Jednym wystarcza odrobina luksusu, jaką daje słodkie nicnierobienie, innym marzy się urlop na słonecznych plażach nad ciepłymi morzami lub egzotyczna wyprawa. Są jednak i tacy, którzy wyruszają tam, gdzie... nie ma nic.
Rodzina była zszokowana, gdy dwa lata temu usłyszała, że wybieram się
do klasztoru – wspomina Anna, szefowa oddziału w dużym banku. – Dopiero
kiedy dodałam, że nie na zawsze, a tylko na dwa tygodnie, odetchnęli z
ulgą. Dziś wszyscy wiemy, że dzięki temu wyjazdowi nadal jesteśmy razem.
Szła przez życie jak burza, szkolenia za granicą, celujące oceny z
kolejnych egzaminów, uznanie szefów, awans za awansem. W wieku 35 lat
osiągnęła wszystko, co zaplanowała: wysokie stanowisko, własny dom,
dobry samochód.
– W pewnym momencie spostrzegłam, że nie potrafię odejść nawet na
godzinę od komputera, nie wypuszczam z ręki komórki, wciąż wciskam
palce w jakieś klawiatury i coś załatwiam. Im więcej pracowałam, tym
więcej miałam do zrobienia. Nawet rozmowa z córką wydawała mi się
stratą czasu.
Wiedziała, że powinna odpocząć, wyluzować się, ale ciągle odkładała to
na później. Bo w ostatniej chwili zawsze pojawiał się jakiś ważny
klient lub „życiowa szansa”.
– Nie byłam zwyczajnym pracoholikiem – mówi. – Byłam strasznym pracoholikiem.
Człowiek może wiele wytrzymać, ale do czasu. Anna stawała się coraz
bardziej znerwicowana, nie opuszczało jej rozdrażnienie. Nadal miała
mnóstwo pomysłów, lecz gdy się urzeczywistniały, wcale jej nie
cieszyły. Wciąż czegoś chciała, ale już sama nie wiedziała czego. To
jej wewnętrzne rozdygotanie było widać na pierwszy rzut oka.
Któregoś dnia na służbowym przyjęciu, gdy jak zwykle w jednej ręce
trzymała kieliszek z winem, a w drugiej komórkę, podszedł do niej
znajomy z czasu studiów. Powiedział, że zna świetne miejsce dla takich
jak ona. Po długiej rozmowie uznała, że warto zaryzykować.
Za klasztorną furtką
Nie był to luksusowy ośrodek odnowy biologicznej ani pięciogwiazdkowy
hotel w tropikach. Zamiast pod palmy uciekła od codzienności do
klasztoru. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo przecież nie od dziś
tłumy Europejczyków pielgrzymują na Wschód, by szukać ukojenia wśród
hinduskich ascetów czy buddyjskich mnichów. Jednak Anna nie pojechała
tak daleko.
– Raz jeszcze okazało się, że cudze chwalimy, a swego nie znamy – mówi.
– Szukamy mistrzów duchowych gdzieś w świecie, a tymczasem mamy ich
niemal na wyciągnięcie ręki.
Mało kto wie, że już kilkadziesiąt polskich klasztorów oferuje osobom
świeckim wypoczynek w swoich progach. Nie tylko tym głęboko religijnym,
chcącym w skupieniu pogłębiać swą wiarę. Większość przyjmie każdego,
kto godzi się na skromne warunki i akceptuje surowe reguły rządzące
życiem zakonników.
Kameduli z Rytwian w województwie świętokrzyskim prowadzą nawet
specjalne programy dla pracoholików, ich działalność wspiera finansowo
Unia Europejska.
Najbardziej znane, głównie za sprawą polityków, którzy wybierają się
tam na wielkanocne rekolekcje, nie omieszkując wszystkich o tym
poinformować, jest opactwo benedyktynów w Tyńcu pod Krakowem. Jednak
taki grupowy wyjazd ze znajomymi raczej nie przyniesie pożądanych
efektów. Wraz z nimi ciągniemy za sobą cały ten bagaż, od którego
chcemy się przecież oderwać. Dlatego większość klasztorów przyjmuje
wyłącznie gości indywidualnych.
Odwyk od cywilizacji
By uniknąć nieporozumień, warto przed wyjazdem dopytać się o szczegóły
i warunki. Może się zdarzyć bowiem, zwłaszcza w klasztorach żeńskich,
że przeorysza poprosi o rekomendacje od proboszcza. Ale równie dobrze
może nie zadawać żadnych pytań, uznając, że duchowa pomoc należy się
każdemu.
”Po wcześniejszym telefonicznym uzgodnieniu terminu do klasztoru może
przyjechać każdy, kto odczuwa potrzebę wewnętrznej przemiany i
kontemplacji”, piszą w internecie siostry dominikanki z Radonii na
Mazowszu.
Podpatrując życie braci i sióstr, można poszerzyć swą wiedzę i
zobaczyć, czym różnią się reguły różnych zakonów. Niezależnie jednak od
tego, czy będą to kameduli z Rytwian, benedyktyni z Tyńca,
franciszkanie z Pińczowa czy paulini z Mochowa na Opolszczyźnie, trzeba
być przygotowanym na silny wstrząs, jaki wywoła gwałtowne wyhamowanie
tempa życia.
Najtrudniejsze są pierwsze godziny. Przed przekroczeniem klasztornej
bramy oddaje się do depozytu wszystko, co łączy ze światem
pozostawianym za murami – laptopy, komórki, odtwarzacze mp3, niekiedy
nawet zegarki.
– Byłem przerażony – wspomina Marcin, wiecznie zagoniony menedżer z
koncernu handlowego. – Czułem trudny do określenia lęk przed czasem,
którego niczym nie wypełnię.
Anna zabrała z sobą książki, notatnik, długopisy. Nawet ich nie wyjęła.
Życie zakonnych braci jest monotonne, ale szczelnie wypełnione. Dzień
zaczyna się pobudką, z reguły o 6.00 rano.
Potem nabożeństwo, skromne śniadanie, praca, obiad, kontemplacja,
modlitwa, kolacja, nabożeństwo i o 22.00 cisza nocna. Goście mogą, ale
nie muszą dostosowywać się do tego rytmu, nie wolno im natomiast
wybijać z niego mnichów. Dlatego do klasztorów męskich nie przyjmuje
się kobiet, a do zgromadzeń żeńskich – mężczyzn.
Habitów nakładać nie trzeba, ale jeśli ktoś wyrazi takie życzenie,
prośba bywa spełniana. Ojciec Wiesław Kowalewski z Rytwian mówił
dziennikarzom, że dopuszczalne jest wszystko, co nie koliduje z regułą
zakonu, nawet wstawienie do celi zamiast łóżka trumny. Tak nietypowe
zlecenia zdarzają się jednak bardzo rzadko, bo ludzie chcą spędzić
urlop w klasztorze nie po to, by pokutować czy umartwiać się.
– Większość przyjeżdżających to osoby uzależnione od cywilizacji, które
potrzebują czasu na przemyślenia – wyjaśniał ksiądz Kowalewski. – My
pomagamy im w oderwaniu się od szumu codzienności.
Wolność za murami
Czasu z pewnością nie zabraknie. W celach nie ma bowiem jego
największych pożeraczy – telewizorów, radia, gazet, internetu. Jedynie
stół, łóżko, stolik, krzesło, krzyż na ścianie, Pismo Święte, czasem
bukiet kwiatów. Nikt nikogo nie pogania, do niczego nie zmusza, nie
rozlicza z wykonanych zadań. Na początku trudno się do tego
przyzwyczaić. Ale po dwóch–trzech dniach znika poczucie, że „trzeba
koniecznie zrobić coś ważnego i pilnego”.
– To niezwykły stan – opowiada Marcin. – Jakiś niewysłowiony luz,
wrażenie, że chociaż zamknąłem się za murami, jestem wreszcie wolny.
O tym, że z czasem dzieje się coś dziwnego, mówią wszyscy, którzy
spędzili urlop w takich miejscach. Za klasztornymi murami biegnie on o
wiele szybciej niż w normalnym życiu, gdy gonimy z zegarkiem w ręku. A
może właśnie dopiero wtedy, gdy jest go pod dostatkiem, zaczynamy go
dostrzegać i doceniać te chwile, które zostały nam dane? Bo przecież
tak naprawdę to nie czas przemija, lecz my. On jest wieczny. W
codziennym zagonieniu nawet o tym nie myślimy. I nie widzimy, jak wiele
rzeczy tracimy.
Siostry z klasztoru kamedułek w Złoczewie pod Łodzią, które jako
pierwsze kobiece zgromadzenie zakonne w Polsce pozwoliły świeckim
zamieszkać obok siebie, zachęcają gości do wspólnej pracy w ogrodzie.
Dla wielu mieszczuchów jest to często pierwszy od lat tak bliski
kontakt z naturą. Nie muszą wykonywać żadnych konkretnych czynności,
mogą robić to, na co mają ochotę. I zdumieni spostrzegają, że
delektując się czasem, zaczynają inaczej patrzeć na świat. Uważniej,
wnikliwiej, spokojniej.
Wpatrując się w drgające liście, rozkwitające kwiaty, a wieczorem w
rozgwieżdżone niebo, dostrzegają, ile piękna jest wokół. I jak kojąco
działa zachwycanie się nim. Co ciekawe, te zwyczajne, ale obserwowane w
skupieniu obrazy zapisują się w pamięci o wiele wyraźniej niż wiele
innych rzeczy, które oglądaliśmy i które wydawały się nam „niesłychanie
ważne”.
– Do dziś pamiętam smugę światła, która wpadała przez okienko w celi –
opowiada Anna. – Leżałam na łóżku, wpatrywałam się w wirujące pyłki i
było mi po prostu dobrze.
Hamowanie z ABS–em
Przestawienie się z czasu, który biegnie, na taki, który płynie
powolnym rytmem, nie dla każdego jest łatwe. Osoby przyzwyczajone do
życia na maksymalnych obrotach miewają problemy z wyhamowaniem. Dlatego
mnisi starają się im pomóc na różne sposoby. W Rytwianach proponują
dodatkowe zajęcia – malowanie, kurs garncarstwa, spacery po otaczającym
pustelnię lesie.
Karmelici z Piotrkowic pod Kielcami przydzielają każdemu osobistego
przewodnika duchowego. Ale nie po to, by głosił mu non stop kazania.
Większość zakonów, które przyjmują gości, ma charakter kontemplacyjny,
co oznacza, że nie nadużywa się tam słów. Przewodnik stara się więc
przede wszystkim pomóc w dostosowaniu się do innego tempa życia i w
wewnętrznym wyciszeniu.
Gdy opadną pierwsze emocje, właśnie cisza jest tym, co w klasztorach
zauważa się najbardziej. Kameduli z Rytwian opracowali nawet specjalną
metodę terapii ciszą – SpeS. To skrót od łacińskiej sentencji Salus per
silentium – zdrowie przez ciszę, ale samo słowo spes oznacza również
nadzieję.
Terapia opiera się na trzech filarach reguły zakonnej. To milczenie,
kontemplacja, samotność, równoczesna odnowa fizyczna i duchowa. Program
zajęć ustala się po wstępnej rozmowie z gościem, w której uczestniczy
również psycholog. Dzięki wsparciu Unii Europejskiej, w
przyklasztornych budynkach powstała już nawet sauna i siłownia.
To jedyny tak bogato wyposażony obiekt. W innych warunki są dużo
skromniejsze, ale najważniejszego leku – ciszy – nie brakuje. Mnisi i
mniszki są w niej całkowicie zanurzeni. Kto potrafi przez tych kilka
dni podążyć ich śladem, wyciszy się na tyle, by w końcu usłyszeć
siebie.
Wielka cisza
Współczesny świat stał się tak absorbujący, że
już nawet nie uświadamiamy sobie, jak bardzo potrzebujemy tego
zasłuchania w siebie. W efekcie dochodzimy do stanu, w jakim znalazła
się Anna, gdy spieszymy się dla samego pośpiechu, nie wiedząc, czego
tak naprawdę chcemy. Psychologowie ostrzegają, że ten konflikt między
naturalnymi potrzebami i sztucznymi pokusami – wywoływanymi przez
reklamę, modę, chęć imponowania otoczeniu – może się skończyć fatalnie.
Ich gabinety pełne są ludzi, którzy pozornie osiągnęli sukces, w
rzeczywistości zaś są kłębkiem nerwów i frustracji.
– Wcale niełatwo stanąć twarzą w twarz ze sobą – mówi Anna. – Bo nikt
inny nie zada ci tak trudnych pytań, jak ty sama. Gdy zrzucisz pancerz,
w którym przebijasz się przez życie, zaczynasz się zastanawiać, dokąd
właściwie idziesz i czy przypadkiem nie zbłądziłaś w jakąś ślepą
uliczkę. Pytasz więc o sens swojego dotychczasowego życia.
Jeśli nie można włączyć telewizora i uciec od tych rozterek w świat
iluzji, trzeba szukać odpowiedzi. Zwłaszcza że następnego dnia nic się
nie zmieni. Znów czas będzie płynął powoli, znów wszystko wokół spowije
cisza i pozostanie się w niej sam na sam ze swoimi myślami. W
całkowitej samotności byłoby to trudne do zniesienia. Na szczęście
wypoczywając w klasztorze, można nieustannie obserwować ludzi, którzy
wiele lat temu zdecydowali, że już nigdy nie opuszczą tego miejsca. Że
cały ich świat na zawsze skurczy się do kilkumetrowej celi, kaplicy i
ogrodu.
Niemiecki reżyser Philip Groening, który spędził kilka miesięcy w
klasztorze kartuzów i pokazał ich życie w niezwykłym filmie „Wielka
cisza”, mówił w wywiadach, że mnisi wydawali mu się postaciami nie z
tego świata. A jednocześnie miał wrażenie, że wiedzieli o życiu więcej
niż ludzie zasypywani każdego dnia lawiną informacji. Bo tak naprawdę
jaki pożytek mamy z tego, że naoglądamy się i naczytamy plotek o
gwiazdach show–biznesu czy wiecznie skłóconych politykach?
Luksus podarowany duszy
Oprócz wyciszenia, poznania smaku czasu i możliwości porozmawiania z
samym sobą, pobyt w klasztorze daje niepowtarzalną okazję podpatrywania
ludzi wyznających zupełnie inną niż powszechnie uznawana hierarchię
wartości. To, co nam wydaje się ważne – pieniądze, modne stroje, drogie
kosmetyki, wystawne przyjęcia – dla nich jest tylko blichtrem i
marnością. A to, od czego staramy się uciekać – prostota, monotonia,
ubóstwo – ich życiu nadaje sens.
Klasztorna furtka oddziela świat konsumpcji od świata wartości
niematerialnych. Przekroczenie tej granicy przywraca równowagę między
potrzebami ciała, o które troszczymy się codziennie i potrzebami ducha,
o których nie potrafimy lub nie chcemy pamiętać. Spędzenie choćby kilku
dni w tak odmiennej rzeczywistości jest dla osób wierzących
niezapomnianym przeżyciem religijnym, dla wszystkich – doskonałą
psychoterapią. Jak mówią benedyktyni z Tyńca, „odrobiną luksusu
podarowanego duszy”.
Tekst: KATARZYNA POMORSKA