Aniela przyszła, bo zaproponowano jej zmianę pracy. Ucieszyła się, ponieważ przesunięcie do większej placówki wiązało się z awansem, jednak w środku coś jej mówiło: uważaj. Gdy rozłożyłam tarota, dowiedziałam się, iż w nowej firmie źle się dzieje.
Karty powiadamiały o głębokim kryzysie oraz fatalnych stosunkach międzyludzkich, podpowiadając, że w niedalekiej przyszłości odpowiedzialność za zaistniałą sytuację spadnie na Bogu ducha winną Anielę.
– Co robić? – zapytała.
– Najprościej byłoby pozostać na starym miejscu – odrzekłam zgodnie z prawdą.
– Wtedy pogrzebię szansę na samodzielne stanowisko. A taka okazja może się nie powtórzyć. Kolejny układ potwierdził, że miała, niestety, rację. Klientka zasmuciła się:
– Jest pani pewna, że mnie tam zadziobią bez ratunku?
W centralnym punkcie wróżby, w otoczeniu nieprzyjaznych arkanów, widniała karta Mocy. A ta uosabia duchową żeńską siłę, jaka zwycięża odważnie, lecz bez nadużywania władzy. Dziewczynka grzeczna, przepraszająca, że żyje, chyba nie umiałaby jej wykorzystać.
Inaczej jest z kobietą energiczną, zdecydowaną, świadomą, co sobą reprezentuje... Wyjaśniłam jej to pokrótce i zakończyłam:
– Z jednej strony należy być twardą jak opoka, z drugiej – wyrozumiałą. Nie ulegać emocjom. Najpierw zastanowić się, dopiero potem działać. Nigdy odwrotnie. Jeżeli to się uda, cóż, niech pani próbuje.
– Jestem przygotowana na wszelkie ryzyko – odparła.
Byłam ciekawa, jak Anieli się powiedzie. Poprosiłam więc, żeby mnie poinformowała, jak sobie poradzi. Odezwała się po roku.
– Wdepnęłam w bagno – wyjawiła, kiedy ją wreszcie usłyszałam. – Przekręty, braki w dokumentacji, niepłacący kontrahenci, skłócony i nielojalny zespół. Do tego dyrektor, który znienawidził mnie i tępił w obawie o własny stołek. Wiele razy myślałam, że nie wytrzymam.
Wtedy przypominały mi się pani słowa: bądź twarda jak opoka. Zaczęłam przedstawiać sobie tarczę, a później zbroję, od której odbija się cudzy gniew i wyrządzane świństwa. W podświadomości cała zakułam się w żelazo, dlatego krzywdy nie mogły mnie dosięgnąć...
Po pewnym czasie przestałam się denerwować. Byłam spokojna i skuteczna. Doprowadziłam do zwolnienia dyrektora, natomiast wybaczyłam personelowi. Powodzenie zawdzięczam wizualizacji.
Podobnie wielką pracę wykonała Anna. Przeżyła euforię, gdy dowiedziała się, że dyrektor teatru zamierza obsadzić ją w roli Balladyny. Jednak rzeczywistość okazała się inna. Balladyną została przyjaciółka reżysera, Anna zaś miała zagrać drugoplanową rólkę, tzw. ogon.
Aktorka była w szoku. Postanowiła poskarżyć się dyrektorowi, na szczęście przed decydującą rozmową przybiegła do mnie.
– Zabiję tę intrygantkę! – syczała. – Załatwię ją w środowisku! Usiłowałam kobietę powstrzymać, bo w tym stanie ducha każda dyskusja zakończyłaby się awanturą, której skutki byłyby opłakane. Tym bardziej że karty radziły: nie koncentruj się na bitwie, jeśli masz wygrać wojnę.
Nie pozwól, żeby powodowała tobą urażona duma. Walcz, ale fair.
– Zamiast myśleć o zemście, warto skupić się na sprawie, o jaką chodzi – zaproponowałam i naraz coś kazało mi zasugerować: – Niech pani poczuje się Balladyną. Proszę wyobrazić sobie, że nie odebrano pani roli, i spokojnie nad nią pracować. Kto wie, może się powiedzie?
– Czy tamta zołza ulegnie jakiemuś wypadkowi i dadzą mi zastępstwo?
– Nie. Jednak w układzie widać gwiazdę, która zawsze przynosi dobre wieści i zapowiada nadzieje na sukces. Także wtedy, gdy wydaje się on mało realny. Aktorka uwierzyła. Całe dnie spędzała z egzemplarzem sztuki.
Jeszcze w okresie prób czytanych zaczęła dzielić się pomysłami i uzasadniać swoją – bardzo ciekawą – koncepcję postaci. W następnym etapie pracy reżyser doszedł do wniosku, że skoro tak głęboko udało się jej wniknąć w rolę, to powinna ją mimo wszystko otrzymać.
Zagrała Balladynę. Wspaniale.
Maria Bigoszewska
fot.shutterstock.com