Czy znasz się na tyle dobrze, by wiedzieć, jak zareagujesz w nietypowej
sytuacji? Na przykład: Twoje życie dotąd było spokojne i bezpieczne. I
nagle w domu wybucha pożar. Uciekasz na zewnątrz i nagle widzisz, że w
którymś z mieszkań zostało dziecko sąsiadów. Wrócisz po nie, czy
będziesz tylko krzyczeć ze strachu? Albo jesteś świadkiem wypadku -
zaczniesz pomagać, czy będziesz tylko stać i się przyglądać? Jak
zareagujesz, gdy ktoś zaproponuje Ci dużą łapówkę za załatwienie
prostej sprawy?
Jakże często się zdarza, że z pozoru odważni ludzie okazują się
tchórzami w sytuacjach kryzysowych, cisi i lękliwi nagle stają się
bohaterami, a ci, którzy uważają się za niezłomnie uczciwych,
niespodziewanie się łamią...
Dopóki nie znajdziemy się w ogniu próby, nie poznamy swoich możliwości
ani ograniczeń. Oznacza to, że sami siebie nie znamy. Jakże więc możemy
twierdzić, że wiemy, czego tak naprawdę potrzebuje nasza dusza? A skoro
tak, to powinniśmy bardzo uważać, czego sobie życzymy - zwłaszcza gdy
chcemy za pomocą magicznych rytuałów spełnić swoje marzenie.
Źle wyznaczony cel
Największym pragnieniem mojej znajomej
było szczęśliwe małżeństwo. Wykonała więc bardzo skomplikowany rytuał.
Jako cel zapisała: "Jestem żoną Marka T.". Była bowiem przekonana, że
tylko z tym mężczyzną będzie szczęśliwa. Rytuał zadziałał. Jednak
wkrótce po ślubie okazało się, że ów pan w żaden sposób nie jest w
stanie zapewnić jej ani miłości, ani spokoju, ani tym bardziej uczucia
satysfakcji.
Gdzie moja znajoma popełniła błąd? W określeniu celu rytuału, który
powinien brzmieć: "Jestem szczęśliwą, spełnioną w miłości i małżeństwie
kobietą" (pamiętamy, że cel zawsze podajemy jako stan osiągnięty).
Niestety, zapewne tak określony cel doprowadziłby do małżeństwa mojej
znajomej z zupełnie innym mężczyzną, ale ona, zakochana, chciała
właśnie Marka T. No cóż, męczy się z nim do dziś. Życzenie się
spełniło. Tyle że przecież tak naprawdę chciała być szczęśliwa w małżeństwie...
Czy rzeczywiście w tej sytuacji miało znaczenie, kim ten mąż będzie?
Los lubi być złośliwy
Zupełnie inaczej było w przypadku brata mojej znajomej wróżki, który,
choć z oporami, posłuchał jej rady. Od dziecka, zafascynowany książkami
Fiedlera, marzył o podróżach, odkrywaniu świata. Jako dwudziestoletni
student geografii postanowił wesprzeć swoje pragnienia stosownym
rytuałem magicznym. Chciał jako cel podać: "podróżuję po całym
świecie". Na szczęście jego siostra zmusiła go, by przez parę tygodni
zastanowił się dokładnie, czego tak naprawdę chce od życia. Jakich
emocji, odczuć. Nie wydarzeń. W końcu ustalił: "moja praca, która jest
moim życiem, daje mi głębokie zadowolenie i satysfakcję". I chociaż,
wykonując ten rytuał, był przekonany, że jedynie ciągłe podróże
sprawią, że będzie szczęśliwy, teraz, po dwudziestu latach od tamtego
dnia, nie zamieniłby jednego dnia spędzonego w pracowni
konserwatorskiej muzeum na, jak to dziś określa: "męczące pałętanie się
po bezdrożach". Wie, co mówi, bo kiedy udało mu się spróbować owych
wymarzonych podróży, zupełnie mu się to nie spodobało. Okazało się, że
tak naprawdę jest klasycznym domatorem. A w jaki sposób jego siostrze
udało się zniechęcić go do błędnego opisania celu rytuału? Uświadomiła
mu, że Los nie lubi, jak ogranicza się mu inwencję i z czystej
złośliwości mógłby wysyłać mężczyznę w misjach wojskowych po całym
świecie lub np. zrobić z niego akwizytora czy przedstawiciela firm
farmaceutycznych. Podróżowałby, owszem - ale czy o takich podróżach
naprawdę myślał? Niezwykle ciekawy - nawet magiczny - był też sposób, w
jaki student geografii stał się konserwatorem sztuki. Ale to już
całkiem inna historia...
Elwira D'Antes