Z czym kojarzy się nam karnawał? Z zabawą! Tańcem! Swawolą! I z rozpasaniem!
A także z magią...
[IMG type="MEDIUM" src="1180_1269949331.jpg" zoom="YES" class="fleft" folder="content"]
Choć rozpoczyna się w święto Trzech Króli i kończy w Środę Popielcową, przed Wielkim Postem, dziś chyba mało kto kojarzy tę „imprezę” z Kościołem. I to mimo że najsłynniejsze zabawy odbywają się w miastach, gdzie większość mieszkańców jest katolikami. Nawet jeśli miasto – jak amerykański Nowy Orlean – jest katolicką wysepką w morzu protestantyzmu.
Największy bal kostiumowy
Karnawał w Wenecji to największy na świecie bal kostiumowy. A zarazem matka karnawałów świata – wszystkie inne nawiązują w jakiś sposób do tradycji weneckich (nawet jeśli ich organizatorzy i uczestnicy nie zdają sobie z tego sprawy). Po raz pierwszy został opisany w XIII wieku, ale odbywał się już co najmniej trzysta lat wcześniej.
Tutaj każdy może się poczuć jak aktor na wielkiej scenie. To widowisko nawiązuje do tradycji, kiedy karnawał był czasem zupełnie magicznym i wszystko mogło się w nim wydarzyć. Maski wymyślono po to, by łatwo, bezkarnie i anonimowo bawić się i... intrygować. Podobno pełniły też ważną funkcję społeczną – dzięki nim ubodzy mogli się poczuć jak książęta, a bogacze... z upodobaniem przedrzeźniali obyczaje plebsu.
Wenecki karnawał – jak żaden inny – nie może się obyć bez maski. Te tradycyjne wykonane są ze skóry lub masy papierowej. Są też raczej skromne. Najbardziej popularna jest bauta. To wynaleziona przed wiekami prosta biała maska z wysuniętą szczęką, w wersjach dla mężczyzn i kobiet. Umożliwia zachowanie całkowitej anonimowości, bo nie tylko zasłania twarz, ale i zniekształca głos, a przy tym pozwala normalnie jeść i pić tym, co ją noszą.
To ogromna zaleta, bo są i maski (np. typowo kobieca moretta, maseczka z czarnego aksamitu) mocowane do twarzy pręcikami zaciskanym na zębach. W nich nie da się nie tylko biesiadować, ale i wymówić choćby słowa.
Przez wieki zasady produkcji i sprzedaży masek były ściśle określone. Teraz panuje jednak spora dowolność i wiele do powiedzenia mają producenci rodem z Chin – lecz ciągle w najlepszym tonie jest noszenie maski tradycyjnej.
Pod koniec karnawału trzeba bardzo uważać na swoje ubrania. Zgodnie z włoską tradycją ostatkom towarzyszyć muszą nie huki petard, ale... obrzucanie się na ulicach jajkami i mąką.
Gigantyczny turniej tańca
Dziś jednak najsłynniejszym karnawałem jest ten brazylijski, w Rio de Janeiro.
Jego początki sięgają XVIII wieku i wtedy nie miał z tańcem wiele wspólnego. Był raczej imprezą dla rozrabiaków: przechodniów obrzucano mąką, krochmalem, sadzą i wodą (nawiązywano więc do weneckich tradycji...). W późniejszych czasach zabawy stały się bardziej cywilizowane, a jako narzędzi walki zaczęto używać serpentyn i confetti.
Dziś Rio jest karnawałem pełnym tańca, a ton nadaje mu rywalizacja szkół samby z całej Brazylii. Ma kto toczyć taneczne boje, bo w samym Rio de Janeiro szkół takich jest blisko sto! Specjalnie na tę okazję uczestnicy parady (widzowie też!) przygotowują stroje karnawałowe pełne przepychu i – często – wyuzdane.
W rytmach samby setki tysięcy ludzi wychodzą na ulice, tańczą i śpiewają. Mają wtedy pełne prawo zapomnieć o szarej codzienności i pogrążyć się w szaleństwie zabawy, obficie zakrapianej wszelakimi używkami.
Obecnie serce karnawału w Rio de Janeiro jest w miejscu zwanym Sambodromo. To rodzaj stadionu promenady, gdzie przez kilka nocy defilują owe roztańczone szkoły samby. Karnawał, do którego przygotowania trwają cały rok, obserwuje ogromna widownia na miejscu i miliony telewidzów na całym świecie. Swój wspaniały show rozpoczynają tysiące tancerzy, śpiewaków i instrumentalistów odzianych w kostiumy niezwykle kolorowe i bogate – albo, dla odmiany, nadzwyczaj skąpe (np. składające się z ptasich piór fantazyjnie uczepionych intymnych miejsc).
Cały karnawał w Rio de Janeiro to właściwie jeden wielki konkurs samby. Kończy się w Środę Popielcową nad ranem wybraniem najlepszej z nich.
Magia, kuchnia i muzyka
Nowy Orlean słynie jako centrum wyznawców voodoo. Tę „religię czarnego koguta” nadzwyczaj poważnie traktują turyści pielgrzymujący do tajemniczych sklepików z magicznymi przedmiotami. Ponoć w samym Nowym Orleanie jest ich więcej niż we wszystkich innych miastach USA razem wziętych! A w nich, gdzieś na zapleczu, wśród posążków pogańskich bóstw, w pomieszczeniach rozświetlonych setkami świec, ciemnoskóre damy zarzynają koguty i z ich krwi przepowiadają przyszłość...
Ale na tutejszy karnawał – Mardi Gras – ściągają nie tyle miłośnicy magii, ile wielbiciele jazzu. Gra się tu wszędzie: w klubach, w domach i na festynach ulicznych. Ludzie są roześmiani, pogodni i nie zaprzątają sobie głów strachem przed nawiedzającymi miasto kataklizmami, choć nie oszczędzają one tych okolic (kilka lat temu słynna Katrina zrujnowała miasto).
W tutejszych paradach – dziennych i nocnych – uczestniczą tysiące osób. Reprezentują przeróżne, rywalizujące ze sobą kluby. Kiedyś ta rywalizacja łatwo przeradzała się w bójki na tle rasowym. Dziś to przeszłość, wielu białych należy do klubów tradycyjnie murzyńskich, a liczni Afroamerykanie przynależą do organizacji założonych przez białych.
W kawalkadach maszerują odziane w kolorowe uniformy kapele różnych szkół, nie tylko z Nowego Orleanu: defilują z batutami, w uniformach z pomponami, licealistki i baaardzo dorosłe panie.
A inni przebierają się za Indian, Murzynów, zwierzęta. Zakładają zwierzęce skóry, przypinają ogony, niezliczone muszelki, frędzle, wstążki, a dzwoneczki pobrzękują im wokół nadgarstków i kostek. Elementy różnych kultur splatają się ze sobą, tworząc jedyne w swoim rodzaju mieszanki indiańsko-murzyńsko-europejskie.
Jednak najważniejsza jest wszechobecna muzyka. Miłośnicy tradycyjnego jazzu w rodzinnym mieście Louisa Armstronga poczują się jak we wspaniałym śnie; albo jak wielbiciele dinozaurów, przeniesieni do jakiegoś istniejącego naprawdę Parku Jurajskiego. To też magia, i to taka, której istnieniu nikt nie śmie zaprzeczyć...
Słowo „karnawał” pochodzi z łaciny (carne – mięso + vale – żegnaj), miało przypominać wiernym o zbliżającym się poście. Jest też i prostsza definicja karnawału, wedle której wóz w kształcie okrętu (po łacinie carrus navalis) przewodził pogańskiej procesji ku czci bogini Izydy i boga swawoli Dionizosa w cesarskim Rzymie.