Pewnie dobrze znasz tych dwóch braci, którzy mocno wszystkim zaleźli za skórę. Jednemu na imię Stres, drugiemu Pośpiech. To przez nich boli Cię głowa, to przez nich wpadasz w depresję. Szybko się stąd nie wyniosą. Co zrobić,
by obok nich żyć?
Zjada pan zęby – powiedział mój dentysta i kazał zakładać na noc plastikową osłonę, abym ich nie starł do żywej miazgi. – Nareszcie w nocy się pan odpręży, bo nie będzie mógł pan z nadmiaru stresu zaciskać szczęk i trzeć siekaczami. Zastosowałem się do jego wskazówek. Rezultat jednak był taki, że po miesiącu osłona pękła, gdyż cały czas we śnie gryzłem ją jak wściekły. Lecz po kolejną do Doktora Potwora (tak „pieszczotliwie” nazywają go pacjenci) zgłoszę się dopiero za rok. Co się stało, że przestałem tak intensywnie zjadać zęby? To proste. Postanowiłem zwolnić i w ogóle lepiej radzić sobie w życiu.
Buddyjski ślad
Gdy w księgarni przeglądałem zawartość półki z poradnikami, miałem wrażenie, że większość lektur jest na beznadziejnym poziomie. Trafiła się jednak perełka: „Przewodnik dla zapracowanych. 52 proste strategie dokonywania zmian życiowych”. Napisała ją Joan Borysenko – chwilami do bólu po amerykańsku, ale za to z prawdziwie buddyjskim duchem. A jak wiadomo, ten system filozoficzno-etyczny uczy przede wszystkim jednego: jak żyć bezstresowo i szczęśliwie aż po nirwany stan.
Zachód zainteresował się buddyzmem właśnie wtedy, kiedy nasze życie codzienne gwałtownie przyśpieszyło, a my straciliśmy orientację, o co chodzi w tej gonitwie. Absurdalność sytuacji świetnie ilustruje taka oto historyjka.
Swego czasu gdzieś w Indiach angielski oficer, chociaż bardzo się spieszył, zabrał z drogi sędziwego starca, który najwyraźniej od wielu godzin spokojnie czekał na autobus. W milczeniu jechali razem godzinę albo dwie, w trakcie których kierowca – nie zważając na nikogo i na nic – pędził jak szalony. Gdy minęli granicę miasta, oficer spojrzał na zegarek i z satysfakcją zwrócił się do swojego pasażera: „O siedem minut krócej niż mój dotychczasowy czas na tej trasie”. Ale stary człowiek nie wyraził ani podziwu, ani nawet uznania. Westchnął tylko i zapytał: „I co pan teraz zrobi z tymi siedmioma minutami?”.
Prawda jest w Tobie
Okazuje się, że buddyjski sposób myślenia może dać wsparcie ludziom z każdego kręgu kulturowego. Aby wyznawać tę filozofię, nie trzeba zaraz golić głowy, palić kadzidełek i kręcić modlitewnym młynkiem. Co więcej, nie ma potrzeby wyrzekania się swojej wiary, bo buddyzm jest religią bez boga. Sam Budda zaś nie jest jego człowieczą formą, jak to ma miejsce z Chrystusem, i nie jest prorokiem, takim jak Mahomet.
To po prostu osoba przebudzona – nic więcej i nic mniej. To nauczyciel, oświecony, który pojął, co w życiu jest ważne.
Budda głosił, że wszystko zależy od tego, jak Ty widzisz świat. Twoja prawda jest Twoją prawdą, innych nie ma. Nie szukaj prawdy na zewnątrz, szukaj w sobie. Być tu i teraz oraz widzieć rzeczy takimi, jakimi one są – to jego najważniejsze rady. Dzięki temu każdy z nas może być buddą sam dla siebie. Budda w Tobie nie będzie wyglądał dokładnie jak budda we mnie. Stan buddy – oświecenie – ma tyle twarzy, ilu jest ludzi.
I o tym Joan Borysenko przypomina w każdej z 52 terapii opisanych w „Przewodniku dla zapracowanych”.
Proste, ale nie łatwe
Przypomnijmy – rok ma 52 tygodnie. Gdyby ktoś kazał Wam przez cały rok ćwiczyć różne „duchowe przysiady”, nikt by nie wytrwał. Ale Joan Borysenko, jak na psychologa przystało, namawia nas nie na rok, ale na 52 tygodnie takich ćwiczeń. To o wiele łatwiejsze do zastosowania. Poza tym gdy się ma do dyspozycji aż tyle lekcji, zawsze można sobie pozwolić na małe wagary i opuścić na przykład lekcję nr 18 (Pozbądź się złych nawyków) albo nr 43 (Wystrzegaj się plotek). Albo wybrać sobie z książeczki coś na chybił trafił. Ja na przykład ostatni weekend z moją wnuczką poświęciłem w całości lekcji nr 6 (Ćwicz cierpliwość). Ale poważnie mówiąc, właśnie to ostatnie ćwiczenie doskonale oddaje „buddyjskiego ducha” całości „Przewodnika”.
Przyjaciel autorki James zachorował na AIDS. Było to w czasach, kiedy ta choroba zbierała w Stanach wielkie żniwo. Pewnego dnia Joan podlewała kwiaty w jego mieszkaniu. W jednej z donic rósł duży grudnik, na którym większość kwiatów już przekwitła i uschnięte zaczęły opadać na podłogę. Joan – myśląc, że zaoszczędzi choremu przyjacielowi czołgania się po podłodze i zbierania śmieci – zaczęła obrywać z rośliny więdnące kwiaty. I wtedy James położył delikatnie dłoń na jej ramieniu, mówiąc: „Słuchaj, wszystko ma swoją kolej, a te kwiaty jeszcze nie umarły. Wiem, że nie wyglądają najlepiej i że ich świetność już minęła, ale proszę, niech zakończą życie w swoim czasie. Z radością pozbieram je później z podłogi”.
Autorka książki tak tę historię puentuje: „Nie należę do osób cierpliwych. Ta cecha wymaga stałej uważności (to jedno z głównych buddyjskich przykazań – przyp. A. S.). Nawet po odebranej od Jamesa lekcji, by pozwolić życiu przejść pełen cykl, czasem nadal chcę obrywać martwe kwiatki, ponaglam ludzi w trakcie rozmowy, klnę na ruch drogowy i śpieszę się, jedząc wykwintny posiłek. A przecież prawdziwa cierpliwość oznacza zgodę na to, by życie toczyło się własnym rytmem”.
Dalej Joan zadaje czytelnikom do odrobienia pracę domową: „W tym tygodniu zwróć uwagę na chwile, kiedy jesteś niecierpliwa. Po co ten pośpiech? Co zrobisz z tą minutą, którą zaoszczędzisz, przejeżdżając (zakładamy, że bez wypadku) czerwone światła? Albo nie pozwalając dziecku dokończyć wlekącej się już czwartą minutę opowieści o koleżance lubiącej pączki? Cierpliwość jest tym, czego najbardziej szukasz – spokojem. Jest też szansą na głęboką miłość i wyciśnięcie z życia każdej kropli”.
I to jest bardzo po amerykańsku buddyjskie zakończenie tej lekcji.
Dowcipnie i bez wysiłku
Joan Borysenko ani jednym słowem nie wspomina, że większość proponowanych przez nią ćwiczeń stanowi dalekie echo założeń buddyjskiej psychologii życia codziennego. I słusznie, bo nawet sam Budda straciłby cierpliwość, gdyby autorka tych dosyć prostych sposobów na osiągnięcie nirwany powoływała się na jego nauki.
Ale faktem jest też, że te prościutkie rady mają swoją praktyczną wartość. Są zrozumiałe bez wysiłku, dowcipnie i z werwą opowiedziane, i w gruncie rzeczy przydatne dla osób, które chcą choć trochę zmienić swoje życie, a nie mają czasu na czytanie uczonych rozpraw. „Przewodnik dla zapracowanych” to coś w rodzaju psychologiczno-buddyjskiego hamburgera – i to określenie wcale nie oznacza imitacji duchowej strawy. Oto przykład.
Stres często daje nam się we znaki wtedy, gdy nie umiemy zaakceptować rzeczywistości. Chcemy, żeby było inaczej, niż jest. W poradnikach aż roi się od rad, jak sobie z nim radzić, ale – przynajmniej w moim przypadku – żadna z nich nie okazała się skuteczna. Dopiero w książce Joan Borysenko znalazłem taką formułę medytacji i ćwiczeń oddechowych, które mogę stosować w domu jak zwykłą poranną gimnastykę.
PS. Jestem ciekaw, skąd wydawca „Przewodnika dla zapracowanych”, gdańskie Wydawnictwo AnWero, wzięło zdjęcie autorki na skrzydełku książki. Bo gdy odwiedzam internetową stronę Joan Borysenko (www.joanborysenko.com), to spogląda na mnie nie tyle brunetka o orientalnych rysach, co zupełnie inaczej się prezentująca blondynka. Czyżby 53. tajnym sposobem na dokonanie życiowej przemiany była operacja plastyczna?
ROZMOWA Z PRZYJACIÓŁKĄ
Jedna z internautek, Weronika Wesołowska, tak zrecenzowała tę książkę: „Czytając »Przewodnik dla zapracowanych«, mam wrażenie, jakbym rozmawiała z dobrą przyjaciółką. Borysenko nie poucza, nie krytykuje, ale trafia w sedno rozterek człowieka zagonionego, który czasem wszystkiego ma dosyć, czyli kogoś takiego, jak ja. W ciepłych, nienachalnych słowach zachęca do refleksji nad własnym życiem. Pokazuje, nad czym warto popracować, by odzyskać spokój wewnętrzny, by bardziej cieszyć się życiem.
To lektura, której potrzebowałam. Może tym razem uda mi się zmienić coś w swoim życiu. Może odważę się poszukać własnego szczęścia, którego źródło jest podobno we mnie?”.
Joan Borysenko „Przewodnik dla zapracowanych.
52 proste strategie dokonywania zmian życiowych”, wyd. AnWero, 2007.