Brazylia to nie tylko karnawał! O nie! To ojczyzna krajobrazów, które śnią się po nocach. Orgiastycznych smaków. I magicznej wręcz wiary zarówno w Chrystusa, jak i afrykańskich bogów.
Wiedziałam, że w Brazylii fajny jest karnawał, a właściwie jego zakończenie, gdy w barwnej, roztańczonej paradzie prezentują swój kunszt i urodę półnagie tancerki i tancerze. Ale wyjazd, który mi się kroił, miał być już po terminie karnawału. Jednak nigdy wcześniej nie byłam w żadnym kraju Ameryki Południowej, więc poleciałam. Z Frankfurtu do Rio (13 godzin) brazylijską linią, dwupoziomowym dżambo dżetem. Obsługa miła, jedzenie pyszne. Do Brazylii przylatuje 5 milionów turystów rocznie. Osoby pracujące przy obsłudze ruchu turystycznego dobrze wiedzą, jak je traktować, by zostawiły u nich trochę pieniędzy.
Chrystus i voodoo
W Rio de Janeiro zamieszkałam w hotelu przy plaży Copacabana. Widok z okna na ocean jest bajeczny i słychać głośny szum fal. Ta muzyka oceanu to coś, co warto usłyszeć. Copacabana to jedna z najpiękniejszych plaż świata – ma 4,5 kilometra długości i magicznie biały piasek. Nie wylegiwałam się jednak na plaży, bo zwiedzałam największy stadion świata – Maracanę i „głowę cukru” – wzgórze nazwane tak od kształtu przypominającego sprzedawane kiedyś kawały cukru. Obok, na wzgórzu Corcovado, stoi pomnik Chrystusa Zbawiciela z rozłożonymi rękami, obejmujący mieszkańców miasta i witający przybywających od strony morza. Widać, że Brazylia to największy katolicki kraj świata!
Ale jak się głębiej w niego wejdzie, okazuje się, że stare kulty czarnych niewolników, ściąganych tu siłą przed wiekami, wciąż żyją. Niewolnikom zabraniano praktykowania ich wierzeń. W efekcie powstały kulty takie jak voodoo czy umbanda, w którym to czci się bóstwa afrykańskie ukryte pod imionami Marii i Chrystusa. Wracając do mojej wycieczki, to właśnie tuż u stóp pomnika Chrystusa wypiłam najlepszą, jak dotąd, kawę w życiu!
Kawa, czyli napój bogów
Jestem miłośniczką kawy, szczególnie espresso. Najlepszą piłam we Włoszech i nie sądziłam, że gdzieś może być jeszcze lepsza. Myliłam się! Kawa w Brazylii jest wspaniała i tania. Tajemnica jej wybornego smaku kryje się w tym, że rośnie w tymże kraju i jest zawsze świeża, a Brazylijczycy doskonale potrafią ją przyrządzać. Zawsze ma rozkoszną piankę…
Owoce i warzywa w Ameryce Południowej to temat na osobne opowiadanie. Ich bogactwo i smak przyprawiają o zawrót głowy i myli się ten, kto twierdzi, że u nas można już dostać wiele z nich. Tak, ale do nas płyną tygodniami i nigdy nie będą miały takiego smaku i aromatu jak w kraju, w którym wyrosły w pełnym słońcu. W hotelach oprócz zwykłych potraw było zawsze kilkanaście rodzajów owoców i trudno było się zdecydować, co wziąć. Wszystkie soczyste i pachnące. Papaja i mango – rewelacja.
Mięsa w Brazylii też są inne niż u nas. Wołowina z grilla jest bardzo miękka i ma niepowtarzalny smak. A gęsta zupa z czarnej fasoli z wieprzowiną? Cudo! Trunki są oryginalne. Najbardziej smakowała mi caipirinha – wódka z trzciny cukrowej z sokiem z limonki i trzcinowym cukrem.
Potężny i zachwycający wodospad na rzece Iguaçu
Dżungla jak marzenie
Z Rio de Janeiro poleciałam do Manaus położonego w sercu amazońskiej dżungli. I wtedy przekonałam się, jaki to olbrzymi kraj. Wiedziałam, że Brazylia jest największym krajem Ameryki Południowej, ale nie spodziewałam się, że będę lecieć samolotem z jednego miasta do drugiego aż 5 godzin!
Gdy podróżowałam do Manaus, była piękna pogoda i w dole nie widziałam nic poza zielonym dywanem poprzecinanym błękitnymi wstęgami rzek. Dżungla i dżungla. Dwie trzecie powierzchni Brazylii zajmują lasy – z góry było to widać jak na dłoni.
A jednak wylądowałam w mieście nazywanym Paryżem tropików. Moim celem była jednak amazońska dżungla. Po trzech godzinach płynięcia łodzią dotarłam do hotelu położonego w sercu dżungli. Rzeka Rio Negro, którą płynęłam, ma kilka kilometrów szerokości! A Amazonka, do której wpada, jest jeszcze szersza! Wydawało mi się, że poza wodą nic tam nie ma. Widziałam nawet wyskakujące z wody słodkowodne delfiny!
Hotel na palach
Hotel zbudowany na palach robi wrażenie. Można się do niego dostać, tylko płynąc łodzią, nie ma żadnej drogi lądowej. Składa się z kilkunastu drewnianych, trzypoziomowych domów i jest ekologiczny. Drewniane ściany, podłogi z surowych desek, dach z trzciny. Żadnej telewizji, prąd tylko z generatora, ale pokoje z łazienkami i wodą z prysznica. Okna nie mają szyb, tylko siatki, by nie wchodziły zwierzęta i owady. Ale po ścianach łazienek i tak biegały jaszczurki. Pomiędzy domkami są pomosty-kładki, którymi idzie się też do restauracji i recepcji.
Na tarasie pokoju, tak jak wszyscy, miałam zawieszony hamak i mogłam, leżąc, podziwiać bajkowy zachód słońca nad bezmiarem wód. W nocy coś cykało, chrumkało, pukało i pluskało za oknem. Najpierw byłam zafascynowana tymi różnorodnymi odgłosami, ale i trochę przestraszona, a potem, nie wiadomo kiedy, usnęłam i spałam jak nigdy w życiu. A o świcie obudził mnie ptasi koncert.
Słyszałam Głos Boga
Hotel na wodzie jeszcze nie był wisienką na torcie. Okazały się nią wodospady na rzece Iguaçu, położone u zbiegu granic Brazylii, Argentyny i Paragwaju. Znajdują się w parku narodowym utworzonym w subtropikalnej dżungli, gdzie jest także rezerwat zwierząt: papug, tukanów, kajmanów i wielu innych. Cuda! Jeszcze nie widziałam wodospadów, a już słyszałam niezwykły huk. Gdy podjechałam w pobliże wodospadu Foz do Iguaçu, dźwięk stał się potężny.
Wodospad, a właściwie wodospady, bo woda na odcinku ponad 4 kilometrów spada z 275 progów skalnych w dół z dużej wysokości, jest największy w Ameryce Południowej. Przy samych wodospadach huk jest tak potężny, że nie słychać głosu człowieka stojącego obok. To robi niesamowite wrażenie. Wodospad zwiedza się z licznych tarasów widokowych, nieraz podchodzi się tak blisko do wody, że rozpryskujące się krople moczą jak deszcz. Można też płynąć dołem pontonami. Skorzystałam z tej możliwości i, choć byłam w kamizelce ratunkowej i z przewodnikiem,
to i tak było dużo emocji, gdy wydawało mi się, że za chwilę znajdę się pod wodospadem.
Jednak najbardziej spektakularny jest wodospad „Diabelska gardziel”, zwany też „Głosem Boga” ze względu na huk wody. Energię tego żywiołu czuje się tu niemal namacalnie. Ja jestem spod znaku Raka, więc byłam u siebie. I teraz wciąż tęsknię za tym wodospadem, jednym z najpiękniejszych i najbardziej magicznych miejsc, jakie widziałam na naszej pięknej planecie.