Wszyscy znamy to hasło: „Nie zabieraj nerek do nieba”. Ale szlachetny dar życia czasem może być bardzo kłopotliwy. Bo zdarza się, że uratowany człowiek dostaje w prezencie od dawcy jeszcze jego talenty, upodobania i wspomnienia.
Uginając się pod ciężarem wyładowanych plecaków, zeszliśmy z wysokich Andów na kamienistą pustynię Atakama. Gdy zapadające ciemności uniemożliwiły dalszy pochód po wertepach, rozłożyliśmy śpiwory w jakimś zagłębieniu, na najsuchszej glebie świata, nie troszcząc się o dach nad głową. Byliśmy bowiem pod niebem, z którego deszcz nigdy nie pada. Obudzony wschodzącym słońcem, otworzyłem oczy, a w następnej chwili usiadłem jak poderwany sprężyną. Spędziłem noc w grobie! Obok mnie, wyciągnięty jak długi, pogrążony w wiecznym śnie, spoczywał prastary Indianin. Odsłonięty przez pustynne wiatry, wyłaniał się spod żwiru. Czaszkę i piszczele powlekała wyschnięta jak pergamin, ciemnoniebieska skóra. Kilka dni później wstąpiłem do muzeum w chilijskim mieście Arica, by opowiedzieć o swoim odkryciu. Wtedy dowiedziałem się z zaskoczeniem, że wcale nie jest ono rewelacją. Pokazano mi mumie z podobnych grobów, należące do ludu Chinchorro, który żył na tym terenie już 8 tysięcy lat temu. Indianie ci uważali, że ciało, gdy już opuści je dusza, powinno zachować wygląd możliwie niezmieniony. Suszyli więc je, wypychali sianem i popiołem, kości wzmacniali patykami i malowali skórę na kolor czarny lub czerwony. Na pustyni Atakama i w muzeum w Arica po raz pierwszy zetknąłem się z tak zakonserwowanymi zwłokami. I wtedy zadałem sobie pytanie, na które do dziś poszukuję odpowiedzi: po co oni to robili?
Dziwne powikłania
Powód jest dość zagadkowy. Jakoś nie mogę uwierzyć w tłumaczenia archeologów, że dawne ludy dokonywały mumifikacji tylko po to, by ciało nie rozpadło się podczas swojej wędrówki w zaświaty. Zawsze byłem zdania, że kryje się za tym coś, czego nie wiemy, a co dla naszych dalekich przodków było oczywiste. Te pytania odżyły, gdy ostatnio przeczytałem pewną budzącą dreszcze relację. Jak doniósł „The Daily Telegraph”, ciężko chory na serce Sonny Graham 12 lat temu otrzymał szansę przeżycia. Lekarze znaleźli dawcę i dokonano przeszczepu. Dawcą był Terry Cottle, 33-latek, który popadłszy w depresję, strzelił sobie w głowę.
Po wyjściu ze szpitala 69-letni Graham rozpoczął nowe życie od pisania listów, a potem złożenia wizyty wdowie, by osobiście podziękować za zgodę na przeszczep. Jak potem wyznał dziennikarzom, gdy ją zobaczył, od razu miał wrażenie, że znają się od lat. „Nie mogłem oderwać od niej oczu – mówił. – Po prostu wpatrywałem się w Cheryl. Miłość była prawdziwa, natychmiastowa i namiętna”.
Para pobrała się i zamieszkała w stanie Georgia (USA). 12 lat państwo Grahamowie byli szczęśliwym małżeństwem. Ale nagle życiem Cheryl wstrząsnęła kolejna tragedia. Bo Sonny ze strzelby strzelił sobie w głowę! W łudząco podobny sposób, jak dawca jego nowego serca! Nikt z rodziny ani przyjaciół nie znalazł powodów, dla których mężczyzna miałby targnąć się na swe życie.
Nie jest to jednak odosobniony przypadek, podobnych zanotowano około 70. Wszystkie wskazują, że transplantacje – mimo że częste i rutynowe – czasem niosą ze sobą dziwne „powikłania”. Bo zdarza się, że biorca wraz z organem otrzymuje pamięć, a nawet i duszę dawcy!
Gdy mąż staje się żoną
Dla lekarza serce to tylko pompa. Siedzibą umysłu i świadomości jest mózg. Uczeni od przynajmniej kilkuset lat nie mają w tej sprawie wątpliwości. Lecz ostatnio grupa naukowców zaczęła przypuszczać, że pamięć i charakter są zakodowane nie tylko w mózgu, ale w całym ciele. Profesor Gary Schwartz z uniwersytetu w Arizonie udokumentował doświadczenia, które są wyzwaniem dla świata nauki. Oto pewien 18-letni chłopak piszący poezje i komponujący rockowe piosenki zginął w wypadku samochodowym. Rodzice znaleźli w jego rzeczach taśmę z nagraniem utworu zatytułowanego „Danny, moje serce jest twoje”. Chłopak śpiewał, że niebawem umrze i odda swoje serce. Istotnie! Gdy zmarł, przeszczepiono je 18-letniej dziewczynie o imieniu Danielle! Rodzice złożyli jej wizytę, przynosząc nagranie. Kiedy usłyszała pierwsze słowa utworu – choć przedtem go nie znała – wyrecytowała wszystkie z pamięci do końca!
Profesor Schwartz zbadał także przypadek 29-letniej lesbijki uzależnionej od fast-foodów, która otrzymała serce 19-letniej wegetarianki uważanej za „zwariowaną na punkcie mężczyzn”. Po transplantacji wyznała przyjaciołom, że mięso przyprawia ją teraz o mdłości, a kobiety już jej nie pociągają. Wkrótce zawarła ślub z mężczyzną. Kolejna historia dotyczy mężczyzny w średnim wieku, który po przeszczepie serca zaczął z upodobaniem słuchać muzyki klasycznej. Okazało się, że 17-letni dawca był miłośnikiem twórczości Wolfganga Amadeusza Mozarta i grał na skrzypcach. Zginął w ulicznej strzelaninie, przyciskając do piersi instrument.
Również nerki przenoszą pewne cechy poprzednich właścicieli. Amerykanka Lynda Gammons ofiarowała ten organ swojemu mężowi, Ianowi. Dziś jest on przekonany, że przejął część osobowości żony. Zaczął piec ciasta, chodzić na zakupy i pracować w ogrodzie, mimo że wcześniej nie znosił wszelkich prac domowych. Przygarnął nawet suczkę, choć przed operacją był zaprzysięgłym miłośnikiem kotów – inaczej niż żona, która zawsze wolała psy.
Jest coś, czego nie ma
Przypadki opisane powyżej dotyczą przeniesienia do ciała świadomości innego człowieka. Co jednak powiemy, jeśli się okaże, że to dusze z zaświatów wpływają na zachowania żywych za pośrednictwem swoich dawnych narządów wewnętrznych? Ciekawą odpowiedź na to pytanie daje tak zwany Raport Scole. Przedstawia on zgromadzone podczas 500 seansów spirytystycznych dowody na istnienie świata niematerialnego. Nie ma tu miejsca na szczegółowy opis doświadczenia, ograniczę się więc do najważniejszych danych.Eksperymentatorami byli Robin i Sandra Foy oraz media Alan i Diana Bylett.
Seanse odbywały się we wsi Scole, w hrabstwie Norfolk, w Anglii, a także w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych – z udziałem naukowców z NASA i Uniwersytetu Stanforda. Wśród nich był biolog Rupert Sheldrake.
Eksperyment rozpoczął się w 1993 roku i trwał 5 lat. Z „tamtej strony” badaczom pomagała grupa tysięcy duchów. Nawiązano z nimi kontakty głosowe za pomocą magnetofonu z mikrofonem, a następnie „receptora germanowego”, skonstruowanego według wskazówek duchów.
Nigdy przedtem w historii badań paranormalnych nie zanotowano takiej rozmaitości zjawisk, tak owocnych i powtarzalnych. Kilkanaście razy obserwowano materializacje duchów. Ich świetliste zarysy wyglądały jak anielskie postacie. W pewnej chwili w obecności doktora Sheldrake’a pojawiła się nawet cielesna ręka, która świecąc i pływając po sali, kilkakrotnie, wyczuwalnie, dotknęła ramienia biologa. Na oczach badaczy zmaterializowało się ponad 50 przedmiotów. Pojawił się brytyjski pens z 1940 roku, jednofrankowa moneta z 1928 roku, egzemplarz gazety „Daily Express” z 1945 roku, róża kwarcowa, srebrny naszyjnik, srebrna bransoleta i kościana łyżeczka.
Ale to nie wszystko! Bo oto pewnej nocy fabrycznie zaplombowana kamera Polaroid nagle zaczęła lewitować wokół sali. Wyraźnie było słychać kliknięcia migawki i dźwięk przewijania filmu! A kiedy wywołano zdjęcia, okazało się, że jest na nich katedra św. Pawła w Londynie, okładka starego wydania gazety „Daily Mirror”, a także widok stołu z eksperymentatorami w ujęciu spod sufitu! Te wypadki dobitnie przekonują, że duchy istnieją. Ale czy mają jakiś wpływ na ludzi?
Pamięć z zaświatów
Oto historia z przełomu XIX i XX wieku, opisywana jako „adopcja przez tabliczkę ouija”. W owym czasie szaleństwo seansów spirytystycznych opanowało całe Stany. W Saint Louis medium, pani Curran, odebrała przekaz w staroświeckiej angielszczyźnie. Duch przedstawił się jako Patience Worth, purytańska dziewczyna, zmarła przed 300 laty. Wyznała, że zawsze chciała mieć dziecko i pisać książki, ale nie osiągnęła żadnego z tych celów. Podczas dalszych seansów podyktowała pani Curran cztery powieści, które zostały wydane.
Sprawa macierzyństwa była bardziej skomplikowana. Duch Patience nalegał, aby medium adoptowało dziewczynkę o rudych włosach i niebieskich oczach. Curranowie ulegli i znaleźli młodą wdowę, mającą powić dziecko. Zgodziła się im je oddać, ale tylko w przypadku, gdy nie przeżyje porodu. Ku ich zdumieniu, nie tylko urodziła się dziewczynka, nie tylko rudowłosa i niebieskooka, ale w dodatku jej matka zmarła przy porodzie!
Dziecko otrzymało nazwisko Patience Worth Wee Curran. Przybrana matka odeszła z tego świata w 1938 roku i odtąd tajemniczy duch nie odezwał się ani razu. Ale po pięciu latach dziewczynka zmarła na lekką niedomogę serca, która według opinii lekarzy zazwyczaj nie zagraża życiu. Wygląda więc na to, że Patience przeprowadziła intrygę zza grobu, aby spełnić swoje dawne pragnienia. Najpierw stała się pisarką, a teraz miała ducha dziewczynki przy sobie!
Powróćmy jednak do pytań, jakie w świetle tych faktów wiążą się z przeszczepami. Bo przecież odczuwanie obcych uczuć, odkrywanie we własnej głowie myśli pochodzących od innych ludzi, wspominanie rzeczy, których się nie przeżyło – to nic innego, jak znane od lat zjawisko nazywane opętaniem.Badając je metodą fotografii kirlianowskiej, doktor Jose Luis Cabouli odkrył w polu elektrycznym swoich pacjentów obecność tajemniczych cząstek. Uznał, że są to pozostałości ciał astralnych ludzi zmarłych i mogą się zachowywać jak pasożyty energetyczne, atakujące żyjące osoby. Ponieważ zaś zachowują one wiedzę macierzystej duszy, to mogą narzucać obce myśli, uczucia i zachowania osobom, w których polu się usadowiły. Tu koło się zamyka: serce albo nerka może być właśnie swoistym przekaźnikiem pamięci zmarłego.
Ważnego wskazania dostarcza tutaj doświadczenie out of body. Według literatury teozoficznej, ciało astralne, opuszczając na pewien czas ciało fizyczne, pozostaje połączone z nim elastycznym, srebrzystym sznurem subtelnej materii. Po śmierci organizmu i odejściu duszy ten sznur stopniowo zanika. Ale inne zdanie na ten temat mają kahuni. Według nich ten srebrzysty przewód nie zanika nigdy! Do tego na zawsze łączy dwa ciała, które raz się zetknęły.
To przez niego od jednej duszy do drugiej są przesyłane subtelne przekazy: wspomnienia, uczucia i myśli. Skoro zaś te sygnały mogą biec w dwie strony, to znaczy, że docierają od żyjącego wciąż organu do jego macierzystej duszy. I cały czas wiążą ją z materialnym wymiarem! Duch zmarłego dawcy, zamiast zaznać spokoju, jest dręczony bólem i stanami psychicznymi biorcy, z którymi musi się zmagać w zaświatach. No cóż... Indianie z plemienia Chinchorro dobrze wiedzieli, co robią. Mumifikując zwłoki bliskich, a wcześniej pozbawiając je narządów wewnętrznych, po prostu zapewniali sobie i zmarłym święty spokój. Sobie na resztę życia, a zmarłym na wieki wieków. Amen.