Bardzo. Ale kto w polskiej codzienności uwierzy, że nasze życie może się zmienić tylko dlatego, że zaczniemy właściwie oddychać, medytować i wyobrażać sobie to, czego pragniemy?
– Ja uwierzyłam! – śmieje się Katarzyna Kallwejt, malarka i od 30 lat nauczycielka huny. – Uwierzyłam i wygrałam!
Bo Katarzyna właśnie 30 lat temu zachorowała na złośliwy nowotwór płuc. Była piękną, młodą kobietą. A lekarze dawali jej pół roku życia. Tuż przed diagnozą, która wszystko zmieniła, miała wyjechać do Togo w Afryce. Tam jej przyjaciel, katolicki ksiądz, prowadził misje.
A ona miała przywieźć dary zbierane w Polsce od wielu osób i instytucji. I pięknie wymalować ołtarz w tamtejszym kościele. Dary popłynęły statkiem, ona została w szpitalu. Żegnała się już z życiem, robiąc wielki, życiowy rachunek sumienia, kiedy przyjaciel misjonarz przyjechał do Polski.
Odwiedził ją. I przyniósł w prezencie książkę kupioną w podróży. Katarzyna wie: przypadków nie ma. Zachłannie rzuciła się na czytanie. Bo ta książka to było przeznaczenie: jej pierwszy podręcznik teorii i praktyki huny.
Zmień siebie, zmienisz pogodę
Lekarze, wiedząc, że jej stan i tak jest beznadziejny, wypisali ją na miesiąc ze szpitala. Pojechała do leśnego domku jednego ze swoich znajomych. I tam, przez równe trzy tygodnie, modliła się i medytowała zgodnie z zasadami, jakie wyczytała w książce.
Po tym czasie poczuła, że jest całkowicie zdrowa. Potwierdziły to szpitalne badania. Zostawiła lekarza prowadzącego z oczami w słup i szczęśliwa wróciła do domu. Od tamtej pory huna stała się jej codziennością, wspaniałą codziennością.
– To, co było mi potrzebne do życia, dostawałam dzięki modlitwie – wspomina. – Pracę, zdrowie, dobry związek. Zawsze za wszystko, co otrzymywałam, dziękowałam i czułam głęboką wdzięczność.
Ale jak się modlić i medytować, żeby przynosiło to spodziewane efekty? Katarzyna mówi, że jest to jednocześnie i proste, i trudne. Proste, bo każdy oddycha. I każdy ma choćby minimalną wyobraźnię, by stworzyć w myślach obraz tego, do czego dąży.
Ale już znacznie trudniej przekonać naszą podświadomość, że to, czego pragniemy, już się stało. Trudno nam także narzucić sobie dyscyplinę. Bo medytować trzeba regularnie, najlepiej dwa razy dziennie. I znaleźć w sobie dziecięcą radość, wielką wdzięczność za otrzymane dary.
Jednak to wszystko jest możliwe! – To za proste. To się nie może udać – wątpimy. I właśnie dlatego nam nie wychodzi. A często nawet nie próbujemy.
Polinezyjscy kahuni, czyli strażnicy tajemnicy (ka – strażnik, huna – tajemnica), potrafili chodzić po wrzącej lawie, zmieniać przyszłość, jeśli była niekorzystna, uzdrawiać chorych, wywoływać słońce lub sprowadzać deszcz, widzieć na odległość.
To dla nas, żyjących we współczesnym świecie, magiczne praktyki. Jednak czy na pewno? Może takie umiejętności mógłby mieć każdy człowiek, gdyby tylko chciał?
Medytacja według zasad huny nie sprawi, że od razu staniemy się jasnowidzami albo uzdrowimy sąsiadkę chorą od lat na Alzheimera. Zacznijmy od siebie. To zresztą pierwsza, najważniejsza zasada huny, którą Hawajczycy nazwali „ike”.To znaczy: „świat jest taki, za jaki go uważasz”.
W dużym skrócie chodzi o to, że to suma naszych myśli, wierzeń, przekonań, obaw, radości i złości tworzy naszą rzeczywistość. Jeśli nie jesteśmy z niej zadowoleni i chcemy ją zmienić, musimy... zmienić siebie.
Podstawą huny jest świadomość posiadania trzech poziomów energetycznych: podświadomości, świadomości i nadświadomości. Jeśli są ze sobą połączone i ściśle współpracują, człowiek żyje w harmonii i zdrowiu. Częściej jednak nie mają ze sobą kontaktu.
To sprawia, że nasze marzenia albo życzenia nie trafiają do nadświadomości i ona nie ma szansy ich spełnić.
Gromadź energię i stwórz nowy świat
Jak więc to zrobić? Najpierw trzeba przeprowadzić rachunek sumienia. Przypomnieć sobie wszystko, cokolwiek było dla nas bolesne i traumatyczne. Wybaczyć wszystko, i wszystkim. Odpuścić sobie.
To jest ważne, bo podświadomość przechowuje wszelkie wspomnienia zarówno z tego wcielenia, jak i tych wcześniejszych. Jeśli je zresetujemy, droga do nadświadomości będzie otwarta.
– Teraz trzeba usiąść w spokojnym miejscu, odprężyć się i wyciszyć – tłumaczy Katarzyna Kallwejt. – Oddychać głęboko, wciągając powietrze nosem, a wypuszczając ustami. W ten sposób gromadzimy energię 40 oddechów. To trudne na początku, bo często dochodzi do hiperwentylacji.
Jednak organizm szybko się przyzwyczaja. Przez ten czas wyobrażamy sobie to, co chcemy osiągnąć, a gdy zgromadzimy potrzebną pulę energetyczną, przekazujemy ją do nadświadomości z naszą prośbą. Powtarzamy ją trzykrotnie. Na końcu zawsze mówimy: „Niech tak się stanie”.
Czasem o jakąś rzecz modlimy się kilka dni, czasem tydzień, a bywa, że i miesiąc. Wszytko zależy od „wagi” sprawy, od tego, ile razy dziennie medytujemy, i od „jakości” modlitwy, czyli naszej umiejętności skupienia myśli, koncentrowania energii.
Medytuj i wyglądaj jak własna córka
– Mało kto wie, że dzięki hunie możemy odwrócić bieg zdarzeń – zdradza Katarzyna Kallwejt. – Jeśli skręcimy nogę, potłuczemy się lub oparzymy, możemy 40 razy (40 to magiczna cyfra kahunów) obrócić się w lewo. To symboliczny ruch cofający czas.
Jeśli mamy kłopot ze wstaniem, zróbmy to w myślach. Chodzi o mentalne cofnięcie się do chwili, gdy jeszcze nie zdarzył się nam wypadek. – I ja, i wielu znajomych oraz uczniów stosowało tę metodę. Zawsze z dobrym skutkiem – mówi Katarzyna.
To również cudowny sposób dla osób, które marzą, by się odmłodzić. Rytuał cofania czasu i modlitwa medytacyjna o młodość działa prawdziwe cuda.
– Gdy byłam kobietą 50-letnią, wyglądałam jak młoda dziewczyna – wspomina z uśmiechem Katarzyna. – Jednak w pewnym momencie zaprzestałam tych modlitw, bo czułam się w towarzystwie moich rówieśników nienaturalnie.
Zdałam sobie sprawę, że nie muszę już na siłę zatrzymywać młodości, bo nie jest mi to potrzebne.
Ale każdy ma inną drogę życia. Jeśli poznamy i zastosujemy zasady huny, co nas może powstrzymać przed długowiecznością, zdrowiem, młodością i bogactwem? Nic. Najwyżej my sami.
Sonia Ross