Miłość nie wybacza. Jestem o tym przekonana od chwili, kiedy trzy lata temu poznałam pewną zażywną panią po czterdziestce...
Mam na imię Rozyna – powiedziała. – Nie chcę wiedzieć nic więcej prócz tego, czy on mnie zdradza. Rozłożyłam karty, zastanawiając się, o kogo pyta. O męża? O kochanka?...
Tarot wyjaśnił wątpliwości. Kobieta pozostawała w trwałym związku, jednak układ wydał mi się czysto formalny. Co wcale nie przeszkadzało Rozynie przeżywać burzy uczuć. Czy słusznie obawiała się niewierności małżonka? Niestety tak. Bez wielkich chęci, lecz poinformowałam o tym klientkę.
– Niech pani sprawdzi, czy tamta mieszka w naszej miejscowości.
Karty odpowiedziały: nie.
– Ach tak – szepnęła do siebie, a potem zwróciła się do mnie: – Widzi pani, mąż jest hydraulikiem. Ludzie dzwonią, kiedy coś się zepsuje, a on jedzie na robotę. I od miesięcy nic mi się nie zgadza.
– Co się pani nie zgadza? Pieniądze?
– Nie. Przebieg kilometrów. Co dzień wieczorem pytam go, u kogo był, bo u nas wszyscy się znają, później plus minus sumuję te odległości, a w nocy, kiedy zaśnie, schodzę do garażu i spisuję licznik. Nigdy nic się nie pokrywa. Zawsze przejeżdża około 40, 50 kilometrów więcej. Nie umie się z nich wyliczyć, więc strasznie na mnie wrzeszczy, że wariatka jestem... Ostatnio wyliczenia zaczęły się bilansować. Nie jeździ do swojej donny? – zastanawiałam się. Nie. Raczej przesiadł się do autobusu. Ale mnie nie oszuka.
Naraz w oczach kobiety pokazały się łzy: – Co ona ma, czego mnie brakuje? Silna jestem, potrafię sama wołową tuszę podzielić. Świniaka uwędzę… Bo ja rzeźniczka jestem. A w domu wzorową czystość trzymam. Czego mu jeszcze trzeba? – w głosie Rozyny pobrzmiewała desperacja. Tarot ukazał jasno, że w tym małżeństwie dawno już pękły uczuciowe i seksualne więzy. Ponadto wyglądało, że Rozyna doznała erotycznych zahamowań. Delikatnie zasugerowałam taką ewentualność.
– Ja mam kłopoty? – spytała ze zdziwieniem. – A jak nazwać jego zachowanie?! Przez lata wstawałam wcześnie, żeby mężusiowi śniadanko podać. Więc krzątam się po kuchni, a ten wchodzi i zamiast dzień dobry, miauczy: „Rozia, daj cyca”! Tak mnie traktuje!
– Cóż – pomyślałam – biedaczce nie przyszło nawet do głowy, że mąż poszuka „cyca” gdzie indziej. I tak się stało. Jego wybrankę symbolizował Wielki Arkan VI, więc kochać lubiła się na wszelkie sposoby.
Po upływie półrocza rzeźniczka przyjechała po raz drugi. – Namierzyłam ją – parsknęła mściwie. – Baba starsza ode mnie, brzydsza. Przedszkolanka. No, dam jej popalić!
Prosiłam, żeby nie robiła niczego pochopnie. Poza tym, jaką ma pewność, że to ta kobieta?
– Ja ich śledziłam – odparła. – Pożyczyłam samochód od koleżanki i ich nakryłam. Nie, nie jestem nierozważna. Wszystko zaplanowałam. Wrzucę jej do mieszkania wiadro farby. Szyby dziwce wybiję. Udało mi się też zrobić im zdjęcia, kiedy migdalą się nago. Skseruję je i porozwieszam obok jej przedszkola. I wyślę do kuratorium!
Odwodziłam ją od tego zamiaru. Nie wiem, czy skutecznie. Wciąż dręczą mnie podejrzenia, że jednak zrealizowała groźby. Nadal widzę przed sobą jej zaciętą, złą twarz. Pamiętam, jak w progu odwróciła się i powiedziała:
– Teraz zostawi mnie dla tej lafiryndy. Ale na finisz dobrze mu przyłożę. Całe życie byłam potulna. Nieraz na mnie nakrzyczał, a ja tylko płakałam. Ale skończyło się. Ja wieprzka zaszlachtuję, to chłopu nie dałabym rady?!