Mój Wietnam to skały z pereł wyplutych przez smoki, koszmarny Sajgon z najlepszymi na świecie sajgonkami i magiczne Hanoi z Pagodą na Jednej Nodze i tysiącami bajkowych sklepików. Tu nie tylko ryż smakuje inaczej...
Xin Chao to po wietnamsku dzień dobry. Jedź do tego kraju, a poznasz magiczny klimat całej Azji. A gdy już tam dotrzesz, zacznij zwiedzanie od zatoki Ha Long. Legenda głosi, że gdy wrogowie Wietnamu płynęli po niej statkami i zbliżali się już do szturmowania wybrzeża, tubylcy wezwali na pomoc smoki. Przybyła Matka Smoków ze swoimi dziećmi, całym stadem. Smoki nadleciały wprost nad zatokę, po której sunęły okręty. Zaczęły wypluwać perły, a każda zamieniała się w skałę i wrogie statki rozbijały się o nie. A że pereł było bardzo dużo, powstała masa skalnych wysepek, które wyglądają jak z baśni. Jest ich prawie dwa tysiące i mają przeróżne kształty przypominające zwierzęta i fantastyczne stwory.
Kraina czarnoksiężnika
Zaledwie kilka wysp jest zamieszkałych przez ludzi. Większość zasiedlają ptaki i zwierzęta. Gdy jest mglisty dzień, cała okolica jest zupełnie nierealna, przypomina krainę czarnoksiężnika. Równie piękna jest wieczorem, po słonecznym dniu, gdy po perłowoturkusowej wodzie tańczą czerwono-pomarańczowe refleksy. Po zatoce przemykają łodzie-sklepiki z owocami i rybami oraz stateczki pasażerskie z turystami na pokładzie. Magia zatoki Ha Long zwabia corocznie w te strony prawie 3 miliony turystów!
Niewidzialni dla innych
Przybysze z całego świata na własnej skórze chcą się przekonać, czy po wpłynięciu do smoczej zatoki stają się niewidoczni dla innych. To też jedna z klechd domowych tych stron, pięknie opowiedziana przez Catherine D4neuve w filmie „Indochiny”. Ten wzruszający melodramat bardzo spopularyzował prawdziwy cud przyrody, jakim jest zatoka Ha Long. Każdy, kto obejrzał ten film, nagrodzony Oscarem w 1992 roku, zaczyna marzyć, żeby na własne oczy zobaczyć te dziwy. Na żywo jest jeszcze piękniej! Zatoka znajduje się w północno-wschodniej części Wietnamu, w prowincji Luang Ninh, i zajmuje ponad 1500 kilometrów kwadratowych. Od 1994 roku Ha Long jest na liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
Sznury prawdziwych pereł
Na niektórych wyspach są cudnej urody groty, gdzie można podziwiać przepiękne formacje skalne. Przypływa się do nich statkiem. Ja z grupą przyjaciół wsiadłam na statek w miasteczku Ha Long i popłynęliśmy. Dopłynęliśmy do skały z grotą, zeszliśmy na brzeg i wąską ścieżką wiodącą pod górę, wśród bujnej roślinności, wspięliśmy się do wejścia do jaskini.
Po wyjściu z jaskini wracamy na statek. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawia się kilkanaście kobiet obwieszonych sznurami prawdziwych pereł. Sznurki długie i krótkie, mleczno- białe, błękitnawe i różowawe zwisają im z szyi i przedramion. Zachwalają towar, ale my nie mamy czasu na targowanie się, więc mało kto kupuje. Ale nie ma czego żałować, bo w drodze powrotnej na nasz statek wsiadają dwie handlarki, które poza perłami mają jeszcze wisiorki, broszki, kolczyki i bransoletki. Nie tylko panie, ale i panowie są bardzo zainteresowani. Ja wysiadłam ze statku z trzema sznurkami pereł, bo nie mogłam się zdecydować na kolor: perłowe, różowawe czy szare? Kupiłam wszystkie. I słusznie, bo teraz są zachwycającą pamiątką, przypominają mi magiczną zatokę.
Sajgonki lepsze niż Sajgon
Byłam w Sajgonie, a właściwie w Ho Chi Minh, bo w 1976 roku nazwę zmieniono na cześć tego komunistycznego wodza. Nie znalazłam w nim nic magicznego – tysiące motorowerów, rowerów i motorynek, smród i hałas. No cóż, miasto liczy prawie 7 milionów mieszkańców. Większość osób chodzi w maseczkach na twarzy. Bałam się przejść przez jezdnię, bo kierowcy kompletnie nie uważają na przechodniów. Nocowaliśmy w Sajgonie tylko raz i pod oknem przez całą noc warczały motorynki. Jedyne, co jest tam najlepsze na świecie, to… sajgonki i zupa pho.
Zwiedzałam także znajdujące się na północ od tego miasta tunele Cu Chi, zbudowane w latach 60. przez bojowników Vietcongu. Mają 250 kilometrów długości i znajdują się na trzech poziomach od 8 do 10 metrów pod ziemią. Partyzanci komunistycznej Północy docierali nimi pod bazy amerykańskie na Południu. Innym zachowanym zabytkiem z czasów wojny są doły-pułapki w dżungli najeżone ostro zakończonymi bambusowymi lub stalowymi dzidami. Ale to temat na inną opowieść.
Miasto tysiąca sklepików
Z Sajgonu poleciałam do Hanoi. I obecna stolica Wietnamu mnie zachwyciła. Te dwa miasta dzieli 1700 kilometrów i bardzo się one różnią. Co prawda, jest w Hanoi Mauzoleum Ho Chi Minha, na monumentalnym i pustym placu w stylu socrealistycznym, ale nie ma przymusu jego zwiedzania. Trzeba za to koniecznie odwiedzić Pagodę na Jednej Nodze z 1042 roku i Świątynię Literatury z 1070 roku – pierwszy wietnamski uniwersytet, gdzie zgodnie z zasadami konfucjanizmu kształcono przyszłych urzędników. Trzeba też pójść na Stare Miasto i zanurzyć się w jego wąskich uliczkach, by poczuć smaki, zapachy i ducha tego założonego w 1010 roku miasta.
Wzdłuż uliczek, na parterach, jest sklepik przy sklepiku, bar przy barze, warsztat krawca przy warsztacie szewca. Sklepiki są wąskie i długie, a wielu sprzedawców siedzi na ulicy wraz z wystawionym towarem. Przepiękne jedwabne szale i sukienki, wyroby z drewna i laki, pamiątki, lalki – wszystko to jest lepszej jakości niż wyroby wietnamskie sprzedawane w Polsce, a można je kupić znacznie taniej niż u nas. Jeśli się zmęczysz chodzeniem i zakupami, to weźmiesz za grosze rykszę i wrócisz do hotelu na kolację. Zupy, warzywa, owoce morza, nawet pieczone żaby i świerszcze – niezwykła różnorodność smaków. Można o tym długo opowiadać – jedzenie w Wietnamie jest wspaniałe. U nas ryż to ryż, a tam jest kilkanaście gatunków i wszystkie są pyszne, świeże, prosto z pola. Naprawdę można jeść sam ryż, bez żadnych dodatków. To jest magia!