Najtrudniej się przyznać, że po drodze do szczęścia przegapiło się prawdziwą miłość.
Miałam przyjaciółkę. Po maturze Basia wyjechała do innego miasta studiować architekturę. Ostatni raz spędziłyśmy razem krótkie wakacje tuż przed jej ślubem z Adamem.
Nie wiem, jak zdołała go przekonać, że potrzebuje trochę czasu tylko dla siebie. Pojechałyśmy wtedy do mało jeszcze popularnej nadmorskiej miejscowości. Basia wstawała przed świtem i szła nad morze. Ja odsypiałam nasze nocne rozmowy. Wracała około ósmej ze świeżymi bułkami i robiła śniadanie. Któregoś dnia powiedziała:
– Poznałam kogoś.
– Kogo? Kiedy?
– Tak jak ja przychodzi nad morze oglądać wschód słońca. Jest fotografem.
– I co?
– Rozmawiamy.
– Czy to coś poważnego?
Miałam wrażenie, że chciała mi coś powiedzieć, pozostawiła jednak moje pytanie bez odpowiedzi.
Nazajutrz zerwałam się z łóżka zaraz po jej wyjściu. Jak jakiś szpieg. Z okna naszego pokoju zobaczyłam, jak idzie po plaży, zapadając się w piasku, siada, podciąga wysoko kolana i wpatruje się w horyzont. Chwilę potem pojawił się on. Wysoki, szczupły, z włosami prawie do ramion. Usiadł obok niej. Blisko. Za blisko jak na jej ślub z innym za kilkanaście dni. Zauważyłam, że ma aparat fotograficzny.
Ślub Basi odbył się zgodnie z planem. Na wesele nie zostałam zaproszona, „bo byli tylko najbliżsi” – jak wyjaśnił komuś z naszych wspólnych znajomych Adam. Nie miałam o to żalu do Basi. Najważniejsze, żeby była z Adamem szczęśliwa. Życzyłam jej tego z całego serca. Wkrótce oboje wyjechali na kontrakt do Meksyku.
Miałam nadzieję, że przyjedzie z mężem na mój ślub. W ostatniej chwili okazało się to niemożliwe. Byłam pewna, że to robota Adama. Potwierdziła to niechcący mama Basi, mówiąc, że Adam uważa, iż „mam zły wpływ na jego żonę”. Toteż bardzo się ucieszyłam, gdy latem ubiegłego roku Basia niespodziewanie zatelefonowała z Monterrey, gdzie od lat mieszkała z mężem, i zaproponowała, żebyśmy tylko we dwie wybrały się na kilka dni nad polskie morze. Pojechałyśmy w to samo miejsce, w którym byłyśmy przed jej ślubem. Plaża pozostała tak samo piękna jak dawniej. Basia swoim zwyczajem wstawała wcześnie rano i szła oglądać wschód słońca.
Nie zapytałam jej o powód naszego spotkania po latach w tym właśnie miejscu. Sama mi to w końcu powiedziała. Wyciągnęła pięknie wydany album ze zdjęciami kobiet z całego świata i pokazała mi jedno z nich. Przedstawiało dziewczynę o jasnych włosach siedzącą na piasku i patrzącą na morze.
– To ja.
– Skąd wiesz, przecież nie widać twarzy?
– Poznajesz ten szal?
– To chyba…
– Dałaś mi go tamtego lata. Chociaż bardzo go lubiłaś.
– Namalowany ręcznie na jedwabiu ogon pawia! – przypomniałam sobie. – Tylko Iza potrafi tak malować materiały. Miał być według niej magiczny.
– Może jest? Mam go do dziś.
– Przyjechałaś tu, żeby odnaleźć... jego? – zapytałam, mając na myśli fotografa.
– Raczej, żeby zmierzyć się ze wspomnieniem – wykręciła się.
– I udało ci się?
– Wszystko przez to zdjęcie – nagle się rozkleiła. – Wyobraź sobie, siedzisz na tarasie swojego pięknego meksykańskiego domu i wpada ci w ręce amerykański album. I widzisz w nim siebie sprzed dziesięciu lat. I ten podpis: „Moja Basia”, po polsku.
– To rzeczywiście niesamowite – wyrwało mi się.
– No więc, gdy ci się coś takiego przytrafia, myślisz sobie, że to nie może być przypadek. Myślisz sobie, że nie możesz tego tak zostawić.
Nie dokończyłyśmy tej rozmowy, bo nagle zadzwonił Adam. On zawsze wiedział, kiedy wkroczyć. Nalegał, żeby Basia wróciła wcześniej, niż planowałyśmy. Nie protestowała, zaczęła się pakować. Jakby w jednej chwili zeszła na ziemię i chciała uciec przed tym, co czuła w tym miejscu, i nigdzie indziej. Nie zatrzymywałam jej. Zostałam sama.
Pogoda była piękna i jak na pierwszą dekadę lipca nie było jeszcze tłumu wczasowiczów. Postanowiłam chociaż raz obejrzeć wschód słońca. Bladym świtem usiadłam na chłodnym jeszcze piasku, tu gdzie ona siadywała.
Słońce zaczęło właśnie wyłaniać się z wody. Warto było wstać dla tego widoku! Nagle kątem oka zobaczyłam zbliżającego się mężczyznę z aparatem fotograficznym.
Gdy był już blisko, odwróciłam się do niego i dostrzegłam w jego oczach rozczarowanie.
– Basia wyjechała wczoraj – oznajmiłam. Tylko tyle.
Spotkałam się z nią przed jej wyjazdem z kraju. Powiedziałam, że na plaży zjawił się ten jej długowłosy fotograf.
– Za późno – wyznała.
– Zawsze było za późno – dopowiedziałam we własnym imieniu.