Cztery lata po śmierci poety, który niespodziewanie dla samego siebie dożył szacownego wieku 74 lat, dziennikarz Howard Sounes opisał jego historię. Zaryzykuję stwierdzenie, że „Charles Bukowski w ramionach szalonego życia” jest lepszą książką od każdej, którą opisywany w niej pisarz kiedykolwiek wydał. Książką, czyli tym czymś do czytania, bo czyta się ją jednym tchem – jak to mówią uczeni w piśmie. Ale Charles Bukowski zasłużył sobie na tak świetną opowieść o sobie. Był niezwykle barwną postacią i jak mało kto wykreował sam siebie, wręcz stworzył swoje życie na potrzeby swoich wierszy i powieści. Do jakiego stopnia to działało, niech poświadczy anegdota, jedna z tysięcy.
W czasie burzliwego romansu z młodszą o pokolenie rzeźbiarką Lindą King (rzecz jasna pracowała jako barmanka, no, bo gdzieżby Hank, jak przyjaciele mówili o Bukowskim, mógł poznać nową miłość?) zdarzyła się interwencja policji z bronią w ręku. Sąsiedzi wezwali ją do bardzo gwałtownej awantury w mieszkaniu Charlesa i Lindy. Bukowski trafił do aresztu.
Kiedy jego wydawca zadzwonił na policję, by ratować skórę swego najlepszego pióra, telefon odebrał dyżurny: – Ach, tak panie Martin, proszę chwileczkę zaczekać – powiedział uniżenie. – Charles! – zawołał. – Charles, to do ciebie. Następnie Martin usłyszał, jak ktoś pyta Bukowskiego, czy ma ochotę na kawę. Wyglądało to na bardzo przyjemny wieczór w izbie wytrzeźwień. Pisarza nawet nie próbowano zamknąć w celi, bo cała obsługa regularnie czytywała jego „Zapiski starego świntucha”.
Bukowski jako jeden z nielicznych pisarzy z przedstawienia własnego życia zdołał uczynić sztukę i na głowę pobił w tej dyscyplinie nie byle kogo, bo samego Ernesta Hemingwaya, którego większa część prozy nie wytrzymuje próby czasu, natomiast legenda, którą stworzył wokół swojej osoby – i owszem, ciągle żyje, głównie dzięki temu, że długi czas Hemingway był mistrzem świata w samokreacji.
Że Bukowski wzorował się na Hemingwayu i w życiu, i w pisaniu – nie ma żadnej wątpliwości, ale Papa nie miał aż takiego szczęścia do biografów, jak Hank. Włóczęga, alkoholik i dziwkarz, męski i damski bokser, robotnik fizyczny do pierwszej wypłaty, bywalec obskurnych barów Los Angeles, którego obrzydliwa powierzchowność przyciągała jak magnes piękne i młode kobiety, został uznany za jednego z największych amerykańskich ludzi pióra. Jego wiersze chcieli nagrać nawet Beatlesi, lecz przestraszyli się reputacji autora.
Bukowski, zachłannie czytany przez tysiące, pisał niezwykle prosto, ale nie jest to łatwa lektura, a mimo to doczekał się masowych nakładów. Pieniądze, które na nich zarobił, wydawał na piwo, płyty z muzyką klasyczną, a za to, co zostało, kupił sobie bmw (nie chcieli mu go sprzedać, bo wyglądał jak menel bez grosza przy duszy).
O tym wszystkim przeczytacie w porywającej książce Howarda Sounesa, który czule wszystko to opisuje. „The Independent” uznał nawet, iż ta biografia, mimo że wcale nie jest pisana na kolanach i brązownicza, podbija twórczość Bukowskiego, którego sztuka wykuwała się z codziennej mordęgi życia. Dzięki takiej opowieści ćma barowa, jaką był Bukowski, nie spali się w ogniu niepamięci.