Niechcący przeszkodziłem w sabacie czarowic. Ale moja ingerencja okazała się niezmiernie inspirująca.
Absolutnie zapomniałem, że tego dnia miałem wychodne i pod karą małżeńskiej ekskomuniki nie wolno mi było wrócić do domu przed 22. Prawie dostałem na kino, z zastrzeżeniem, żeby najlepiej były to kompletne „Gwiezdne wojny”.
W firmie sądny dzień, każdy coś tam chciał ode mnie. Marzyłem o kawie pitej przy kominku z żoną. Dotarłem do domu, otworzyłem drzwi i zobaczyłem, że w salonie odbywa się sabat.
Panie zaaferowane utrzymaniem łańcucha rąk na blacie stołu nawet nie zauważyły, że wszedłem. Starałem się pozostać niewidzialny, na piętro wszedłem na palcach. Na próżno.
– Miało cię nie być. Prosiłam. Przerwałeś nam skupienie. Teraz wszystko musimy zaczynać od nowa…
– A co? – zapytałem dociekliwie.
– Właśnie kontaktujemy się z zaświatami – powiedziała moja żona, a w jej głosie wyczułem jednoznaczne ostrzeżenie, że jeśli z moich ust padnie jakikolwiek komentarz, kolejnym kandydatem do zaświatowych kontaktów mogę być ja.
Jednak drążyłem z głębokim zrozumieniem:
– Wirujący spodeczek?
– Nie – podjęła wyzwanie – karty z literami. A ty skąd wiesz o spodeczku? – nagle zrobiła się czujna.
– Jestem człowiekiem inteligentnym.
To i owo czytałem.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem i dezaprobatą.
– O to pierwsze bym cię nie podejrzewała.
Słusznie zauważył jeden ze znakomitych francuskich pisarzy, że trudno uważać za geniusza kogoś, z kim codziennie je się śniadanie.
– I nawet ci powiem, że to przestarzałe. Tak robiły nasze babcie. Teraz słucha się radia…
Machnęła jedną ręką, uznając, że stroję sobie żarty, a drugą pokazała mi schody.
Wieczorem wróciła do tematu.
– Co ty z tym radiem wymyśliłeś?
– Czytałem kiedyś, bo nie wiem, czy wiesz, że oprócz tego, że piszę, czasami też czytam…
– Daruj sobie tę autoreklamę – wpadła mi w słowo.
– …i – kontynuowałem – wyczytałem, że jest we Francji ksiądz, nazywa się François Brune, który kontaktuje się ze zmarłymi nowoczesnymi środkami telekomunikacyjnymi, korzystając z radia, telewizora, komputera i jakichś specjalistycznych elektronicznych urządzeń. Te kontakty są podobno nawet naukowo dowiedzione i Watykan je akceptuje.
– Coś podobnego – jęknęła. – I ja o tym nie wiem?
Jak słodko zaskoczyć kogoś bliskiego. Wydusiłem z siebie całą wiedzę na ten temat, opowiadając, że trzeba specjalnych urządzeń, wiele cierpliwości i żyłki szperacza. I że nie zawsze się to udaje.
Na drugi dzień zwołała kolejny sabat, tym razem współczesny. Wszystkie koleżanki siedziały przy laptopach i wyszukiwały informacje na temat transkomunikacji i księdza Brune’a. Pod koniec dnia zaległy przed radiem, szukając odległych pomruków i pisków, wykrzykując czasem entuzjastycznie.
– Bo wiesz – powiedziała bez zmrużenia oka moja żona, kiedy komputerowy sabat się rozwiązał. – Trzeba wszystkiego spróbować. Gdyby nie my, Wodniki, ludzkość nadal mieszkałaby w jaskiniach. A co dziś nieudowodnione – jutro z pewnością udowodnione zostanie.
No proszę. Jako domowy apologeta materializmu nie mogłem się nawet zająknąć, ponieważ w fizyczno-materialistycznym świecie też królują coraz to nowe teorie, ale wciąż również nieudowodnione. I nadal nikt nie wie, skąd się bierze grypa, choroba Alzheimera czy dziury w serze.