Z wykształcenia jest psychologiem, z zawodu znawcą tarota. W ciągu kwadransa Ryszard Zawadzki powie klientowi więcej niż inni wróżbici w godzinę.
Uśmiecha się, gdy podziwiam jego tempo pracy. – Zgadza się, nie lubię dużo gadać, nie potrafię ubierać przepowiedni w ozdobne słówka. Poszedłem kiedyś ze znajomą do wróżki. Karty ułożyły się pomyślnie, ale wróżka zrobiła półgodzinny wstęp, potem kluczyła, gmatwała, w końcu wystraszyła znajomą jakimś niezręcznym sformułowaniem. Po wyjściu z salonu musiałem ją długo uspokajać, zapewniając, że tarot miał dla niej świetne wiadomości. Ja mówię klientowi same konkrety, wystarczy mi, jeśli spotkanie trwa pół godziny.
Dwie prządki losu
Zdolności parapsychiczne odziedziczył po babci. Była świetną jasnowidzącą – już pół wieku temu opowiadała np. o tym, że pieniądze będzie się wyjmować ze ściany. Wszyscy się śmiali! O swoim niezwykłym talencie dowiedział się dopiero jako student psychologii. Uświadomiła mu to jedna z wykładowczyń – Paulina Stein. Wypatrzyła Zawadzkiego w tłumie studentów i... opowiedziała mu o nim wszystko. Zapewniła też, że ma wyjątkową intuicję i koniecznie powinien zająć się tarotem. Przekazała mu więc swoją wiedzę o kartach i zapowiedziała, że stawianie tarota będzie kiedyś jego zawodem. Ostrzegła także, że ezoteryka jest zazdrosna, że jeśli chce się ją uprawiać, trzeba jej się poświęcić całkowicie. Bo w życiu nic nie ma „pół na pół”. Gdy wkracza się w świat ducha, zmieniają się wibracje, światopogląd, cała osobowość.
Edukacja za kratkami
Podczas studiów Ryszard Zawadzki stawiał tarota głównie kolegom przed egzaminem. Gdy został magistrem, o kartach zapomniał i podjął pracę jako psycholog. Nigdzie jednak nie mógł zagrzać miejsca. – Wszędzie czułem się źle, choć nie potrafiłem określić, o co chodzi – opowiada.
Jego ostatnią stałą pracą był etat psychologa więziennego. Uśmiecha się, gdy o tym opowiada, bo takiej wiedzy o życiu, jaką zdobył w więzieniu, nie dałoby mu żadne inne miejsce pracy. Ale i tu nie zagrzał długo miejsca. Znów wylądował na bruku. – Postanowiłem wtedy wziąć życie w swoje ręce – opowiada. – Przypomniałem sobie przepowiednie Pauliny, wyjąłem z szuflady karty tarota... Jako pierwszy w Polsce zarejestrowałem działalność gospodarczą: „Doradztwo życiowe – tarot”.
Uratował czyjeś serce
Przyjmuje klientów w swoim domu w Końskich, w warszawskim „Mandagazie” i w kilku innych miastach Polski. Wykłada na kursach i w szkołach rozwoju duchowego, udziela porad w gazetach i Radiu Kielce. Jego klientów można już liczyć w tysiącach. Ale gdy pytam o najbardziej niezwykłych, odpowiada, że nie pamięta. Świadomie wymazuje cudze sprawy z pamięci, by nie zwariować od ludzkich problemów i nieszczęść.
Pewnego dnia, wiele lat temu, przyszła kobieta z bukietem kwiatów, żeby powiedzieć, że uratował jej życie, uzdrowił martwe serce. Już jako dorosła osoba dowiedziała się od obcych, że nie jest dzieckiem tych ludzi, którzy ją wychowali. Jeździła do różnych miast i urzędów, szukała śladów swojego pochodzenia, ale nikt nie umiał jej pomóc. Któregoś dnia przeczytała w gazecie o Ryszardzie Zawadzkim i poczuła jakiś tajemniczy impuls: uwierzyła, że to właśnie on wyprostuje ścieżkę jej losu.
Wróżbita opowiada: – Postawiłem jej tarota kilkakrotnie i karty za każdym razem powtarzały, że powinna jechać do Izraela, w takie miejsce, gdzie ludzie dużo płaczą. To był czytelny komunikat: Jerozolima, Ściana Płaczu. Pojechała i dokładnie w tym miejscu spotkała kobietę, która ją rozpoznała, bo mieszkała kiedyś w Polsce w tym samym miasteczku, co moja klientka. Była przed wojną znajomą jej biologicznych rodziców – Żydów, którzy przed wywiezieniem ich do obozu koncentracyjnego oddali maleńką córeczkę na wychowanie Polakom. Kobieta spotkana przy Ścianie Płaczu zaprowadziła moją klientkę do jej prawdziwej biologicznej rodziny, do ciotki, która mieszkała właśnie w Jerozlimie. Ta odmiana losu była jak trzęsienie ziemi.
Najlepsza psychoterapia
Pomiędzy ekstremalnymi sytuacjami jest ocean problemów bardzo podobnych. Małżeństwo, rozwód, podróż, zdrowie, pieniądze... Coraz więcej przychodzi biznesmenów. Czasami tarot wyjawia, że ich intencje i pieniądze nie są czyste. I tu wróżący ma potworny dylemat. – Przyjąłem wykładnię, że wróżbita jest jak ksiądz. Człowiek, który do mnie przychodzi, darzy mnie zaufaniem i ja tego zaufania nie mogę zawieść. Nie mam prawa nikogo oceniać czy rozliczać z moralności. Każdy klient jest dla mnie taki sam. I potencjalny złodziej, który przychodzi spytać tarota, czy uda mu się ukraść, i policjant, który przychodzi zapytać, czy uda mu się tego złodzieja złapać.
Bardzo przydatna jest wiedza psychologiczna. W gruncie rzeczy seans tarota to psychoterapia. Zjawia się na przykład czterdziestolatka z pytaniem: co robić? Od dawna czuje wstręt do męża, więc gdy w sanatorium poznała młodego, przystojnego faceta, natychmiast się z nim przespała. On powiedział, że ją kocha, dlatego moja klientka rozstała się z mężem, spakowała walizki i pojechała na drugi koniec Polski, by rzucić się w ramiona kochanka. Gdy o piątej rano zadzwoniła do drzwi, otworzyła młoda kobieta z dzieckiem na ręku... „On się z nią rozwiedzie, prawda? Przecież powiedział, że mnie kocha...” – szlochała.
– Bez rozkładania tarota było wiadomo, jak to się skończy – uśmiecha się Ryszard Zawadzki. – Widzę na przykład w kartach pewnej klientki, że jej syn jest alkoholikiem i musi natychmiast się leczyć, a ona mi mówi: „Co pan plecie, a któż to dzisiaj piwka nie wypije?” I patrzy na mnie jak na wariata. Ludzie dostają cięgi od losu na własne życzenie. Dlatego uważam, że jest sens chodzić do wróżbity. To człowiek neutralny, który popatrzy na problem z boku, zasugeruje rozwiązanie, poprawi samopoczucie, podniesie poczucie własnej wartości. Uważam, że jako wróżbita jestem psychologiem dużo bardziej niż byłem wtedy, kiedy pracowałem na etacie psychologa.
fot. Sławek Kubala
tel. 0 22 757 65 07
(Centrum Bioterapii MANDAGAZ, Warszawa)