Czas karnawału jest czasem odpędzania złych mocy. Przekonałam się o tym naocznie w górskim miasteczku w Macedonii.
Wyobraźcie sobie kilkutysięczne miasteczko na stoku wysokiej góry. Stare, kamienne domy, drewniane płoty, labirynt stromych i wąskich uliczek, suszące się na werandach girlandy papryki i tytoniu. Kilka małych cerkiewek i wielki plac w centrum.
Ze wszystkich stron schodzą się tutaj poprzebierani ludzie - barwny, roztańczony tłum. Panuje nieopisany zgiełk. W różnych miejscach placu grają muzykanci. Kręci się korowód złożony z kilkuset tancerzy.
Grupka niemiłosiernie brudnych wyrostków w zwierzęcych maskach wywija krowimi ogonami, maczając je w kałużach i rozbryzgując błoto na tańczących. Nikt nie ma im tego za złe. Umazany sadzą "Afrykańczyk" trzyma za rękę pannę młodą.
Obok pląsa szaman w kostiumie z długiego włosia, obwieszony dzwoneczkami. Przy nim potyka się na powykrzywianych obcasach roznegliżowana kokota w kusym futerku i ażurowych pończochach.
Kokota i panna młoda mają zarost - wszyscy tancerze to mężczyźni. Ten karnawał ma miejsce co roku w miasteczku Wewczany na południu Macedonii w ostatni dzień roku, który świętuje się tutaj - według prawosławnego kalendarza - 13 stycznia.
To dzień św. Wasyla.
Karnawałowi przebierańcy to wasyliczarzy.
Państwo młodzi i prezerwatywy
Nie wiadomo dokładnie, od jak dawna w taki sposób obchodzi się w Wewczanach koniec roku, ale badacze starych obrzędów twierdzą, że od paru tysięcy lat. Obecnie wewczański karnawał to mieszanka archaicznych, pogańskich obrzędów, cerkiewnych symboli i współczesnej pop-kultury.
Obok przebierańców wykorzystujących tradycyjne maski i kostiumy, widać też młodych mężczyzn przebranych za znanych z telewizji polityków albo za... prezerwatywy. Cała ta maskarada ma jednak głębokie rytualne korzenie.
Ivanko, młody chłopak oprowadzający mnie po Wewczanach, tłumaczy: "Tydzień od Bożego Narodzenia (w prawosławiu - 7 stycznia) do jutra (14 stycznia - święto Jordana, upamiętniające chrzest Chrystusa) to czas niechrzczony. Nieczyste duchy krążą nad nami. Nazywamy je karakondżule.
Nie wolno pozwolić im podejść, rozumiesz? - powtarza kilkakrotnie. Początek stycznia w tradycyjnych kulturach zawsze był czasem szczególnym. Wierzono, że to czas wyjęty spod boskich praw. Wszelkie złe moce są wtedy bardzo blisko ziemi.
Stosowano dziesiątki magicznych zabiegów, które miały odgonić zło oraz zapewnić dobrobyt i zdrowie. Ślady tych zabiegów są bez przerwy obecne w karnawałowym szaleństwie wasyliczarów.
Wasyliczarskie grupy (a jest ich w miasteczku chyba kilkadziesiąt) muszą obejść wszystkie domy z życzeniami dobrego urodzaju i bogactwa w nowym roku. Mają na to cały dzień i całą noc. Na progach czekają już gospodarze z butelkami wina i śliwowicy.
Często przy długich, rymowanych toastach ulewa się kilka kropel na ziemię - dla przebłagania szkodliwych duchów. Każda grupa, choćby była przebrana bardzo współcześnie, powinna mieć ze sobą "parę młodą".
Mężczyźni przebrani za narzeczonych zachowują się bardzo niesfornie, żeby nie powiedzieć - obscenicznie. Ich gesty mają symbolizować płodność i urodzaj.
Świat do góry nogami
Rozpasanie przebierańców sprawia czasem wrażenie ataków szaleństwa. Na co dzień spokojni mężczyźni pozwalają sobie na zupełnie dzikie zachowania. Tarzają się w błocie, wymachują nabitymi na widły martwymi wronami, pobekują. Takie są reguły karnawału.
Ustalone prawa zostają zawieszone, wszelki porządek odwrócony. Świat staje na głowie. Często ośmiesza się rzeczy najbardziej wzniosłe. Jedna z wasyliczarskich grup zainscenizowała, ni mniej, ni więcej, tylko pasję Chrystusa.
Długowłosego młodego mężczyznę w cierniowej koronie i białej, pochlapanej czerwoną farbą szacie postawiono pod krzyżem. "Jezus" przemawiał do tłumu, a po każdym jego zdaniu gawiedź wybuchała śmiechem.
"Jezus" mówił na przykład: "jeśli chcecie osiągnąć górę, musicie trzymać się dołu", przy czym ów "dół" był jednoznaczny z męskim przyrodzeniem. Te żarty nikogo nie gorszyły. W tłumie rozbawionych widzów widziałam nawet popa z rodziną.
I przypomniały mi się karnawałowe zwyczaje Średniowiecza - Święta Głupców, w których prawdy chrześcijańskiej wiary były przez samych chrześcijan parodiowane i wyśmiewane.
Karnawał w Wewczanach przebiega tak, jak karnawały w średniowieczu i renesansie. "Wojna postu z karnawałem" Pietera Breughla.
Złe duchy uciekają przed hałasem
W czasie karnawałowym wszystko jest dozwolone. Ale ponieważ to także czas, w którym demony są blisko - trzeba się mieć na baczności i za wszelką cenę starać się je zmylić. Pokazuje się więc złym duchom zwariowany, nieprawdziwy świat po to, by je oszukać.
Temu samemu służą karnawałowe kostiumy i maski. Nikt spośród wasyliczarów nie ma odsłoniętej twarzy. Wszyscy są przebrani, ukryci - zło nie może więc odkryć ich prawdziwej natury ani uczynić im krzywdy. Ale najważniejszym sposobem odpędzania nieprzychylnych duchów jest wszechobecny hałas.
Każda grupa ma swoich muzykantów. Donośne dźwięki ogromnych bębnów i przenikliwe piski długich trąb, zurli, odbijają się od pobliskich szczytów. Muzyka ani na chwilę nie milknie. Do tego jeszcze każdy przebieraniec ma a to gwizdek, a to dzwonki i brzękadełka, jakieś kołatki, tamburyna, a ostatecznie - swój głos.
Zewsząd słychać głośne śpiewy i okrzyki. Na każdym rozwidleniu ulic grupy wasyliczarów zatrzymują się i odtańcowują korowód. Ale jaki! Z głośnymi przytupami, głębokimi przysiadami, podskokami pół metra w górę, do utraty tchu, do bólu w mięśniach.
Nie wolno się oszczędzać - tańce też mają moc przepędzania duchów. I nieprzypadkowo odbywają się na skrzyżowaniach dróg - jak wiadomo, to ulubione miejsca gromadzenia się złych mocy.
Wszystko kończy się o świcie. Przebierańcy spotykają się przy źródle, na szczycie góry. Myją się, a pop chrzci wodę. To koniec niechrzczonego czasu. Przepędzone duchy oddalają się od ziemi. Wrócą dopiero za rok.
Marta Kolasińska
fot.shutterstock.com