Moja żona jest kobietą nowoczesną, wykonuje wolny zawód, dający jej w pewnych momentach życia nadmiar czasu do wykorzystania. Jako niewiasta inteligentna i błyskotliwa, otwarta jest na wszystkie nowinki tego świata i na to, co poszerzyć jej może, jak powiada, możliwości postrzegania i ułatwić rozwój duchowy.
– Czy ja czegoś nie wiem i będziemy budowali drugi dom? – zapytałem żonę po powrocie z pracy, kiedy siedziała przy stole, na którym leżało kilkanaście różnokształtnych pionów murarskich: stożków, kul, półkul nałożonych na siebie, walców oraz jeszcze innych, toczonych w wyjątkowo przemyślny sposób i zawieszonych na nitkach i łańcuszkach.
– No, co ty, kochanie, zapisałam się na kurs radiestezji i teraz powinnam ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Ćwiczenie czyni mistrza, jak mówią. Muszę przyzwyczaić rękę, wybrać odpowiednie wahadło, określić długość, na jakiej będę odbierała wibracje i rozmawiać przez nie ze swoją podświadomością, która jest mądrzejsza od świadomości, bo pierwotna i niezmanierowana wszelkim dobrami i zdobyczami techniki. Czy wiesz na przykład, że takim wahadełkiem można dobrać sobie właściwe jedzenie, lekarstwo...
–... kreację też? – przerwałem zjadliwie, pamiętając o niezwykłym jej niezdecydowaniu w tej materii i niedawny pobyt w galerii mody, gdzie po czterogodzinnym przymierzaniu kiecek wyszła z niczym. Stałem, jak nieszczęśnik, pod przymierzalnią, ekspedientka przynosiła wciąż nowe kiecki i bluzki, sterta tego rosła, a moja żona, radosna jak skowronek, wciąż kręciła głową. W oczach młodej (i ładnej, cholera, oj, ładnej) dziewczyny donoszącej kreacje wyczytałem głębokie współczucie. I nie potrzeba mi było do tego wahadełka.
– Nie musisz być złośliwy – kontynuowała. – Żebyś wiedział, że też – oświadczyła z mocą.
– Hmm – chrząknąłem.
– Co mówiłeś?
– Nic, kłopoty z gardłem.
Teraz nastąpiła opowieść, jak to pewien zaawansowany radiesteta (radius – z greckiego promień, a więc gość za pomocą tego wahadła mierzący rozmaite, mniej lub bardziej szkodliwe, promieniowania wokół człowieka) potrafi określić, ile ma benzyny w baku. Inny zaś (tu spojrzała na mnie znacząco) z wahadełkiem nad mapą określa aktualne położenie samochodu żony.
Przyjąłem wszystkie te enuncjacje (no, może prócz ostatniej z mapą) w dobrej wierze, z pewnymi tylko obawami, czy aby nadążę za moją stale rozwijającą się kobietą i czy najzwyczajniej nie odpadnę w konkurencji z jej towarzyszami z kursów, w których już uczestniczyła, aktualnie je zalicza lub będzie kontynuować w niedalekiej przyszłości. Zamartwiałbym się tym w nieskończoność, jednakże słabości wszystkich kobiet są takie same, więc kiedy załamany jej perspektywicznymi możliwościami rozpocząłem próby tworzenia nowego image’u i przyszedłem do domu z bukietem kwiatów, ona siedziała przy stole, w ręku trzymała jedno ze swoich kolejnych wahadełek i pytała:
– Wahadełko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?
Kiedy wahadełko kręciło się w prawo – moja żona promieniała, kiedy zaczynało obracać się w lewo – robiła się smutna, co z reguły znaczyło, że koronę Miss World przejmowała przedstawicielka płci pięknej z jakiegoś odległego, bliżej nieznanego zakątka świata.
– Nie musisz pytać tego kawałka metalu – powiedziałem. – Ja ci to powiem bez kręcenia: ty jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie – i położyłem przed nią kwiaty.
Spojrzała na mnie i choć źrenice miała jak dwa stożki – była to jednak znowu moja żona.