymy od środowiska, w którym żyjemy, od własnej świadomości, poglądów i emocji. Możemy doprowadzić się do choroby, możemy też się wyleczyć. Lekarz jest po to, by rozpoznać sytuację, i lekiem, słowem, masażem czy akupunkturą pomóc człowiekowi, by uleczył się sam. Osobom wierzącym bardzo polecam modlitwę. Daje wsparcie duchowe, a udowodniono, że dzięki niemu lepiej działa układ odpornościowy.
Strzał w dziesiątkę
Kiedy małe dziecko łapie anginę, potem wraca z zapaleniem ucha, za miesiąc ma katar, a potem kolejną anginę, choć dostaje najlepiej dobrane antybiotyki do zwalczania atakujących je bakterii, to ręce opadają. Tak właśnie było z doktor Jolantą Mikołajewicz, pediatrą i lekarzem chorób zakaźnych.
– Moi mali pacjenci wracali do mnie jak bumerang. Infekcja za infekcją, potem alergie, wreszcie astma. Czułam się całkiem bezradna i byłam wściekła. Robiłam wszystko zgodnie z procedurami medycznymi, studiowałam informacje o lekach, radziłam się kolegów, ale oni mieli dokładnie to samo – mówi doktor Jolanta. – Z poczucia bezradności zaczęłam szukać innych metod leczenia. Zainteresowałam się homeopatią.
I to był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że stosując leczenie homeopatyczne, ciągle kontrowersyjne i co pewien czas odsądzane od czci i wiary, zaczęła wyciągać chorowite dzieci z ciągów infekcji, leczyła alergie, kłopoty trawienne.
– Bardzo podoba mi się w homeopatii to, że bierze pod uwagę wszystko, co dotyczy człowieka. Nie tylko objawy choroby. Także jego budowę, temperament, psychikę, stan emocjonalny. To, co właśnie dzieje się w jego życiu i w otoczeniu. Leki są tak zróżnicowane, że mogę dopasować je do każdej sytuacji, bardzo indywidualnie. Tego nie dawała mi klasyczna farmakologia – wyjaśnia doktor Mikołajewicz. – Poza tym homeopatia cały czas się rozwija. Mamy już nie tylko preparaty proste, jak w homeopatii klasycznej. Powstała nowa grupa leków, które bliższe są tradycyjnym farmaceutykom. To homotoksykologia, czyli leki kompleksowe, złożone z kilku pojedynczych preparatów homeopatycznych, które mają szerokie działanie.
Samo spojrzenie na chorobę jest w homotoksykologii inne od tego, czego doktor Mikołajewicz uczyła się na studiach medycznych. Według tej koncepcji choroba jest zdrowym objawem – próbą, jaką podejmuje organizm, by oczyścić się z bakterii, wirusów, grzybów, pleśni czy innych substancji i mikroorganizmów, które się w nim rozprzestrzeniły. Nie trzeba jej więc traktować jak wroga, tylko wykorzystać tkwiący w niej uzdrowicielski potencjał. Leki homeopatyczne pobudzają układ odpornościowy, ułatwiają organizmowi pozbycie się niechcianych i kłopotliwych lokatorów.
Rób, co dla ciebie dobre
Światowa Organizacja Zdrowia unika dziś terminów medycyna naturalna, alternatywna czy niekonwencjonalna. Używa nazwy medycyna komplementarna, czyli uzupełniająca.
– Moim zdaniem każdy dobrze wykształcony lekarz powinien mieć nie tylko wiedzę zdobytą na akademii, ale też znać teorię pięciu elementów, będącą fundamentem medycyny chińskiej – mówi doktor Dariusz Szymański, lekarz chorób wewnętrznych z przychodni Vega Medica w Warszawie. – Medycyna akademicka klasyfikuje choroby, objawy, na przykład potrafi dostrzec, że zawał serca objawia się czasem bólem żołądka i biegunką. Medycyna chińska zaś, dzięki teorii pięciu elementów, potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Ten system istnieje już od 3 tysięcy lat.
Jest bardzo dobrze udokumentowany i praktykowany do dziś w Chinach. Lekarz, który chce naprawdę dobrze leczyć, powinien z niego korzystać.
Według doktora Szymańskiego wielką zaletą medycyny naturalnej jest nastawienie na profilaktykę. Gdybyśmy odpowiednio się odżywiali i prowadzili odpowiedni dla nas tryb życia, nie narażalibyśmy się na choroby.
– Dziś wiemy, że choroby w dużej mierze rodzą się w naszej głowie, zapracowujemy na nie sposobem myślenia, rzeżywania emocji, radzenia sobie z napięciami. Kiedy przyznamy, że sami mamy wpływ na to, czy jesteśmy zdrowi, czy chorzy, zyskujemy nową broń: możemy zacząć robić to, co dla nas dobre, zamiast się niszczyć – mówi doktor Szymański.
Dlatego proponuje swoim pacjentom typowanie metaboliczne, czyli indywidalnie dobraną dietę, taką, która będzie najlepszym paliwem dla jego organizmu. Podaje leki ziołowe, homeopatyczne, stosuje biorezonans. Leczy pacjentów, a nie choroby, ale też zachęca ich, by nie traktowali lekarza jak mechanika samochodowego, który podokręca im śrubki.
Światły doktor patrzy holistycznie, a światły pacjent bierze odpowiedzialność za swoje zdrowie. Dopiero wtedy dokonuje się rewolucja w medycynie.
Coraz chętniej sięgamy po zioła, poddajemy się akupunkturze, a od antybiotyków wolimy leki homeopatyczne.
Ewa Pietkiewicz-Rok, pediatra, lepiej broni życia, od kiedy pogodziła się ze śmiercią.
Igor Błagoobrazow, neurolog, do medycyny alternatywnej doszedł drogą eksperymentów naukowych.
Choroba to pierwszy krok do zdrowia – przekonuje Jolanta Mikołajewicz, lekarz chorób zakaźnych.
Dariusz Szymański, internista, już na studiach wiedział, że nie zamknie się w kręgu medycyny akademickiej.