Kiedy Aśka oświadczyła mi, że leci do Boliwii do faceta, który oświadczył jej się przez internet, byłam przerażona. I miałam do siebie żal, że trochę się do tego przyłożyłam...
Umówiłam się z przyjaciółką. Planowałyśmy wyskoczyć na kawę albo do kina. Jednak gdy do niej weszłam, zorientowałam się, że nigdzie się nie wybierzemy…Policzki Aśki pokrywały czerwone plamy i była okropnie potargana. Bez słowa poprowadziła mnie do pokoju, gdzie na stole – ułożony w metalowej folii, niczym w srebrnej trumience – spoczywał pukiel włosów…
– To twoje? – wykrztusiłam z trudem. – Co się stało?
– Alicja! – jęknęła Asia.
Alicja była oficjalną partnerką Wojtka, do którego Asia zapałała niedawno gwałtownym uczuciem. Ponoć Wojtek, wzruszony szczodrymi dowodami Asinej miłości, miał rozmówić się ze swoją dziewczyną. Czy to zrobił – nie wiadomo. Dość, że godzinę temu narzeczona przybiegła do Aśki i rzuciła się na nią z pazurami. W ponurym nastroju wpatrzyłyśmy się w lok wydarty Aśce przez rywalkę.
– Musisz pójść do fryzjera – powiedziałam niepewnie. Ale przyjaciółka żałośnie pociągnęła nosem:
– Zadzwoniłam do niego. Wiesz, co zrobił? Oświadczył, że nie będzie rozmawiał i bach! – rozłączył się.
Wróżba, nie-wróżba
Nie wiedziałam, jak ją pocieszyć. Ale patrząc na przyjaciółkę, uznałam, że moralizowanie nie ma sensu. – Chcesz, żeby ci powróżyć?
Na te słowa Asia lekko się ożywiła. Wyjęłam z torebki tarota.
Niestety, karty ułożyły się bez ładu i składu. Nie ten dzień, nie ta godzina – skonstatowałam w duchu i już miałam schować talię, kiedy spostrzegłam pełne nadziei spojrzenie przyjaciółki. Doszłam do wniosku, że poprawa jej samopoczucia będzie pozytywnym uczynkiem. I choć kołatało mi w głowie, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, rzekłam krzepiącym tonem:
– Pal licho Wojtka. Znajdziesz sobie innego. Po prostu otwórz się na inne możliwości...
– Jakie? – podchwyciła czujnie.
– No – ciągnęłam – musisz się uaktywnić. Rusz się z domu. Pointegruj się z nowymi ludźmi. Daj losowi szansę.
Słuchała jak zahipnotyzowana. A ja trochę się zagalopowałam, opisując nadzwyczajne przymioty wymyślonego partnera.
Mój ci on!
Przez następne tygodnie miałam mnóstwo pracy i nie widywałam się z nikim. Ale gdy znalazłam czas, natychmiast zadzwoniłam do Aśki. A ona po usłyszeniu mojego głosu szepnęła konspiracyjnie:
– Poznałam cudownego faceta.
– Gdzie?! Kiedy?
– Przez internet. Przecież miałam się zaktywizować, prawda? To Boliwijczyk. Przegadaliśmy wiele godzin. Zaprasza mnie do siebie.
– Do Boliwii?!
– Pewnie. Postanowiłam lecieć. Szkoda życia na czekanie. Zresztą oświadczył mi się...
Na takie dictum niemal odjęło mi mowę. Pod czaszką zakotłowało się od wieści przedstawianych w mediach: narkotykowa mafia, partyzanci, bandyci, kto wie, czy nie handlarze żywym towarem?...
Serce mówi prawdę
Błagałam Asię o zaproponowanie wirtualnemu amantowi wcześniejszej wizyty w Polsce. Ale Aśka była głucha na wszelkie argumenty.
– Tak mi widocznie przeznaczone – podsumowała z mocą.
Zawstydzona przyznałam się do manipulacji z tarotem. Na co ona odparła, abyśmy powtórzyły sesję.
Rzuciłam zatem karty, ale one... ponownie odmówiły przekazu. Aśka uznała to za wskazówkę, by nikt nie wtrącał się do jej wyborów. Ja wprost przeciwnie – umierałam ze strachu o dziewczynę.
Na lotnisko odprowadzałam ją, uzgadniając „ratunkowe” hasła:
– Jeżeli powiesz albo napiszesz „róże zwiędły”, ja natychmiast zawiadamiam międzynarodowe organizacje i służby dyplomatyczne. Pamiętaj, odzywaj się!
Przyjaciółka roześmiała się:
– Oj, moje ty strachajło. Nie martw się. Głęboko wierzę swojej kobiecej intuicji...
Jednak czas pokazał, że to ona miała rację, nie ja. Boliwijczyk jest najlepszym mężem na świecie. Natomiast Aśka każdą rozmowę zaczyna nieco złośliwie:
– Róże kwitną, Marysiu, i mają się znakomicie.
Maria Bigoszewska - karty nadziei