Są takie chwile, kiedy w ułamku sekundy nasze życie zmienia się na zawsze. Ja w to wierzę. I lubię o takich historiach opowiadać. Zwłaszcza o tych z dobrym zakończeniem.
Wydawało mi się też, że ludzie chętnie o tym czytają. Okazało się, że nie wszyscy. Do tych „niewszystkich” należała Urszula.
– Swoje życie trzeba kontrolować, nie zostawiać miejsca na przypadek – powiedziała mi wprost.
Była nową szefową pisma, z którym wówczas współpracowałam. Ale zanim zaczęłam się martwić, dodała szybko:
– To tylko moje prywatne zdanie. Nie zamierzam likwidować twojej rubryki.
– Wypadków miłosnych nie brakuje? – zapytała uszczypliwie przy następnym spotkaniu.
– Czekam na twoją historię – odgryzłam się.
Rzadko bywałam w redakcji, teksty przysyłałam mailem, ale tamtego dnia zostałam zaproszona na spotkanie
z czytelnikami. Na placu Konstytucji przy straganie kuszącym różnokolorowymi frezjami zobaczyłam Urszulę. Kupiła bukiet białych róż. Specjalnie zwolniłam, żeby nie spotkać się z nią w windzie. Ale ona też jeszcze po drodze gdzieś się zatrzymała, więc natknęłam się na nią na korytarzu. Niespodziewanie zaprosiła mnie do swojego gabinetu.
– Kwiaty od mężczyzny – powiedziała, wkładając białe róże do wazonu.
– To miłe – powiedziałam zaskoczona jej kłamstwem.
– Ale to nic nie znaczy – zastrzegła się. – Lubię swoje życie i nie zamierzam go zmieniać, chociaż pewnie ty nie uznałabyś go za idealne.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo nie wyszłam za mąż z miłości, nie mam ciepłego domu i gromadki dzieci.
– Masz wspaniałego syna – powiedziałam, zerkając na zdjęcie stojące na jej zawalonym papierami biurku. Przedstawiało młodzieńca o rudej czuprynie, podobnego do Harry’ego, syna księżnej Diany i Karola.
– Tak, Rafał jest wspaniały – przyznała.
Minęło kilka tygodni od tej dziwnej rozmowy, ale nie przestawałam o niej myśleć. Urszula była atrakcyjną czterdziestolatką. Dlaczego taka kobieta sama sobie kupuje kwiaty i twierdzi, że je dostała? Dowiedziałam się też przypadkiem, że syn Urszuli ma na imię Maciek, a nie Rafał. Ale to nie wszystko. Jakim cudem chłopak ze zdjęcia mógł się sfotografować na tle kina „Moskwa”, które zburzono... zanim się urodził? Nie dawały mi również spokoju jej słowa: „Nie wyszłam za mąż z miłości”. Nie z miłości, to dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie poznałam, gdy znajoma zakonnica zaprosiła mnie do Lasek. Pokazała mi dzienniki emerytowanej nauczycielki, poświęcone jej trzyletniej pracy z niewidomą dziewczynką, która trafiła do tutejszej szkoły w wieku 12 lat.
W Laskach akurat odbywała się doroczna impreza dobroczynna, na której zbierano pieniądze dla tej placówki. Wśród przedstawicieli rodzin dawnej arystokracji, które zawsze troszczyły się o Laski, dostrzegłam Urszulę.
„Co ona tu robi?” – pomyślałam. Ona o to samo zapytała mnie.
– Znasz panią hrabinę? – zdziwiła się z kolei znajoma zakonnica, widząc oddalającą się Urszulę.
Od siostry dowiedziałam się, że Urszula wyszła za mąż za bardzo bogatego, chociaż nieherbowego (!), przedsiębiorcę i dzięki niemu mogła dźwignąć z ruin swój rodowy XVIII-wieczny pałacyk.
Dzienniki okazały się fascynującym zapisem odkrywania świata przez niewidomą uczennicę. Obiecałam siostrze, że rozejrzę się za wydawcą. Okazało się, że nie muszę go szukać. Urszula dowiedziała się o maszynopisie i zaproponowała pomoc. W jej domu miałam spotkać się z kimś, kto był publikacją zainteresowany.
Przyszłam punktualnie. Otworzył mi mąż Urszuli. Spodziewałam się mężczyzny o rudych włosach, no może już dzisiaj trochę siwych. Ale stanął przede mną szpakowaty brunet o oliwkowej karnacji.
Kilka minut później zjawiła się Urszula. Była blada, a jednocześnie podniecona. Nigdy jej takiej nie widziałam. Małżonkowie popatrzyli na siebie.
– Spotkałaś go – odezwał się w końcu mąż.
– Tak – przyznała i nie zważając na mnie, zamknęła się w swoim pokoju.
Potem wzięła zaległy urlop. Nie było jej w redakcji przez cały sierpień. Gdy wróciła, poprosiła mnie do swojego gabinetu. Na biurku stały dwa zdjęcia. Stare, z rudzielcem na tle kina. I nowe, jej rudowłosego syna Maćka z ostatnich wakacji.
– Możesz kiedyś opowiedzieć moją historię – powiedziała łaskawie. – Rafał, biologiczny ojciec Maćka – wskazała na zdjęcie młodzieńca sprzed kina. – Po dwudziestu dwóch latach wrócił do kraju. Prosto z lotniska pojechał zobaczyć Krakowskie Przedmieście. A ja tamtego dnia po służbowym spotkaniu w „Bristolu” postanowiłam się przejść. Wpadliśmy na siebie przed dawną Dziekanką...
– I w ułamku sekundy moje życie zmieniło się na zawsze – dokończyłam za nią.
– Rafał nie wiedział, że ma syna – dodała, jakbym tego nie wiedziała.