Niektórzy
już od progu mówią, jaki mają problem. Innym przychodzi to z trudem. To
najczęściej ci, którzy boją się żyć własnym życiem. Biernie czekają na
to, co przyniesie im los albo podpowiedzą ludzie.
Kamila nie sformułowała problemu, który ją do mnie przywiódł, zatem po prostu rozłożyłam karty.
– Nie jest pani szczęśliwa – stwierdziłam,
dostrzegając w tarocie odwróconą Wieżę. – Przepraszam, że to powiem, ale
wydaje mi się, że dzieje się to niejako na pani życzenie. Żyje pani
iluzją, która nie może się ziścić. Nie potrafi pani odejść od mężczyzny.
W konfrontacji z bliskim człowiekiem czuje się pani bezsilna.
Spojrzała
bacznie i... nagle zaczęła mówić. O smutnym dzieciństwie dziewczynki
systematycznie tresowanej przez wiecznie niezadowoloną matkę. O
nieustannej kontroli. O tym, że w wieku kilkunastu lat nie potrafiła już
wyrazić swojego zdania. Siedziała w kącie i czekała. Na co? Aż
przyjdzie ktoś, wydostanie ją na światło dzienne i pokocha. Stało się
to, kiedy kończyła szkołę policealną. Bohdan nie był mężczyzną jej
marzeń. Zwyczajnie się nią zainteresował.
Roześmiała się gorzko: – Był jedyny, więc jak mogłam odmówić? Nikomu innemu się nie spodobałam – zamilkła, po czym ciągnęła dalej. – Przypisywałam Bohdanowi intencje i zalety, których nigdy nie miał. Być może on czynił podobnie. W każdym razie małżeństwo okazało się pomyłką.
– Urodziła pani dziecko...
– Córkę. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że czuję się zawiedziona. Gdy coś było nie tak, szukałam winy w sobie. Nigdy nie zrobiłam awantury. Przeciwnie, starałam się łagodzić sytuację. Ale nic nie pomogło. Rzucił mnie, proszę pani, dla innej, a na odchodne usłyszałam, że nie umiem kochać.
– Co było dalej?
– Wyprowadziłam się z Elą do domku po babci. Któregoś dnia wracałam z zakupami. Nagle obok zatrzymał się samochód i facet zaproponował mi podwiezienie. Wsiadłam, bo wydał mi się sympatyczny. Zajechaliśmy pod dom, ja wzięłam torby. Tymczasem koleżanka, która podczas mojej nieobecności opiekowała się Elą, zaprosiła gościa na herbatę. Tak pojawił się w moim życiu Janek. Pamiętam, że zasiedział się tamten pierwszy raz aż do zmroku. Potem zaczął przyjeżdżać. Cieszyłam się. Byłam samotna, a dom potrzebował męskiej ręki. Zdawało mi się, że jeśli wpuszczę do siebie mężczyznę, będzie jak u kelnerki.
– Jakiej kelnerki?
– Mieszka niedaleko mnie. Kiedyś też żyła w takim bieda-domku. A dzisiaj? Pałac ma, proszę pani, pałac. Kobieta – niby nic nadzwyczajnego – pulchna, koło czterdziestki. Tylko że w przeciwieństwie do mnie wesoła jest i chyba na ten śmiech facetów bierze. Co pół roku, w najgorszym razie co rok, znajduje kolejnego narzeczonego. Każdy z nich sporo w jej chałupę zainwestował. A jak już skończył, to ona cap! I zaraz następnego przyprowadzała.
W tym momencie przypomniał mi się pewien miły pan z Płocka. Przedstawił się jako prosty budowlaniec, który w trakcie własnej sprawy rozwodowej poznał przemiłą panią mecenas. Stopniowo znajomość przeniosła się na grunt prywatny. Poszli do łóżka i od tego momentu zaczęli planować wspólną przyszłość. Mecenas akurat odebrała klucze do nowo powstałego apartamentu...
– Wykończyłem całe mieszkanie. Porządnie, jak dla siebie. Kiedy skończyłem, ona pokazała mi drzwi – zwierzał się, przepełniony smutkiem oraz słusznym oburzeniem.
Ciekawe, czy była to również metoda kelnerki? – zastanowiłam się...
Ale Kamila kontynuowała: – Jesteśmy ze sobą dwa lata. Razem, ale osobno. Janek przyjeżdża do mnie co tydzień, posiedzi, zostaje na noc. W domu nic nie pomoże. Nawet talerza po sobie nie uprzątnie.
– Co pani do niego czuje?
– Nie wiem. Zjawia się, to się zjawia. Tak przemijają moje najlepsze dni...
Nie mam pojęcia, czy potrafiła zastosować się do rady tarota. Jednak ufam, że się udało, mimo że długo była bierna i przyjmowała wyłącznie to, co samo wpadło jej w ręce. A człowiek – mówiły karty – chcąc zmienić coś w swej egzystencji, musi przyjąć postawę aktywną. Zebrać się na odwagę. Popracować nad przywróceniem poczucia własnej wartości. Uwierzyć, że tak samo jak inni i on ma prawo do szczęścia.
Maria Bigoszewska